Wyłączenie Hanny Gronkiewicz-Waltz z przesłuchań praktycznie zawiesza prace komisji na kilka miesięcy
Gdy w 334 r. przed naszą erą król Persów Dariusz III został zaatakowany przez Aleksandra Macedońskiego, miał wszystko, co potrzeba, aby odnieść szybkie miażdżące zwycięstwo. Z ponaddziesięciokrotnie liczniejszą, działającą na własnym terenie armią Dariusz III był wręcz skazany na sukces. Mimo tych przewag król perski poniósł jedną z największych porażek w historii wojen. Popełniał błąd za błędem, działał bez planu, przyjmował bitwy na niekorzystnym terenie, wreszcie - kilkakrotnie stchórzył. Ta historia poniekąd przypomina wojnę, jaką prezes NBP Leszek Balcerowicz toczy z sejmową komisją śledczą ds. sektora bankowego. Balcerowicz ma wszystko, co potrzeba do odniesienia miażdżącego zwycięstwa: poparcie większości mediów, wiedzę merytoryczną większą niż cała komisja razem wzięta, ale konsekwentnie unika starcia. W ostatnim tygodniu Balcerowicz po raz kolejny dał do zrozumienia (pierwszy raz miał zeznawać 31 sierpnia), że nie będzie w stanie stawić się przed komisją w wyznaczonym terminie. Zapewne liczy na to, że Trybunał Konstytucyjny orzeknie 21 września niekonstytucyjność komisji i tym samym problem składania zeznań zniknie.
Prezes NBP twierdzi, że jego pojawienie się przed sejmową komisją może nawet zachwiać stabilnością złotego (co ciekawe, nie miał takich obiekcji, kiedy w 2005 r. stawał przed komisją ds. prywatyzacji PZU) i "narazić gospodarkę na wstrząsy". - Podobne zastrzeżenia były zgłaszane przy okazji komisji śledczej ds. PKN Orlen, jak się okazało - bezpodstawnie. Jeżeli zostaną zachowane te same standardy, to gospodarka nie odczuje prac komisji - uważa Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha. Taktyka prezesa NBP przypomina działania agentów perskich, którzy szerzyli wśród macedońskich wojsk pogłoski, jakoby podnoszenie broni przeciw Dariuszowi III miało wywołać gniew bogów i spowodować koniec świata. Nic takiego się jednak nie stało.
Konflikt interesów
To, że prezes NBP będzie najważniejszym świadkiem komisji śledczej, było wiadomo od chwili jej powstania (podkreśla to sam szef NBP, uważając komisję za próbę "ukarania" go za niezależność). - Tryb pracy komisji jest taki, że przesłuchania świadków będą prowadzone w konkretnych sprawach. Prezes NBP na pewno będzie wzywany kilka razy - zapowiada Artur Zawisza, poseł PiS, szef bankowej komisji śledczej. Zapewne zapowiedź wielokrotnego przesłuchiwania odstrasza prezesa NBP od pojawienia się przed komisją. Trudno jednak nie zauważyć, że Leszek Balcerowicz sam ukręcił bat na siebie, twierdząc, że od 1997 r. nie działa w Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych CASE. Co więcej, Balcerowicz zeznał przed komisją ds. PZU, że "nie jest członkiem rady fundacji CASE". Tymczasem obejmując funkcję prezesa NBP w 2001 r., zrzekł się tylko funkcji przewodniczącego rady fundacji CASE, ale pozostał jej członkiem. Dziś Balcerowicz zaprzecza, jakoby miał powstać konflikt interesów w wyniku łączenia przez niego funkcji prezesa NBP z funkcją członka rady fundacji CASE. W dodatku szefem CASE jest żona prezesa NBP Ewa Balcerowicz (jej przesłuchanie przed komisją również jest planowane). Ta fundacja nie tylko otrzymuje pieniądze od komercyjnych banków nadzorowanych przez szefa NBP (jako przewodniczącego Komisji Nadzoru Bankowego), ale także od samego banku centralnego. Z uzyskanych przez nas dokumentów wynika, że w 2002 r. fundacja CASE otrzymała z banku centralnego 55 tys. zł, rok później - 38 650 zł, a w 2004 r. - 49 909 zł. CASE utrzymuje w swym sprawozdaniu za 2004 r., że dostała w tymże roku z NBP ponad 64 tys. zł.
- Stawianie się w dwuznacznej sytuacji nie było mądrym posunięciem ze strony Leszka Balcerowicza. Powinien ustąpić z fundacji albo sprawić, by przestała przyjmować wpłaty od banków - mówi "Wprost" Leila Mustanoja, szefowa Transparency International w Finlandii. - Jeżeli prezes NBP uważa, że w jego sytuacji nie ma konfliktu interesu, widać nie rozumie tego pojęcia. W USA taka sytuacja byłaby niemożliwa, ponieważ członkowie Rezerwy Federalnej rezygnują ze wszystkich innych funkcji w momencie objęcia stanowiska - mówi "Wprost" prof. John Boatright z Wydziału Etyki Biznesu uniwersytetu w Chicago. Jak się dowiedział "Wprost", podczas przesłuchania Balcerowicza posłowie odczytają mu raport z zasad etyki obowiązujących w Europejskim Banku Centralnym i amerykańskiej Rezerwie Federalnej. Wynika z niego, że tamtejsze prawo drobiazgowo reguluje, co jest dozwolone, a co nie. A niedozwolone jest, żeby prezes banku centralnego był członkiem fundacji, która przyjmuje wpłaty od komercyjnych banków.
Paraliż postępowy
Opóźnianie stawienia się przed komisją nie poprawia sytuacji Leszka Balcerowicza. Na razie początek jej prac jest pasmem pomyłek i falstartów nie świadczących dobrze o przygotowaniu parlamentarzystów do pracy. Można zaryzykować twierdzenie, że im później Balcerowicz trafi przed komisję, tym bardziej kompetentni będą posłowie. Obecnie zdarza im się błądzić we mgle. Na przykład 30 sierpnia poseł Adam Hofman z PiS zgłosił wniosek o powołanie na świadka byłego prezesa Banku Gdańskiego Edmunda Tołwińskiego. Problem w tym, że Tołwiński od 10 lat nie żyje. Członkowie komisji dowiedzieli się o tym dzięki SMS-
-owi, który wysłała osoba oglądająca obrady w telewizji.
Prace komisji sparaliżował apel Kazimierza Marcinkiewicza, aby nie powoływano na świadków osób prowadzących kampanię przed wyborami samorządowi w październiku 2006 r. Dla opinii publicznej miało to wyglądać jak dżentelmeński gest w stosunku do jego najpoważniejszej konkurentki Hanny Gronkiewicz-Waltz. Przy okazji Marcinkiewcz chronił także własną osobę, ponieważ jest na liście świadków komisji bankowej. W 2006 r., gdy z włoskim bankiem UniCredit negocjowano warunki, na jakich miało dojść do fuzji Pekao SA z BPH, był premierem.
Wyłączenie Hanny Gronkiewicz-Waltz z przesłuchań praktycznie zawiesza prace komisji na kilka miesięcy. To właśnie ona jako szef banku centralnego była przewodniczącą Komisji Nadzoru Bankowego w latach 1992-2000 i nadzorowała polski system bankowy. Aż 17 z 20 spraw badanych przez komisję dotyczy tego okresu. Nie wiadomo, czy wniosek Marcinkiewicza był zagrywką obliczoną na to, że nie zostanie przegłosowany (PiS ma cztery głosy na dziesięć w komisji), w każdym razie w ostatniej chwili Marek Sawicki z PSL wstrzymał się od głosu, a Małgorzata Ostrowska z SLD podniosła rękę "za" i ku zaskoczeniu członków komisji wniosek przeszedł. W ten sposób Ostrowska po raz kolejny spowolniła prace. Wcześniej na każdy wniosek o wezwanie na świadka prezesa banku centralnego Ostrowska odpowiadała serią wniosków o wezwanie pozostałych członków zarządu i rady nadzorczej. Zanim pozostali członkowie komisji zorientowali się, że Ostrowska nie próbuje niczego wyjaśnić, a jedynie opóźnia prace komisji, w kilku pierwszych sprawach przegłosowano wezwanie kilkudziesięciu świadków, których przesłuchanie potrwa miesiące.
Drogo jak w banku
Polityczne wojny są najbardziej spektakularnym elementem prac komisji, ale przesłaniają właściwy cel jej powołania. Przypomnijmy, że komisja powstała po to, aby wyjaśnić, dlaczego Polacy płacą za usługi bankowe jedne z najwyższych cen na świecie. Komisja zapewne napiętnuje na przykład bierność nadzoru bankowego i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Klasycznym przykładem tej bierności jest z pozoru błaha sprawa opłat za przelewy międzynarodowe. Formalnie, zgodnie z wymogami UE, przelewy wewnątrzunijne powinny kosztować tyle samo, ile krajowe w tej samej walucie. Tymczasem w Polsce nagminne jest pobieranie opłat trzy, cztery razy większych. W sytuacji gdy ponad 660 tys. Polaków legalnie pracuje za granicą i przesyła do domu pieniądze, zyski banków ignorujących prawo unijne są naprawdę duże. Polskiemu UOKiK nie przeszkadza, że korzystanie z karty kredytowej kosztuje rocznie średnio 73 euro, podczas gdy w Niemczech 50 euro - i nawet to jest kwestionowane przez tamtejszy urząd.
Na razie beneficjantami działań komisji są firmy public relations. We wszystkich największych bankach, których będą dotyczyć prace komisji, powołano specjalne zespoły merytoryczne, których zadaniem będzie monitorowanie jej prac i ewentualne przygotowywanie członków zarządu do zeznań. Na czym będą polegać te działania, można było zobaczyć w ubiegłym tygodniu, gdy jedna z dużych spółek konsultingowych firmowała raport, z którego wynikało, że polskie usługi bankowe są drogie, gdyż banki musiały dużo wydać na informatyzację.
Fot: A. Jagielak, M. Stelmach
Prezes NBP twierdzi, że jego pojawienie się przed sejmową komisją może nawet zachwiać stabilnością złotego (co ciekawe, nie miał takich obiekcji, kiedy w 2005 r. stawał przed komisją ds. prywatyzacji PZU) i "narazić gospodarkę na wstrząsy". - Podobne zastrzeżenia były zgłaszane przy okazji komisji śledczej ds. PKN Orlen, jak się okazało - bezpodstawnie. Jeżeli zostaną zachowane te same standardy, to gospodarka nie odczuje prac komisji - uważa Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha. Taktyka prezesa NBP przypomina działania agentów perskich, którzy szerzyli wśród macedońskich wojsk pogłoski, jakoby podnoszenie broni przeciw Dariuszowi III miało wywołać gniew bogów i spowodować koniec świata. Nic takiego się jednak nie stało.
Konflikt interesów
To, że prezes NBP będzie najważniejszym świadkiem komisji śledczej, było wiadomo od chwili jej powstania (podkreśla to sam szef NBP, uważając komisję za próbę "ukarania" go za niezależność). - Tryb pracy komisji jest taki, że przesłuchania świadków będą prowadzone w konkretnych sprawach. Prezes NBP na pewno będzie wzywany kilka razy - zapowiada Artur Zawisza, poseł PiS, szef bankowej komisji śledczej. Zapewne zapowiedź wielokrotnego przesłuchiwania odstrasza prezesa NBP od pojawienia się przed komisją. Trudno jednak nie zauważyć, że Leszek Balcerowicz sam ukręcił bat na siebie, twierdząc, że od 1997 r. nie działa w Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych CASE. Co więcej, Balcerowicz zeznał przed komisją ds. PZU, że "nie jest członkiem rady fundacji CASE". Tymczasem obejmując funkcję prezesa NBP w 2001 r., zrzekł się tylko funkcji przewodniczącego rady fundacji CASE, ale pozostał jej członkiem. Dziś Balcerowicz zaprzecza, jakoby miał powstać konflikt interesów w wyniku łączenia przez niego funkcji prezesa NBP z funkcją członka rady fundacji CASE. W dodatku szefem CASE jest żona prezesa NBP Ewa Balcerowicz (jej przesłuchanie przed komisją również jest planowane). Ta fundacja nie tylko otrzymuje pieniądze od komercyjnych banków nadzorowanych przez szefa NBP (jako przewodniczącego Komisji Nadzoru Bankowego), ale także od samego banku centralnego. Z uzyskanych przez nas dokumentów wynika, że w 2002 r. fundacja CASE otrzymała z banku centralnego 55 tys. zł, rok później - 38 650 zł, a w 2004 r. - 49 909 zł. CASE utrzymuje w swym sprawozdaniu za 2004 r., że dostała w tymże roku z NBP ponad 64 tys. zł.
- Stawianie się w dwuznacznej sytuacji nie było mądrym posunięciem ze strony Leszka Balcerowicza. Powinien ustąpić z fundacji albo sprawić, by przestała przyjmować wpłaty od banków - mówi "Wprost" Leila Mustanoja, szefowa Transparency International w Finlandii. - Jeżeli prezes NBP uważa, że w jego sytuacji nie ma konfliktu interesu, widać nie rozumie tego pojęcia. W USA taka sytuacja byłaby niemożliwa, ponieważ członkowie Rezerwy Federalnej rezygnują ze wszystkich innych funkcji w momencie objęcia stanowiska - mówi "Wprost" prof. John Boatright z Wydziału Etyki Biznesu uniwersytetu w Chicago. Jak się dowiedział "Wprost", podczas przesłuchania Balcerowicza posłowie odczytają mu raport z zasad etyki obowiązujących w Europejskim Banku Centralnym i amerykańskiej Rezerwie Federalnej. Wynika z niego, że tamtejsze prawo drobiazgowo reguluje, co jest dozwolone, a co nie. A niedozwolone jest, żeby prezes banku centralnego był członkiem fundacji, która przyjmuje wpłaty od komercyjnych banków.
Paraliż postępowy
Opóźnianie stawienia się przed komisją nie poprawia sytuacji Leszka Balcerowicza. Na razie początek jej prac jest pasmem pomyłek i falstartów nie świadczących dobrze o przygotowaniu parlamentarzystów do pracy. Można zaryzykować twierdzenie, że im później Balcerowicz trafi przed komisję, tym bardziej kompetentni będą posłowie. Obecnie zdarza im się błądzić we mgle. Na przykład 30 sierpnia poseł Adam Hofman z PiS zgłosił wniosek o powołanie na świadka byłego prezesa Banku Gdańskiego Edmunda Tołwińskiego. Problem w tym, że Tołwiński od 10 lat nie żyje. Członkowie komisji dowiedzieli się o tym dzięki SMS-
-owi, który wysłała osoba oglądająca obrady w telewizji.
Prace komisji sparaliżował apel Kazimierza Marcinkiewicza, aby nie powoływano na świadków osób prowadzących kampanię przed wyborami samorządowi w październiku 2006 r. Dla opinii publicznej miało to wyglądać jak dżentelmeński gest w stosunku do jego najpoważniejszej konkurentki Hanny Gronkiewicz-Waltz. Przy okazji Marcinkiewcz chronił także własną osobę, ponieważ jest na liście świadków komisji bankowej. W 2006 r., gdy z włoskim bankiem UniCredit negocjowano warunki, na jakich miało dojść do fuzji Pekao SA z BPH, był premierem.
Wyłączenie Hanny Gronkiewicz-Waltz z przesłuchań praktycznie zawiesza prace komisji na kilka miesięcy. To właśnie ona jako szef banku centralnego była przewodniczącą Komisji Nadzoru Bankowego w latach 1992-2000 i nadzorowała polski system bankowy. Aż 17 z 20 spraw badanych przez komisję dotyczy tego okresu. Nie wiadomo, czy wniosek Marcinkiewicza był zagrywką obliczoną na to, że nie zostanie przegłosowany (PiS ma cztery głosy na dziesięć w komisji), w każdym razie w ostatniej chwili Marek Sawicki z PSL wstrzymał się od głosu, a Małgorzata Ostrowska z SLD podniosła rękę "za" i ku zaskoczeniu członków komisji wniosek przeszedł. W ten sposób Ostrowska po raz kolejny spowolniła prace. Wcześniej na każdy wniosek o wezwanie na świadka prezesa banku centralnego Ostrowska odpowiadała serią wniosków o wezwanie pozostałych członków zarządu i rady nadzorczej. Zanim pozostali członkowie komisji zorientowali się, że Ostrowska nie próbuje niczego wyjaśnić, a jedynie opóźnia prace komisji, w kilku pierwszych sprawach przegłosowano wezwanie kilkudziesięciu świadków, których przesłuchanie potrwa miesiące.
Drogo jak w banku
Polityczne wojny są najbardziej spektakularnym elementem prac komisji, ale przesłaniają właściwy cel jej powołania. Przypomnijmy, że komisja powstała po to, aby wyjaśnić, dlaczego Polacy płacą za usługi bankowe jedne z najwyższych cen na świecie. Komisja zapewne napiętnuje na przykład bierność nadzoru bankowego i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Klasycznym przykładem tej bierności jest z pozoru błaha sprawa opłat za przelewy międzynarodowe. Formalnie, zgodnie z wymogami UE, przelewy wewnątrzunijne powinny kosztować tyle samo, ile krajowe w tej samej walucie. Tymczasem w Polsce nagminne jest pobieranie opłat trzy, cztery razy większych. W sytuacji gdy ponad 660 tys. Polaków legalnie pracuje za granicą i przesyła do domu pieniądze, zyski banków ignorujących prawo unijne są naprawdę duże. Polskiemu UOKiK nie przeszkadza, że korzystanie z karty kredytowej kosztuje rocznie średnio 73 euro, podczas gdy w Niemczech 50 euro - i nawet to jest kwestionowane przez tamtejszy urząd.
Na razie beneficjantami działań komisji są firmy public relations. We wszystkich największych bankach, których będą dotyczyć prace komisji, powołano specjalne zespoły merytoryczne, których zadaniem będzie monitorowanie jej prac i ewentualne przygotowywanie członków zarządu do zeznań. Na czym będą polegać te działania, można było zobaczyć w ubiegłym tygodniu, gdy jedna z dużych spółek konsultingowych firmowała raport, z którego wynikało, że polskie usługi bankowe są drogie, gdyż banki musiały dużo wydać na informatyzację.
TAJNA BROŃ KOMISJI |
---|
Oburzenie Leszka Balcerowicza wywołała publikacja "Życia Warszawy" o liście, który wpłynął do komisji śledczej. Autor listu donosi, że Wojskowe Służby Informacyjne są w posiadaniu notatki Stanisława Jana Szczęsnego, byłego oficera służb, a także dyrektora Departamentu Spółek Strategicznych MSP. Ma z niej wynikać, że w 1999 r., podczas wizyty ówczesnego ministra finansów Leszka Balcerowicza i Alicji Kornasiewicz (wówczas wiceministra skarbu) w Paryżu (towarzyszył im Szczęsny), doszło do korupcyjnych uzgodnień w sprawie sprzedaży banku Pekao SA przedstawicielom Unicreditu. Balcerowicz zareagował ostro, wysyłając doniesienie do prokuratora na autora artykułu i szefa komisji śledczej. Tymczasem komisja tylko wszczęła procedurę weryfikacji donosu. Jak ustaliliśmy, notatki jeszcze nie odnaleziono, ale likwidator WSI Antoni Macierewicz potwierdził, że Szczęsny był oficerem WSI. Jak się dowiedział "Wprost", ważnym wątkiem prac komisji jest pokazanie roli tajnych służb w sektorze finansowym. Jak ustaliliśmy, w najbliższym czasie komisja wystąpi do IPN o akta z lat 1989-1990, które będą dotyczyć aktywności tajnych służb (wojskowych i cywilnych) w sektorze bankowym. Tajną bronią komisji ma być Zdzisław Kierzkowski, emerytowany kontroler Najwyższej Izby Kontroli, który sprawdzał największe prywatyzacje, a dziś pomaga posłom. |
Fot: A. Jagielak, M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 36/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.