Rockmanowi, sprytnie wykorzystującemu swój "diabelski" image, niepotrzebnie przypisano ważność opiniotwórczej osoby, jakby był przywódcą międzynarodowego Kościoła zwalczającego katolicyzm. Z niedowierzaniem przyglądam się ostatnio temu, jak zmienia się polski charakter: z romantycznego na histeryczny, z zadziornego na bezwolny. Przy czym histeria występuje zwykle tam, gdzie pojawiają się politycy, zaś bezwolność zaczyna dotyczyć większości tak zwanych zwykłych ludzi. Efektem tego jest postępujące pomieszanie proporcji i ważności występujących w naszym życiu zjawisk.
Z niedowierzaniem przyglądam się ostatnio temu, jak zmienia się polski charakter: z romantycznego na histeryczny, z zadziornego na bezwolny. Przy czym histeria występuje zwykle tam, gdzie pojawiają się politycy, zaś bezwolność zaczyna dotyczyć większości tak zwanych zwykłych ludzi. Efektem tego jest postępujące pomieszanie proporcji i ważności występujących w naszym życiu zjawisk. Marylin Mansonowi, przeciętnemu wykonawcy rockowemu, który sprytnie wykorzystuje marketingowo swój "diabelski" image, niepotrzebnie przypisano ważność opiniotwórczej osoby, jakby co najmniej był przywódcą międzynarodowego Kościoła zwalczającego katolicyzm. Dzielił nas zaledwie krok od uznania go za persona non grata w Polsce za to, że ekstrawagancko maluje sobie twarz, podpalił kiedyś podczas koncertu perkusję i ukręcił łeb kurczakom (ale nie wiadomo, czy na pewno, bo nikt tego nie widział). Za wszelką cenę próbowano uniemożliwić mu występy, najpierw w katowickim Spodku (skutecznie), potem na warszawskim Torwarze (nieskutecznie - to jednak stolica). Gdy okazało się, że prawomyślni urzędnicy polegli przy próbie ograniczenia naszej wolności, poprzestano na limitowaniu liczby widzów, jacy mogli być wpuszczeni na koncert (niezależnie od tego, ile sprzedano biletów!), zaś kuratorium oświaty wysłało jeszcze faks do podległych mu szkół z absurdalnym żądaniem, by w dniu koncertu Mansona zatrzymać w szkole jak najwięcej uczniów, a więc uniemożliwić im kontakt z antychrystem. Toż to cenzura w najjaskrawszym komunistycznym wydaniu! I to za AWS-owskiej władzy!
Nie jestem wielbicielem działalności koncertowej Marylin Mansona, szczerze mówiąc, trudno mi nawet powiedzieć, czy jest on artystą. Nie kupuję jego płyt i pewnie żadnej z jego piosenek nie udało mi się wysłuchać do końca, jednak uważam, że robienie spektakularnego piekła medialnego wokół jego osoby było pomyłką, gdyż zamazało proporcje ważności zjawisk. Wielu przeciwnych koncertowi urzędników i polityków podkreślało, że pseudonim wykonawcy złożony jest z dwóch elementów: imienia gwiazdy filmowej - Marylin Monroe - i nazwiska mordercy (m.in. żony Romana Polańskiego, Sharon Tate) Charlesa Mansona, odsiadującego w Kalifornii wyrok dożywocia. To prowokacja i popularyzowanie zbrodniarza - zarzucali oponenci.
Tymczasem Polska pełna jest naszych codziennych Mansonów i nikt na to jakoś nie zwraca uwagi. Dla mnie stokroć groźniejszym od rockowego przebierańca Mansonem jest powiatowy lekarz weterynarii z Wielkopolski, który wydał polecenie, aby w ciągu dwóch godzin zabić całą populację psów i kotów we wsi, która znajdowała się pod jego weterynaryjną "opieką". Powodem było pojawienie się chorego na wściekliz-nę jenota i podejrzenie, że mógł się on przed śmiercią kontaktować z którymś z wiejskich zwierzaków. I oto nastąpił scenariusz makabry, jaka nie zdarza się nawet na koncertach Marylin Mansona: weterynarz pod obstawą policji wyciągał z domów przerażone psy i koty, kazał ich właścicielom iść z nimi do wykopanego naprędce dołu pod lasem i tam zabijał każde zwierzę, zadając mu jeszcze na pożegnanie nowej, demokratycznej Polski szczególne tortury: nie chciało mu się mozolnie wstrzykiwać trucizny prosto w żyłę (wtedy działa piorunująco), więc wpychał igłę na oślep, w brzuch, co sprawiło, że konanie psów trwało przeszło pół godziny.
Gdyby jakiś Marsjanin podglądał nas wtedy z wiszącego nad Polską latającego talerza, zobaczyłby następujący obraz XXI wieku: stojąca pod lasem gromada szlochających ludzi, wyrywające się do swych czworonogów dzieci, lekarz (przepraszam za nadużycie tego słowa) weterynarii niczym masowy morderca ze strzykawką pełną trucizny i chwiejące się na łapach, klękające, oszołomione, umierające psy, następnie wrzucane do dołu i przysypywane ziemią. Marsjanin pewnie uciekłby z przerażenia, ale my dalej tu jesteśmy i powinniśmy pamiętać, że wiele z zabitych psów było zaszczepionych przeciwko wściekliźnie (weterynarz zignorował to); żadnemu z nich nie udowodniono kontaktu z wściek-łym jenotem; są nowoczesne sposoby, by przeciwdziałać rozszerzaniu się wścieklizny, nie związane z koniecznością zabijania zwierząt (kwarantanna); weterynarz złamał prawo i powinien iść do więzienia.
Zastanawiam się jednak, dlaczego właściciele zwierząt zgodzili się na to. Dlaczego nie protestowali, nie walczyli, nie próbowali ich uratować? Argumenty, że szantażowano ich postawieniem przed kolegium, nie przekonują mnie. Któż w Polsce boi się kolegium? A może wydawało im się, że tak musi być, bo byli przyzwyczajeni do traktowania psów jak rzeczy? Może weterynarz zabójca, ten sam, który wcześniej opowiadał się za torturowaniem gęsi w celu stłuszczania im wątroby na eksport, wcale tak bardzo nie różni się od ludzi, których zwierzęta skazał na śmierć? Może, bojąc się Marylin Mansona, nie zdajemy sobie sprawy, że sami jesteśmy od niego okrutniejsi? I że nie tylko psy mają dziś w Polsce pieskie życie wśród pieskich Mansonów.
Więcej możesz przeczytać w 8/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.