"Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy" Władysław Gomułka, 1945 r. Pora się rozstać ze złudzeniem, że nikt już nie postawi na jednej płaszczyźnie sowieckiej okupacji i prób obrony polskiej racji stanu. Dawno już krótka uchwała nie wywołała takiej burzy. Przecierali oczy ze zdumienia nie tylko obecni na galerii i mocno już posunięci w latach WiN-owcy, ale także posłowie, którzy m.in. dzięki Gabrielowi Janowskiemu wiedzą, że w Sejmie możliwe jest wszystko. Sprawiło to stanowisko SLD, wyłożone kawa na ławę przez posła P., powszechnie dotychczas uważanego za łagodnego baranka, uczciwie nawróconego nie tylko na NATO, ale także na nową rzeczywistość ustrojową III RP.
WiN w Sejmie A.D. 2001
Dawno już krótka uchwała nie wywołała takiej burzy. Przecierali oczy ze zdumienia nie tylko obecni na galerii i mocno już posunięci w latach WiN-owcy, ale także posłowie, którzy m.in. dzięki Gabrielowi Janowskiemu wiedzą, że w Sejmie możliwe jest wszystko. Sprawiło to stanowisko SLD, wyłożone kawa na ławę przez posła P., powszechnie dotychczas uważanego za łagodnego baranka, uczciwie nawróconego nie tylko na NATO, ale także na nową rzeczywistość ustrojową III RP.
Poseł ów zaproponował, by wyważyć racje i nie wyrażać czci działaczom Wolności i Niezawisłości, gdyż mogłoby to narazić na szwank dobre imię drugiej strony "wojny domowej". Jeśli tak mielibyśmy określać lata bezpośrednio powojenne, to drugą stroną tego rodzinnego zamieszania powinny być zwłaszcza UB i NKWD, wielce zaangażowane w zwalczanie WiN. Warto zatem przypomnieć (choć mogłoby się zdawać, że wiedzą to przynajmniej profesorowie historii), czym było WiN. Otóż zrzeszenie to istniało w latach 1945-1951 i zostało powołane w celu uniknięcia dalszego przelewu krwi. Jego zadaniem miało być wyprowadzenie ludzi z lasu, zaprzestanie walki zbrojnej z nowym okupantem i zastąpienie jej działaniami cywilnymi oraz pokojowymi na rzecz przeprowadzenia w Polsce obiecywanych wolnych wyborów. Na tę próbę NKWD i rodzimi utrwalacze odpowiedzieli terrorem, który dla części WiN-owców zakończył się strzałem w tył głowy lub wieloletnimi wyrokami, a dla innych - wymuszonym powrotem do lasu.
Proponowane "wyważanie racji" dałoby się zapewne rozszerzyć na inne dziedziny. Na przykład można byłoby się pochylić nad zasługami Układu Warszawskiego z jednej i NATO z drugiej strony. Albo położyć na jednej szali RWPG i na drugiej Unię Europejską. Albo się zastanowić, czy nie wyważyć racji przemawiających za gospodarką wolnorynkową i za "piatilatką". Ktoś mógłby zaproponować "rozsądny" kompromis między argumentami na rzecz suwerenności i bliskiej zagranicy. Należałoby także znaleźć złoty środek między RP i PRL, a nawet - mówiąc drastycznie - między d... i batem.
Na wszelki wypadek lepiej byłoby się nie odwoływać w dalszych skojarzeniach i propozycjach do klasyków dowcipu politycznego, bo musielibyśmy dojść do konstrukcji Jacka Fedorowicza, który pytany kiedyś o różnicę między demokracją i demokracją socjalistyczną (było coś takiego w Polsce do 1989 r., proszę młodszych państwa!), zauważył, że różnica jest taka sama, jak między krzesłem i krzesłem elektrycznym. Ale w tamtych czasach pan poseł P. nie dostrzegł przenikliwości dowcipu i nie przyczynił się do dalszej dyskusji, a strony ostatecznie pozostały każda przy swoim.
Mimo kabaretowych skojarzeń wcale mi nie jest do śmiechu. Trzeba się rozstać z naiwnym i rozpowszechnionym sądem, że czas zrobił swoje i nikomu już nie przyjdzie do głowy w Polsce wiosną 2001 r. stawiać na jednej płaszczyźnie sowieckiej okupacji przeprowadzanej częściowo polskimi rękoma oraz skazanych wprawdzie na porażkę, ale bohaterskich i uczciwych usiłowań obrony polskiej racji stanu. Przedstawiony Sejmowi projekt uchwały był tak skonstruowany, by nie urazić delikatnej skóry lewej strony sejmowej sali, a zatem ułatwić uchwalenie go w przyjętym w takich wypadkach trybie aklamacji. Nie namawiano więc nikogo do burzenia wciąż jeszcze straszącego tu i ówdzie pomnika komunistycznego terroru z lat powojennych. Chciano jedynie - zwyczajnie i po ludzku - złożyć wiązankę kwiatków przy ulokowanym po drugiej stronie symbolicznej polskiej ulicy skromnym pomniczku WiN. W odpowiedzi w "wystąpieniu klubowym" SLD zażądał rozwinięcia transparentu między jednym i drugim. Apetyt SLD byłby może zaspokojony, gdyby na takim transparencie Sejm pomieścił cytowane powyżej słowa jednego z budowniczych Polski Ludowej. Co za dużo, to niezdrowo, panie pośle. Non possumus.
Dawno już krótka uchwała nie wywołała takiej burzy. Przecierali oczy ze zdumienia nie tylko obecni na galerii i mocno już posunięci w latach WiN-owcy, ale także posłowie, którzy m.in. dzięki Gabrielowi Janowskiemu wiedzą, że w Sejmie możliwe jest wszystko. Sprawiło to stanowisko SLD, wyłożone kawa na ławę przez posła P., powszechnie dotychczas uważanego za łagodnego baranka, uczciwie nawróconego nie tylko na NATO, ale także na nową rzeczywistość ustrojową III RP.
Poseł ów zaproponował, by wyważyć racje i nie wyrażać czci działaczom Wolności i Niezawisłości, gdyż mogłoby to narazić na szwank dobre imię drugiej strony "wojny domowej". Jeśli tak mielibyśmy określać lata bezpośrednio powojenne, to drugą stroną tego rodzinnego zamieszania powinny być zwłaszcza UB i NKWD, wielce zaangażowane w zwalczanie WiN. Warto zatem przypomnieć (choć mogłoby się zdawać, że wiedzą to przynajmniej profesorowie historii), czym było WiN. Otóż zrzeszenie to istniało w latach 1945-1951 i zostało powołane w celu uniknięcia dalszego przelewu krwi. Jego zadaniem miało być wyprowadzenie ludzi z lasu, zaprzestanie walki zbrojnej z nowym okupantem i zastąpienie jej działaniami cywilnymi oraz pokojowymi na rzecz przeprowadzenia w Polsce obiecywanych wolnych wyborów. Na tę próbę NKWD i rodzimi utrwalacze odpowiedzieli terrorem, który dla części WiN-owców zakończył się strzałem w tył głowy lub wieloletnimi wyrokami, a dla innych - wymuszonym powrotem do lasu.
Proponowane "wyważanie racji" dałoby się zapewne rozszerzyć na inne dziedziny. Na przykład można byłoby się pochylić nad zasługami Układu Warszawskiego z jednej i NATO z drugiej strony. Albo położyć na jednej szali RWPG i na drugiej Unię Europejską. Albo się zastanowić, czy nie wyważyć racji przemawiających za gospodarką wolnorynkową i za "piatilatką". Ktoś mógłby zaproponować "rozsądny" kompromis między argumentami na rzecz suwerenności i bliskiej zagranicy. Należałoby także znaleźć złoty środek między RP i PRL, a nawet - mówiąc drastycznie - między d... i batem.
Na wszelki wypadek lepiej byłoby się nie odwoływać w dalszych skojarzeniach i propozycjach do klasyków dowcipu politycznego, bo musielibyśmy dojść do konstrukcji Jacka Fedorowicza, który pytany kiedyś o różnicę między demokracją i demokracją socjalistyczną (było coś takiego w Polsce do 1989 r., proszę młodszych państwa!), zauważył, że różnica jest taka sama, jak między krzesłem i krzesłem elektrycznym. Ale w tamtych czasach pan poseł P. nie dostrzegł przenikliwości dowcipu i nie przyczynił się do dalszej dyskusji, a strony ostatecznie pozostały każda przy swoim.
Mimo kabaretowych skojarzeń wcale mi nie jest do śmiechu. Trzeba się rozstać z naiwnym i rozpowszechnionym sądem, że czas zrobił swoje i nikomu już nie przyjdzie do głowy w Polsce wiosną 2001 r. stawiać na jednej płaszczyźnie sowieckiej okupacji przeprowadzanej częściowo polskimi rękoma oraz skazanych wprawdzie na porażkę, ale bohaterskich i uczciwych usiłowań obrony polskiej racji stanu. Przedstawiony Sejmowi projekt uchwały był tak skonstruowany, by nie urazić delikatnej skóry lewej strony sejmowej sali, a zatem ułatwić uchwalenie go w przyjętym w takich wypadkach trybie aklamacji. Nie namawiano więc nikogo do burzenia wciąż jeszcze straszącego tu i ówdzie pomnika komunistycznego terroru z lat powojennych. Chciano jedynie - zwyczajnie i po ludzku - złożyć wiązankę kwiatków przy ulokowanym po drugiej stronie symbolicznej polskiej ulicy skromnym pomniczku WiN. W odpowiedzi w "wystąpieniu klubowym" SLD zażądał rozwinięcia transparentu między jednym i drugim. Apetyt SLD byłby może zaspokojony, gdyby na takim transparencie Sejm pomieścił cytowane powyżej słowa jednego z budowniczych Polski Ludowej. Co za dużo, to niezdrowo, panie pośle. Non possumus.
Więcej możesz przeczytać w 12/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.