Szybkie wejście do strefy euro przyspieszyłoby reformę polskiej gospodarki. W pierwszej połowie lat 90. mówiło się, że do Unii Europejskiej wejdziemy z początkiem nowego wieku. Dzisiaj mówi się już o roku 2005 i nie jest to zapewne koniec tej licytacji. Coraz bardziej się boję, że z Unią Europejską jest tak, jak było z komunizmem - widać ją na horyzoncie. A jak wiadomo, horyzont jest linią pozorną, która oddala się w miarę zbliżania się do niej.
Euro albo rubel!
Pozornie winą za stałe odraczanie daty naszej integracji z UE można obarczać przeciągające się negocjacje. Tak naprawdę już dawno przestaliśmy być bowiem prymusem reform. A reform nie ma, bo ich przeprowadzenie jest politycznie niewygodne. Najlepszym środkiem przymusu jest rezygnacja z własnej waluty i przejście na euro. Jeżeli nie zdecydujemy się na unię walutową z UE, to nie można wykluczyć, że w roku dwa tysiące którymś powrócimy do strefy rublowej. Europejski Bank Centralny jest raczej niechętny zastąpieniu złotego przez euro jeszcze przed włączeniem Polski do UE, ale nie mógłby się temu sprzeciwić. Euro jest bowiem walutą wymienialną i jej przyjęcie zależy jedynie od suwerennej decyzji każdego państwa.
Nasze problemy gospodarcze ułożyć można w następujący schemat: wysoka inflacja winduje stopy procentowe; wysokie stopy procentowe powodują napłynięcie kapitału spekulacyjnego; następuje aprecjacja złotego, co sprawia, że mamy wysoki deficyt obrotów bieżących, a cały nasz bilans płatniczy uzależniony jest od napływu kapitału. W sytuacji gdy zdecyduje się on wycofać z Polski - jak to się stało w Turcji - nastąpi wielkie bęc.
Groźba kryzysu walutowego nie jest jedynym złym symptomem. Wysokie stopy procentowe sprawiają, że budżet - największy dłużnik w RP - płaci wysokie odsetki i nie może zrównoważyć przychodów z wydatkami; napływ kapitału powoduje dodatkową emisję pieniądza krajowego i zmusza do redukowania akcji kredytowej; aprecjacja złotego zmniejsza opłacalność produkcji i powiększa bezrobocie i tak dalej, i tak dalej.
Nie można mieć dobrej gospodarki bez dobrego pieniądza. Likwidacja złotego uniemożliwiłaby spekulacyjne oddziaływanie kapitału obcego na kurs walutowy - nie ma złotego, nie ma spekulacji. Tym samym zniknęłaby groźba kryzysu finansowego. Polskie firmy mogłyby się oczywiście zadłużać w bankach krajowych czy zagranicznych. Nie byłby to jednak ani dług walutowy, ani dług państwa. Nie tworzyłby także ryzyka dla gospodarki jako całości, choć oczywiście mógłby doprowadzić do bankructwa firmę A czy B.
Po drugie, nie ma kursu, nie ma wahań. Gospodarka przestałaby odbierać fałszywe sygnały związane z cyklicznymi aprecjacjami i dewaluacjami złotego. Tym samym wykreślilibyśmy z naszego słownika pojęcie "ryzyka kursowego". W lepszej sytuacji znalazłyby się także firmy potrzebujące zasilania kredytowego. - Euro w Polsce uspokoi giełdę ze względu na zanik pojęcia "ryzyka kursowego na złotówce", owocującego dotychczas radykalnymi wahaniami koniunkturalnymi. Najwięksi kredytobiorcy będą mniej ryzykować, zaciągając pożyczki w euro - zwraca uwagę Andrzej Mierzwa, prezes firmy doradczej Concordia.
Przejście na euro oznacza nie tylko stabilizację stóp procentowych, lecz także ich obniżenie. Wprawdzie wszyscy eksperci są zgodni, że ze względu na gorszą ocenę wypłacalności naszych firm nie byłby to spadek z naszych dzisiejszych 20 proc. do 5-6 proc. właściwych dla krajów unii, niewątpliwie jednak byłby dość znaczny. A co to oznacza dla hamującej gospodarki z prawie dwudziestoprocentowym bezrobociem, wyjaśniać nie trzeba.
Rewers i awers euro
Oczywiście każda moneta ma także drugą stronę. Rewersem przedstawionego rozwiązania są jego koszty. Najważniejszym z nich jest utrata suwerenności monetarnej. Nie jest to jednak koszt ekonomiczny, lecz polityczno-propagandowy. To oczywiste, że ugrupowania karmiące się wizją Polski jako mesjasza i Adonisa narodów i domagające się, aby świat nas alimentował i uzgadniał z nami swoje zamierzenia, zaczną bić na alarm. To przecież już nie tylko "oddanie polskiej ziemi w obce ręce" i "eksploatacja polskiej gospodarki przez obcy kapitał i międzynarodową finansjerę". To "narodowa zdrada i zaprzepaszczenie dorobku pokoleń"! Nie należę do ludzi nie doceniających imponderabiliów i narodowych symboli. Nie chciałbym jednak żyć w kraju, w którym owe symbole są jedynym kapitałem. Dlatego na kwestię suwerenności monetarnej patrzę chłodnym okiem księgowego.
Patrząc od strony finansowej, korzyści z samodzielności monetarnej sprowadzają się do zysków z emisji i podatku inflacyjnego. To, czy owe zyski mają charakter realny, może być tematem akademickiej dyskusji. Nawet jeżeli dałaby ona odpowiedź twierdzącą, zauważyć trzeba, że i tutaj istnieje kosztowny rewers. Państwo czasem pieniądz robi, tzn. emituje, i wtedy można mówić o zyskach. Równie często jednak pieniądz musi niszczyć, na przykład sprzedawać bony skarbowe. W sytuacjach nadpłynności i presji inflacyjnej przeprowadzać musi tzw. operacje sterylizacji rynku. Te zaś - zwłaszcza przy obecnych stopach procentowych - sporo kosztują.
Na kwestię samodzielności monetarnej patrzeć można jednak także jako na fragment całości zwanej elegancko "suwerennością gospodarczą". Kontrola nad obiegiem pieniężnym daje władzom możliwość kierowania pieniędzy w określone miejsca gospodarki (do górnictwa, hutnictwa itp.) oraz manipulowania takimi parametrami ekonomicznymi, jak stopy procentowe i kurs. Rezygnacja z własnej waluty takie możliwości likwiduje. Mówiąc w skrócie: gospodarka traci zdolność amortyzowania bodźców zewnętrznych poprzez zmiany instrumentów finansowych i przekładanie pieniędzy z kieszeni do kieszeni (przypomnę, że przy takim przekładaniu pieniądze można jedynie zgubić). Oznacza to, że znacznie elastyczniej musi reagować sfera realna gospodarki. Jeśli koniunktura jest dobra, wzrost gospodarczy będzie wyższy i zatrudnienie szybko wzrośnie. Niestety, jeśli koniunktura się pogorszy, wymusi dostosowanie się przedsiębiorstw, które zmniejszą koszty albo zginą. Okresowo większy może być także wzrost bezrobocia. I tutaj mamy do czynienia z rzeczywistym dylematem. Jego rozwiązanie sprowadza się do odpowiedzi na pytanie o bilans strat i korzyści ekonomicznych w dłuższym okresie. Jak się jednak wydaje, teoria ekonomii na to pytanie odpowiedziała już dawno. Jeżeli na gospodarkę nie patrzymy z żabiej perspektywy, to lepiej jest pozwolić dzisiaj na bankructwo firmy nieefektywnej, gdyż jej sztuczne podtrzymywanie sprawia, że jutro zbankrutować będą musiały dwie. Podobnie, jeżeli dzisiaj walczymy z bezrobociem, dotując niepotrzebne miejsca pracy, sprawiamy, że jutro zajęcie stracą dwie potencjalnie efektywne osoby. O tej prostej prawdzie nie chcieliśmy pamiętać. I dlatego mamy już prawie dwudziestoprocentowe bezrobocie.
Euro twardej polityki gospodarczej
Można oczywiście zapytać, czy twardej polityki gospodarczej nie da się prowadzić przy używaniu krajowej waluty. Oczywiście, że można. Tylko jakoś tego nie robiliśmy. Wyjaśnienie, dlaczego to się nam nie udawało, jest proste. Syn sąsiada jest dobrze zapowiadającym się sprinterem. Na zawodach kontrolnych przebiegł setkę w jedenaście sekund. A następnego dnia wybrał się na jabłka i właściciel sadu poszczuł go psem. Zdaniem świadków, padł wtedy rekord świata młodzików. I dlatego ma rację Andrzej S. Bratkowski, ekspert CASE (który pierwszy zaproponował "euryzację"), że "wprowadzenie euro w Polsce jeszcze przed formalnym przystąpieniem do UE to dobry pomysł. Oczywiście realizacja takiego projektu wymaga co najmniej rocznych przygotowań i przekonania unii, która mimo wszystko do pomysłu eksportu euro poza swoje granice nie podchodzi z porażającym entuzjazmem".
Ten brak porażającego entuzjazmu sam w sobie jest dowodem, że szybkie przejście na euro jest dla nas opłacalne. Dobrze zatem, że Leszek Balcerowicz, który jako prezes NBP na likwidacji złotego straciłby najwięcej, takiego pomysłu nie odrzuca, uważając go za "jedną z bardzo ciekawych z teoretycznego i praktycznego punktu widzenia propozycji".
Michał Zieliński
Współpraca: Marcin Hadaj
Więcej możesz przeczytać w 10/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.