Między skansenem a cyrkiem

Między skansenem a cyrkiem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak dzisiaj wystawiać operę narodową?Z Moniuszką mamy dziś jeszcze większy problem niż z Fredrą czy Mickiewiczem. Nie dość, że jego opery należą do narodowej mitologii, to jeszcze te mity są wyśpiewywane. Tymczasem patriotyczno-martyrologiczne treści utraciły noś-ność, a dziewiętnastowieczna konwencja operowa trąci anachronizmem. Reżyserzy wystawiają więc jego dzieła albo w sposób tradycyjny, co grozi nudą i banałem, albo udziwniając realizacje ponad miarę, co powoduje, że oglądamy nie "Straszny dwór", lecz "straszny twór".
Coraz głośniejszy ostatnio krzyk ze strony ciemnogrodu przeciwko "szarganiu świętości" też nie ułatwia sytuacji. Teraz niejednemu realizatorowi zadrżą ręce przed wprowadzeniem unowocześnień do narodowej klasyki - z lęku, że posłowie III RP wyślą go do Izraela. Nawet Mikołaj Grabowski, znany z gorzkich rozliczeń z Polską sarmacką, jakich dokonywał w swych spektaklach teatralnych od 20 lat (zwłaszcza w "Pamiątkach Soplicy" Rzewuskiego czy głośnym dwuczęściowym "Opisie obyczajów" ks. Jędrzeja Kitowicza), realizując ostatnio "Straszny dwór" w Operze Narodowej, potraktował rzecz łagodnie. Wypunktował jednak inne wątki niż te uznawane za istotne od czasu rozbiorów do momentu upadku komunizmu.
- Każda epoka ma swój "Straszny dwór", "Zemstę" czy "Dziady", zależnie od tego, co w danych czasach jest ważne - twierdzi reżyser.
Idąc tym tropem, dojdziemy do wniosku, że lata 1996--1998 były czasem wielkiego zamętu i zagubienia. Świadczyłyby o tym dwie realizacje dzieła Moniuszki: Adama Hanuszkiewicza w Operze Wrocławskiej i Andrzeja Żuławskiego na scenie warszawskiej. Obaj reżyserzy uznali operę za poczciwą ramotę, którą trzeba maksymalnie udziwnić, by w ogóle dało się ją oglądać. Hanuszkiewicz cytował w programie anonimowego licealistę, tłumaczącego tytuł "Straszny dwór" w ten sposób, że "już w pierwszym akcie strasznie trudno na nim wysiedzieć". Żuławski zaś wyrażał opinię, że stawiając "Straszny dwór" na narodowych koturnach, zapominano o jego komediowości, ale jednocześnie to, co śmieszyło w czasach Fredry czy Moniuszki, dziś nie bawi, i w związku z tym postanowił "dośmieszyć" spektakl po swojemu.
Inwencja obu reżyserów sprowadzała się jednak do przestawiania znaczeń czy wprowadzania prymitywnych freudyzmów (u Hanuszkiewicza panie "ujeżdżały" panów, a Hanna i Jadwiga w scenie straszenia wymachiwały pistoletami; u Żuławskiego pistolet wystąpił w podobnej roli obok szabli z przezroczystego pleksi). Przy tym Hanuszkiewicz zignorował patriotyczne podteksty opery, Żuławski za to dopisał kilka wymyślonych kontekstów: z przodu sceny posadził grupę pijanych cenzorów (do których przepijali także protagoniści opery), a samą akcję przeniósł w czasy powstania opery, czyli okres po powstaniu styczniowym. Znalazły się tu i pochód na Sybir, i wojsko carskie, i wreszcie w finale wielka biała lokomotywa - "parowóz dziejów". Piętrząc absurdy, reżyser skrócił partyturę aż o 40 proc.
Nic więc dziwnego, że gdy dyrektorem Opery Narodowej został Jacek Kaspszyk, zdecydował się na nową realizację "Strasznego dworu". Powierzenie tego zadania Mikołajowi Grabowskiemu było - ze względu na jego zainteresowania - całkowicie naturalne. Reżyser - w przeciwieństwie do Żuławskiego czy Hanuszkiewicza - nie dopisał do "Strasznego dworu" niczego. Współczesność jego spojrzenia na dzieło polega na marginalizacji wątków patriotycznych. "Śluby kawalerskie" składane przez bohaterów w prologu Grabowski uznał za typowe szczenięce obietnice, czynione w stanie wskazującym na spożycie o piątej nad ranem w trakcie pożegnania z kolegami z wojska. Kiedy Miecznik śpiewa słynną arię o tym, jakich zięciów pragnie mieć, przywołane tu cnoty patriotyzmu są jedynie symbolem męskości. Jako że dziś mamy epokę harlequinów i walentynek, a nie czarnych sukien i krzyżyków powstańczych, reżyser uznał, iż współczesny "Straszny dwór" może być tylko opowieścią o miłości, komedią romantyczną. Znikły koturny, choć pozostały kontusze (czyż wśród dzisiejszych czytadeł brak romansów historycznych?) i - na szczęście - muzyka w świetnym wykonaniu, z udziałem znakomitych solistów, m.in. Iwony Hossy (Hanna), Anny Lubańskiej (Jadwiga), Adama Kruszewskiego (Miecznik - wreszcie chyba godny następca Andrzeja Hiolskiego) oraz gwiazdy scen międzynarodowych Stefanii Toczyskiej w roli Cześnikowej.

Więcej możesz przeczytać w 9/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.