Wśród trzynastu kobiet w amerykańskim Senacie największe kłopoty ma chyba Hillary Clinton. Opinia publiczna jest coraz bardziej zmęczona Clintonami. Również nową panią senator. Wśród trzynastu kobiet w amerykańskim Senacie największe kłopoty ma chyba Hillary Clinton. Opinia publiczna jest coraz bardziej zmęczona Clintonami. Również nową panią senator.
Jeszcze nigdy w historii amerykańskiego Senatu nie zasiadało w nim tak wiele kobiet jak obecnie. Jest ich trzynaście. Po raz pierwszy w historii USA senatorem została była first lady. Po raz pierwszy wreszcie miejsce tragicznie zmarłego kandydata na senatora w wyniku pośmiertnych wyborów zajęła jego żona.
Jean Carnahan ze stanu Missouri sięgnęła po mandat Mela Carnahana. 16 października 2000 r. w jej domu zadzwonił telefon: samolot, którym leciał pani mąż i najstarszy syn Randy, rozbił się na południu St. Louis. Wszyscy zginęli. Pani senator nie ukrywa, że ta tragiczna wiadomość całkowicie przewartościowała jej życie. "Od tej pory nic w moim domu nie wyglądało tak jak poprzednio. Wszystkiemu, co mnie otacza, zaczęłam nadawać nowe znaczenia. Nagle inaczej popatrzyłam na fotografie męża. Przestały być tylko zdjęciami, stały się jego cząstką" - powiedziała amerykańskiemu magazynowi "People". Na początku tego roku pani Carnahan z Biblią w ręku i ze łzami w oczach - jak pisali komentatorzy - złożyła senatorskie przyrzeczenie.
Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej nie musiała zbytnio przekonywać dziennikarzy, że zrobi wszystko, aby zasłużyć na miano naprawdę dobrego i sprawnego senatora. Od wielu lat była bowiem zaangażowana w polityczną działalność męża. On sam nazywał ją swoim najwierniejszym powiernikiem i doradcą - niestety, z powodów rodzinnych ukrytym nieco w cieniu. Dziś jednak pani senator deklaruje: dłużej nie mogę i nie chcę pozostawać w cieniu legendy włas-nego męża. Mam przecież zobowiązania wobec jego wyborców. Dlatego chce poważnie przyjrzeć się problemom związanym z opieką socjalną, reformą zdrowia i edukacją. Nic dziwnego, że po takich zapewnieniach i po pierwszych wystąpieniach polityczni koledzy, ale i adwersarze, dostrzegają w niej "zadatek" na wybitnego polityka. Sama Carnahan nie kryje, że już w dzieciństwie miała przywódcze instynkty i nakłaniała swoich kolegów z podwórka, żeby uczyli się marszowego kroku. Potem przez prawie 46 lat, bo tyle trwało jej małżeństwo, zajmowała się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci.
W tej chwili wśród trzynastu wspaniałych amerykańskiego Senatu największe kłopoty ma chyba Hillary Clinton, była first lady, jeszcze niedawno wymieniana jako kandydatka na pierwszego prezydenta kobietę. Jej szanse na zrealizowanie politycznych ambicji po raz kolejny stają pod znakiem zapytania. Pani Clinton ma prawdziwego pecha do otaczających ją mężczyzn. To właśnie oni po raz kolejny swoimi "postępkami" nadwerężają medialny wizerunek byłej pani prezydentowej. Niewierny mąż, samobójstwo przyjaciela Vince’a Fostera, afera Whitewater i trzech zamieszanych w nią bliskich znajomych, brat przyjmujący łapówki, szwagier przyłapany niedawno na jeździe po pijanemu i wreszcie kolejny brat zamieszany w nieczyste interesy w Gruzji. Czy trzeba więcej, żeby nadszarpnąć sobie polityczną reputację? Pani Clinton, sama zdegustowana postępowaniem swoich najbliższych, w każdej z tych sytuacji starała się za pośrednictwem mediów przekazać jeden i ten sam komunikat: nikt nie wybiera sobie rodziny. Opinia publiczna wydaje się jednak coraz bardziej zmęczona Clintonami. Również nową panią senator. Do tego wszystkiego na amerykańskim rynku wydawniczym pojawiły się dwie książki, w których małżeństwo byłej pierwszej pary Ameryki poddano okrutnej wiwisekcji. Zarówno Joe Eszterhas w "American Rhapsody", jak i Jerry Oppenheimer w "State of Union" nie zostawiają na Clintonach suchej nitki. Nie mają najmniejszych wątpliwości, że jest to związek utrzymywany z pobudek czysto koniunkturalnych, nigdy nie opierający się na miłości. Żądni władzy zgubili po drodze uczucia łączące męża i żonę. W interpretacji autorów obu książek Hillary Clinton staje się następczynią Szeks-pirowskiej Lady Makbet.
O tym jednak, że generalnie niełatwo jest być kobietą, która ma własne, wykraczające poza kuchnię zadanie, od lat pisze w swoich książkach amerykańska pisarka Alice Walker, zdobywczyni nagrody Pulitzera za powieść "W kolorze purpury". Tę epicką opowieść o rodzącej się idei "siostrzeństwa" wśród czarnoskórych kobiet sfilmował z ogromnym sukcesem Steven Spielberg. W swojej najnowszej książce "The Way Forward Is With a Broken Heart" Walker przywołuje wątki autobiograficzne, tym razem dotyczące jej małżeństwa z Melem Leventhalem, żydowskim prawnikiem i działaczem na rzecz praw człowieka. Pobrali się, gdy kolorowe małżeństwa były jeszcze w wielu stanach Ameryki zakazane. Ich związek przetrwał dziesięć lat, ale skończył się w momencie, w którym Walker odniosła pierwszy poważny sukces literacki. Cudowny związek z nadzwyczajnym mężczyzną zakończył się niecudownie i boleśnie zwyczajnie - napisze pisarka po latach. Obie panie - Hillary Clinton i Alice Walker - przez pewien czas były związane z Wellesley College. Pierwsza tam studiowała, druga prowadziła pierwsze w Ameryce zajęcia z tzw. studiów kobiecych. Czy na wykładach padało Hamletowskie "być albo nie być"... żoną? Nie wiadomo i dlatego każda żona musi sobie na to pytanie odpowiedzieć sama.
Więcej możesz przeczytać w 11/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.