Gwarancją długowiecznej kariery estradowej jest talent wsparty fachową radą menedżerów
Wielki artystyczny triumf Carlosa Santany, któremu przyznano osiem nagród Grammy za album "Supernatural", kupiony przez 5 mln fanów, potwierdził starą prawdę show-businessu: nigdy nie można przekreślać szans na sukces żyjącego artysty. O prawdziwości tej tezy przekonuje wiele spektakularnych powrotów na rynek muzyczny gwiazd, które na estradzie wystartowały przed ćwierćwieczem albo wcześniej, a później zapadły w artystyczny niebyt.
O wspaniałym powrocie Santany zadecydował nie tylko jego talent gitarzysty, ale doskonała rada Clive'a Davisa, szefa firmy Arista, który podpisał kontrakt z - wydawałoby się - przebrzmiałym artystą i namówił go do nagrania płyty w starym stylu, w czym uczestniczyło wiele młodych gwiazd hip hopa i rocka. Clive Davis odkrył nikomu nie znanego Santanę w 1968 r. i podpisał z nim pierwszy kontrakt w imieniu firmy CBS.
Podobny manewr polegający na współpracy z młodzieżą ożywił w ubiegłym roku podupadającą karierę innej wielkiej gwiazdy lat 60. - słynnego wokalisty Toma Jonesa. Jego nowy album "Reload" (na którym znajdują się głównie duety) święci triumfy w całej Europie, a klipy z kolejnymi singlami wygrywają konkurencje z najmłodszymi boysbandami zarówno w stacji Viva, jak i w MTV.
Santana i Jones należą do licznego grona gwiazd z przełomu szóstej i siódmej dekady tego wieku, które nadal świecą pełnym blaskiem i odnoszą spektakularne sukcesy. Ci wykonawcy z lat 60., którzy potrafili znaleźć własny artystyczny image w nowej rzeczywistości wideoklipów i zmieniających się mód, wciąż sytuują się w czołówce list przebojów i bez problemu stawiają czoło nieustającej inwazji młodzieży, walczącej o prymat w show-businessie.
Niespodziewany powrót Cher w roli diwy muzyki pop (płyta "Believe") był jedną z największych sensacji show-businessu lat 90., bo doszło do niego ponad 30 lat od debiutu tej kontrowersyjnej amerykańskiej wokalistki. Cher nie kryje, że miała wielkie obawy, gdy Rob Dickens z firmy WEA namawiał ją do radykalnej zmiany repertuaru na taneczny pop. Ryzyko opłaciło się z nawiązką, bo "Believe" okazał się albumem życia w karierze Cher i przekroczył nakład 10 mln sztuk na całym świecie. Podobnie było w wypadku Erica Claptona. Dwa lata temu ten słynny gitarzysta i wokalista, występujący w latach 60. w grupie Cream, nagrał komercyjny album "Pilgrim" i odniósł nim największy komercyjny sukces w swej jakże bogatej karierze, sprzedając ponad 4 mln płyt.
Bardzo dobrze radziła sobie także w latach 90. niezniszczalna Tina Turner. Jej płyty i koncerty cieszyły się wielką popularnością, szczególnie w Europie. Ludzie z show-businessu nie chcą się pogodzić z myślą, że tegoroczne tournée sześćdziesięcioletniej Tiny ma być jej definitywnym pożegnaniem się ze sceną. Fani artystki mają nadzieję, że pójdzie ona w ślady Davida Bowiego, który już kilkakrotnie dokonywał takich pożegnań. Swoją drogą żadna z gwiazd z lat 60. nie przebije tego brytyjskiego wokalisty, jeśli chodzi o ciągłe poszukiwania nowego image'u i stylu. Wprawdzie płyty Bowiego nie sprzedają się w wysokich nakładach, ale każde kolejne wcielenie tego artysty jest ogromnym wydarzeniem medialnym. Bowie jest bożyszczem mediów ze względu na swą niepowtarzalną osobowość i status.
Podobnie jest z największą legendą rocka - grupą The Rolling Stones. Nakłady jej albumów ledwie sięgają miliona, ale trasy koncertowe zawsze przynoszą zysk 100 mln USD, co stawia ten zespół na czele najlepiej zarabiających rockmanów świata. W przeciwieństwie do Bowiego The Rolling Stones muzycznie praktycznie nie zmieniają się od wielu lat, grając teraz tego samego rocka o bluesowych korzeniach - tak jak w latach 60.
Inna wielka atrakcja koncertowa lat 60. - brytyjska grupa Pink Floyd - nie pojawiła się na scenie od dziesięciu lat, ale lojalność fanów tego zespołu nie zna granic. Zapewne więc spodziewany za miesiąc nowy album "The Wall" (z nagraniami sprzed 20 lat) natychmiast znajdzie się w czołówkach list przebojów.
O ile The Rolling Stones i Pink Floyd są równie popularni po obu stronach Atlantyku, o tyle weteran z Woodstock '69, brytyjski wokalista Joe Cocker, podoba się tylko na naszym kontynencie. Ostatnio nie odnotowuje większych sukcesów, ale w każdej chwili może nagrać taką płytę jak Santana, bo mimo upływu lat głos Cockera nic nie stracił ze swej magii. Europa hołubi też bardziej niż Ameryka słynną hardrockową grupę AC/DC, która - podobnie jak The Rolling Stones - podtrzymuje swoją legendę znakomitymi koncertami i ma fanów wśród dwóch pokoleń. Znakomity renesans popularności przeżył niedawno inny hardrckowy dinozaur z lat 60., czyli kwartet The Black Sabbath. Niedawny powrót wokalisty Ozzy'ego Osbourne'a i specjalna, nie kończąca się trasa udowodniły, że muzyka "Sabbs" to klasyka rocka trafiająca do dwóch generacji fanów zarówno w Europie, jak i w Ameryce.
Najlepszym przykładem żywotności hard rocka jest także kariera Jimmy'ego Page'a i Roberta Planta, filarów legendarnej grupy Led Zeppelin. Solowo i jako Page & Plant odnoszą nadal wielkie sukcesy, ponieważ ich muzyka nie straciła nic z witalności i przebojowości. Czas obszedł się także bardzo litościwie z nieco młodszym hardrockowym gigantem, amerykańską grupą Aerosmith, która największe sukcesy święciła w połowie lat 90., czyli ćwierć wieku od chwili, kiedy rozpoczęła działalność muzyczną. Znakomite ballady i klipy ze znanymi aktorami - Alicią Silverstone i córką wokalisty Liv Lyler - dały Aerosmith fantastyczną ekspozycję medialną i sławę, o jakiej grupa już nie marzyła. Znakomity album "Get A Grip" z 1993 r. był kilkakrotnie poprawiany, a jego wydanie odwlekano ponad rok, lecz pokora zespołu wobec doradców z wytwórni Geffen dała wspaniałe rezultaty.
Do gwiazd z lat 60., które nadal mają rzesze wiernych fanów, zaliczyć trzeba również takie legendy, jak Rod Stewart, Cliff Richard, Bob Dylan, James Brown, Mike Oldfield, Lou Reed, Barry White, Diana Ross, Stevie Wonder, grupy Bee Gees, Genesis, Crosby, Stills, Nash & Young czy Earth, Wind & Fire. Wszyscy ci wykonawcy wzbogacili swoje klasyczne brzmienie o bardziej współczesne elementy. Dzięki temu przetrwali w show-businessowej dżungli, gdzie nie ma ani litości, ani szacunku dla samych nazwisk. Ciągłe współzawodnictwo i ogromna konkurencja wpłynęły destrukcyjnie na wielu wykonawców, którzy na zawsze zniknęli z list przebojów. Talent wsparty dobrą radą menedżerów i ludzi z wytwórni płytowych gwarantuje jednak długowieczną i bogatą karierę.
Więcej możesz przeczytać w 11/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.