W tak zwanych wyborach na Białorusi uczestniczyli tak zwani obserwatorzy zagraniczni. Było to we wczesnych latach osiemdziesiątych. Pracowałem jako architekt we Francji. Najbardziej popularnym pismem profesjonalistów była "Architecture d’Aujourd’hui" ("Dzisiejsza Architektura"). W jednym z artykułów redakcyjnych przeczytałem następujący komentarz: "W Paryżu otwarto nową linię metra.
Tak zwana poprawa transportu publicznego..." - dalej nie musiałem już czytać. Autor był komunistą. W kapitalizmie nawet nowa linia metra nie mogła niczego poprawić! Pozostało oglądanie projektów. W komunizmie rzeczy nie miały prawa być po prostu tym, czym były.
Sprawy "tak zwane" pełniły funkcję "jakby" ustroju. Satyrycznym portretem systemu była książeczka Jacka Fedorowicza "W zasadzie tak". W warstwie skrajnej wyglądało to następująco: w imię tak zwanej sprawiedliwości wsadzano opozycjonistów do więzień, z których wychodzili na tak zwaną wolność.
Jest rok 2001. Jestem w Mińsku z misją Zgromadzenia Parlamentarnego NATO, która postanowiła sprawdzić, czy na Białorusi stosuje się standardy wolności i demokracji odpowiadające zachodnim kryteriom fair and free - uczciwe i wolne. Chcemy poznać fakty, dowiedzieć się na miejscu, czy rzeczywiście system wyklucza te standardy. Czy rzeczywiście Łukaszenka praktycznie wybiera deputowanych, pozbawiając szans innych kandydatów, a potem ci deputowani pozwalają na wygraną tylko Łukaszence?
Pytamy o to - na neutralnym gruncie - obie strony konfliktu. Proponuję niezmiennie otwarty dialog o praktyce demokracji na polsko-białoruskiej granicy. Dialog "4 x 7": po siedmiu przedstawicieli opozycji i władzy z każdej strony. Strona białoruska odpowiada: "w zasadzie tak...".
Zaczęliśmy w Mińsku od spotkania z ambasadorem Rosji. Pytany przeze mnie o to, na ile - zdaniem władz rosyjskich - wybory na Białorusi tworzyły alternatywę (szczególnie że dostęp stron do mediów był nierówny), ambasador odpowiedział, iż władza spełniła wszystkie standardy. Poszedł dalej. Zaczął mówić o tak zwanych zagranicznych obserwatorach. Zaproponowałem formułę kompromisową: w tak zwanych wyborach uczestniczyli tak zwani obserwatorzy.
Jesienią odbędą się na Białorusi wybory prezydenckie...
Sprawy "tak zwane" pełniły funkcję "jakby" ustroju. Satyrycznym portretem systemu była książeczka Jacka Fedorowicza "W zasadzie tak". W warstwie skrajnej wyglądało to następująco: w imię tak zwanej sprawiedliwości wsadzano opozycjonistów do więzień, z których wychodzili na tak zwaną wolność.
Jest rok 2001. Jestem w Mińsku z misją Zgromadzenia Parlamentarnego NATO, która postanowiła sprawdzić, czy na Białorusi stosuje się standardy wolności i demokracji odpowiadające zachodnim kryteriom fair and free - uczciwe i wolne. Chcemy poznać fakty, dowiedzieć się na miejscu, czy rzeczywiście system wyklucza te standardy. Czy rzeczywiście Łukaszenka praktycznie wybiera deputowanych, pozbawiając szans innych kandydatów, a potem ci deputowani pozwalają na wygraną tylko Łukaszence?
Pytamy o to - na neutralnym gruncie - obie strony konfliktu. Proponuję niezmiennie otwarty dialog o praktyce demokracji na polsko-białoruskiej granicy. Dialog "4 x 7": po siedmiu przedstawicieli opozycji i władzy z każdej strony. Strona białoruska odpowiada: "w zasadzie tak...".
Zaczęliśmy w Mińsku od spotkania z ambasadorem Rosji. Pytany przeze mnie o to, na ile - zdaniem władz rosyjskich - wybory na Białorusi tworzyły alternatywę (szczególnie że dostęp stron do mediów był nierówny), ambasador odpowiedział, iż władza spełniła wszystkie standardy. Poszedł dalej. Zaczął mówić o tak zwanych zagranicznych obserwatorach. Zaproponowałem formułę kompromisową: w tak zwanych wyborach uczestniczyli tak zwani obserwatorzy.
Jesienią odbędą się na Białorusi wybory prezydenckie...
Więcej możesz przeczytać w 13/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.