Ile my, duchowni i katolicy świeccy w Polsce, rozumiemy dziś z chrześcijaństwa? W 1298 r. między Wieczerzą Pańską, czyli Wielkim Czwartkiem (wówczas 3 kwietnia), a świętem Podwyższenia Krzyża Świętego (14 września) w 146 miejscowościach we Frankonii, Palatynacie Górnym, Szwabii, Hesji i Turyngii zabici zostali wszyscy Żydzi. Mordu dokonali "sąsiedzi"
Ich przywódca, nazwiskiem Rindfleisch, twierdził, że otrzymał misję z Wysoka, by wymordować wszystkich Żydów. Pretekstem było rzekome zbezczeszczenie przez nich hostii. Ofiarą padło co najmniej 5 tys. ludzi. Największe straty poniosły gminy w Norymberdze i Würzburgu. W Würzburgu 23 lipca wymordowano wszystkich 800 miejscowych Żydów i stu z okolicy, którzy schronili się w mieście.
"Żadnemu Żydowi nie darując"
Wyjątkowe światło na zbrodnie Rindfleischa i "sąsiadów" rzucił opublikowany w 1974 r. łaciński rękopis "Historiae memorabiles" z około 1300 r. pióra przeora dominikańskiego ze Schlettstadt (dzisiaj Sélestat) w Alzacji, Rudolfa. Zawiera 56 "historii godnych pamięci", jakie miały się wydarzyć około roku 1300. Dwadzieścia poświęconych jest Żydom, z czego dwanaście nawiązuje do mordów Rindfleischa i "sąsiadów". Dziełko Rudolfa jest cenne, bo dostarcza wielu szczegółów i świetnie oddaje ducha epoki z jej "nienawiścią teologiczną" do Żydów, zazwyczaj opierającą się na rzekomych cudownych zdarzeniach. To znamienne, że Rudolf, jak się wydaje, aprobował pogromy Rindflei-scha. Widział go w roli bicza Bożego, który powierzoną sobie misję "wypełniał dziarsko, bez miłosierdzia, żadnemu Żydowi nie darując życia". Autor jest dobrze poinformowany; wie na przykład, ile kosztowało uprzątnięcie ciał pomordowanych i pochowanie ich poza miastem.
Najbardziej przejmująca jest krótka "historia" numer dwanaście, "Pocący się krucyfiks", którą warto przytoczyć z niewielkimi skrótami: "Kat Rindfleisch, którego zadaniem było karać, zabijać, zgładzić Żydów, zgromadził wielką liczbę ludzi biednych. Po ich zebraniu wziął z pewnej wsi wielki krucyfiks i kazał go nieść na czele pochodu. Przyświecała mu myśl, żeby przez to pobudzić naród chrześcijański do zemsty na Żydach... Gdy zbliżał się do murów miasta Opfingen, starszyzna miejska, zdecydowana bronić swych Żydów, udała się pospiesznie do bramy miasta i kazała ją zamknąć... Rindfleisch ze swoimi ludźmi podszedł do bramy z krucyfiksem i prosił pokornie, by mu zezwolono wejść do miasta. Ci, którzy byli wewnątrz, nie wyrazili jednak na to zgody. Co więcej, jeden z pilnujących bramy rzucił kamieniem i uderzył w krucyfiks, tak że oderwało się jedno ramię Chrystusa. Zaraz potem figura na krzyżu zaczęła się obficie pocić, co spowodowało panikę u tych, co nieśli krucyfiks. Odbyli oni naradę między sobą: Zostawmy krucyfiks przy murach miejskich i wróćmy do siebie. Gdy się oddalili, niektórzy z miasta, pragnąc zobaczyć krucyfiks z bliska, podeszli do niego i zauważyli, że leży cały pokryty potem. Zabrano krucyfiks do kościoła. Gdy biedota miejska zobaczyła cud, rozgorzała goryczą przeciw Żydom i rzuciwszy się na nich z całą mocą - wbrew woli bogatych i starszyzny miasta - wszystkich wymordowała".
"Spalił, jak tylko mógł najlepiej"
Nie "historia" numer dwanaście jest dla mnie jednak najtragiczniejsza, ale opowieść pierwsza, bez tytułu. Zaczyna się jak z bajki, a kończy jak z piekła. Mieszkańcy miasta Weikersheim usłyszeli pewnej nocy w lecie 1298 r. wołania dochodzące z kościoła - słowa Chrystusa z krzyża na Golgocie: "Eli, Eli lema sabachthani?" ("Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?", Mt 27,46). Gdy pobiegli do świątyni, zastali w niej Żydów znęcających się nad hostiami. To one miały wydawać z siebie bolesne skargi. Żydów ujęto i sprawę przekazano panu miasta Kraftowi von Hohenlohe. Ten jednak dużo wcześniej na prośbę biskupa z Würzburga, Mangolda von Neuenburga, przysiągł Żydom "na chrześcijaństwo", że będzie bronił ich życia i mienia. Kraft von Hohenlohe udał się z tym dylematem do biskupa Mangolda. Usłyszał od niego: "Napisane jest: Sądźcie sprawiedliwie, synowie ludzcy. Jeśli człowiek zabije człowieka, to wiecie, jaka się za to kara należy. Jakiej kary jednak winni są ci, którzy Pana naszego Jezusa Chrystusa, syna Maryi Dziewicy, Boga prawdziwego i człowieka, Stwórcę i Zbawiciela naszego oraz naszego Sędziego po raz drugi krzyżowali - nie śmiem odpowiedzieć. Stąd radzę, osądźcie Żydów waszych tak, żebyście nie zasłużyli sobie na karę po wieczne czasy ze strony Wszechmogącego". Kraft von Hohenlohe zrozumiał. Rudolf pisze: "Usłyszawszy
odpowiedź biskupa, pan z Hohenlohe... kazał pojmać wszystkich Żydów, których tylko udało się znaleźć, i wszystkich spalił na popiół, jak tylko mógł najlepiej".
Gdy czyta się o niemieckich Jedwabnych z roku 1298 i reakcjach na nie katolików, trzeba zadać sobie ze strachem pytanie, ile z chrześcijaństwa rozumieli wtedy biskupi, księża, zakonnicy i katolicy świeccy. Śledząc natomiast obecne głosy na temat polskiego Jedwabnego z roku 1941, trzeba z jeszcze większym lękiem zadać sobie pytanie, ile my, duchowni i katolicy świeccy w Polsce, dzisiaj rozumiemy z tego, czym jest i powinno być chrześcijaństwo.
"Żadnemu Żydowi nie darując"
Wyjątkowe światło na zbrodnie Rindfleischa i "sąsiadów" rzucił opublikowany w 1974 r. łaciński rękopis "Historiae memorabiles" z około 1300 r. pióra przeora dominikańskiego ze Schlettstadt (dzisiaj Sélestat) w Alzacji, Rudolfa. Zawiera 56 "historii godnych pamięci", jakie miały się wydarzyć około roku 1300. Dwadzieścia poświęconych jest Żydom, z czego dwanaście nawiązuje do mordów Rindfleischa i "sąsiadów". Dziełko Rudolfa jest cenne, bo dostarcza wielu szczegółów i świetnie oddaje ducha epoki z jej "nienawiścią teologiczną" do Żydów, zazwyczaj opierającą się na rzekomych cudownych zdarzeniach. To znamienne, że Rudolf, jak się wydaje, aprobował pogromy Rindflei-scha. Widział go w roli bicza Bożego, który powierzoną sobie misję "wypełniał dziarsko, bez miłosierdzia, żadnemu Żydowi nie darując życia". Autor jest dobrze poinformowany; wie na przykład, ile kosztowało uprzątnięcie ciał pomordowanych i pochowanie ich poza miastem.
Najbardziej przejmująca jest krótka "historia" numer dwanaście, "Pocący się krucyfiks", którą warto przytoczyć z niewielkimi skrótami: "Kat Rindfleisch, którego zadaniem było karać, zabijać, zgładzić Żydów, zgromadził wielką liczbę ludzi biednych. Po ich zebraniu wziął z pewnej wsi wielki krucyfiks i kazał go nieść na czele pochodu. Przyświecała mu myśl, żeby przez to pobudzić naród chrześcijański do zemsty na Żydach... Gdy zbliżał się do murów miasta Opfingen, starszyzna miejska, zdecydowana bronić swych Żydów, udała się pospiesznie do bramy miasta i kazała ją zamknąć... Rindfleisch ze swoimi ludźmi podszedł do bramy z krucyfiksem i prosił pokornie, by mu zezwolono wejść do miasta. Ci, którzy byli wewnątrz, nie wyrazili jednak na to zgody. Co więcej, jeden z pilnujących bramy rzucił kamieniem i uderzył w krucyfiks, tak że oderwało się jedno ramię Chrystusa. Zaraz potem figura na krzyżu zaczęła się obficie pocić, co spowodowało panikę u tych, co nieśli krucyfiks. Odbyli oni naradę między sobą: Zostawmy krucyfiks przy murach miejskich i wróćmy do siebie. Gdy się oddalili, niektórzy z miasta, pragnąc zobaczyć krucyfiks z bliska, podeszli do niego i zauważyli, że leży cały pokryty potem. Zabrano krucyfiks do kościoła. Gdy biedota miejska zobaczyła cud, rozgorzała goryczą przeciw Żydom i rzuciwszy się na nich z całą mocą - wbrew woli bogatych i starszyzny miasta - wszystkich wymordowała".
"Spalił, jak tylko mógł najlepiej"
Nie "historia" numer dwanaście jest dla mnie jednak najtragiczniejsza, ale opowieść pierwsza, bez tytułu. Zaczyna się jak z bajki, a kończy jak z piekła. Mieszkańcy miasta Weikersheim usłyszeli pewnej nocy w lecie 1298 r. wołania dochodzące z kościoła - słowa Chrystusa z krzyża na Golgocie: "Eli, Eli lema sabachthani?" ("Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?", Mt 27,46). Gdy pobiegli do świątyni, zastali w niej Żydów znęcających się nad hostiami. To one miały wydawać z siebie bolesne skargi. Żydów ujęto i sprawę przekazano panu miasta Kraftowi von Hohenlohe. Ten jednak dużo wcześniej na prośbę biskupa z Würzburga, Mangolda von Neuenburga, przysiągł Żydom "na chrześcijaństwo", że będzie bronił ich życia i mienia. Kraft von Hohenlohe udał się z tym dylematem do biskupa Mangolda. Usłyszał od niego: "Napisane jest: Sądźcie sprawiedliwie, synowie ludzcy. Jeśli człowiek zabije człowieka, to wiecie, jaka się za to kara należy. Jakiej kary jednak winni są ci, którzy Pana naszego Jezusa Chrystusa, syna Maryi Dziewicy, Boga prawdziwego i człowieka, Stwórcę i Zbawiciela naszego oraz naszego Sędziego po raz drugi krzyżowali - nie śmiem odpowiedzieć. Stąd radzę, osądźcie Żydów waszych tak, żebyście nie zasłużyli sobie na karę po wieczne czasy ze strony Wszechmogącego". Kraft von Hohenlohe zrozumiał. Rudolf pisze: "Usłyszawszy
odpowiedź biskupa, pan z Hohenlohe... kazał pojmać wszystkich Żydów, których tylko udało się znaleźć, i wszystkich spalił na popiół, jak tylko mógł najlepiej".
Gdy czyta się o niemieckich Jedwabnych z roku 1298 i reakcjach na nie katolików, trzeba zadać sobie ze strachem pytanie, ile z chrześcijaństwa rozumieli wtedy biskupi, księża, zakonnicy i katolicy świeccy. Śledząc natomiast obecne głosy na temat polskiego Jedwabnego z roku 1941, trzeba z jeszcze większym lękiem zadać sobie pytanie, ile my, duchowni i katolicy świeccy w Polsce, dzisiaj rozumiemy z tego, czym jest i powinno być chrześcijaństwo.
Więcej możesz przeczytać w 13/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.