Kto powoła najpotrzebniejszy dzisiaj w Polsce urząd likwidatora zbędnych urzędów i instytucji? Gdyby przeprowadzono sondaż na temat tego, czy Polacy wyobrażają sobie funkcjonowanie swojego państwa bez Senatu czy Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, zdecydowana większość odpowiedziałaby zapewne: tak. Gdyby spytać o to, czy państwo poradziłoby sobie bez kilkunastu finansowanych z budżetu państwa agencji i funduszy celowych, zapewne wszystkie odpowiedzi byłyby twierdzące.
Likwidacja tych instytucji sprawiłaby ponadto, że w państwowej kasie zostawałoby co roku o kilka miliardów złotych więcej. Większość polityków wprawdzie zgadza się, że rozwiązanie przynajmniej kilkunastu zbędnych instytucji, trwoniących jedynie pieniądze podatników, byłoby najprostszym sposobem poprawy stanu finansów państwa, próżno jednak szukać w Sejmie stosownych inicjatyw ustawodawczych. Wyręczamy zatem polityków i proponujemy: zlikwidujmy Senat, Kra-jową Radę Radiofonii i Telewizji, Agencję Rozwoju Przemysłu, Agencję Techniki i Technologii, Agencję Prywatyzacji, Agencję Mienia Wojskowego, Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa, Agencję Rynku Rolnego, Wojskową Agencję Mieszkaniową. Zlikwidujmy fasadowe instytucje rzeczników praw dziecka, ucznia, pacjenta, ubezpieczonych. Nie dopuśćmy do powstania Agencji Przedsiębiorczości.
Po co nam Senat?
Dyskusja o likwidacji Senatu dzieli polityków właściwie od początku jego istnienia. W obecnej kadencji największym orędownikiem zamknięcia "izby pamięci" był jej wicemarszałek Donald Tusk. Niedawno pomysł Tuska podchwycili politycy SLD. - Gdyby powołano w Sejmie stałą komisję, która zajmowałaby się tylko wnikliwą analizą procesów legislacyjnych i czuwała, by Sejm nie uchwalał nielogicznych ustaw, jestem przekonany, że Senat stałby się zbyteczny - przekonuje Jerzy Dziewulski, poseł sojuszu. Konstytucjonaliści podkreślają, że istnienie Senatu byłoby uzasadnione, gdyby Polska była krajem federacyjnym. Ponieważ nie jest, izba wyższa stała się tylko niepotrzebnym i drogim ozdobnikiem. Mimo to niektórzy politycy jej bronią. - Sejm stał się egzemplifikacją konfliktów politycznych, ścierania się różnych grup nacisku. I ustawy uchwalane przez Sejm są odzwierciedleniem tych starć. Senat jest po to, by te różnice zdań łagodzić. Od początku tej kadencji uchwaliliśmy ponad 5 tys. poprawek. Koszty funkcjonowania naszej izby są niczym w porównaniu z kosztami, na jakie narażone byłoby państwo, gdyby tych poprawek nie było - argumentuje senator AWS Krzysztof Piesiewicz.
W rzeczywistości koszty działania Senatu wcale nie są niskie. Jeszcze przed uchwaleniem tegorocznego budżetu Kancelaria Senatu RP szacowała swoje potrzeby na prawie 80 mln zł. Chciano na przykład kupić 85 nowych kserokopiarek, choć dwa lata temu ten sprzęt prawie w całości wymieniono na nowy i urządzenia działają bez zarzutu.
KRRiTV, czyli urząd cenzury
O ile senatorowie broniący sensu istnienia swojej izby i swoich diet dysponują jakimiś merytorycznymi argumentami, o tyle trudno je znaleźć w wypadku Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Jest to bowiem rozbudowana, polityczna instytucja (ponad 120 etatów), której funkcje może pełnić dwóch urzędników powołanego niedawno Urzędu Regulacji Telekomunikacji. Być może była ona potrzebna, gdy powstawał polski rynek mediów, natomiast obecnie zajmuje się prawie wyłącznie artykułowaniem ideologicznych komunikatów. Pozostawione radzie funkcje decyzyjne (koncesje, rozdzielanie częstotliwości) pełnione są z wdziękiem słonia w składzie porcelany i sprawnością mamuta. Rada wręcz inicjuje konflikty między nadawcami. Poza tym jej politycznie zakorzenieni członkowie dbają głównie o interesy swoich mocodawców w publicznych mediach, a od czasu do czasu łączy ich pryncypialne stanowisko wobec nowych zjawisk na rynku, czyli zamieniają się w organ cenzury prewencyjnej. Tak było niedawno w wypadku programów "Dwa światy" i "Big Brother". - Radę należałoby jak najszybciej zlikwidować. Miała być niezależnym ciałem, które strzec będzie apolityczności publicznych mediów. Nie robi tego. Stara się za to być regulatorem polskiego rynku mediów, a do tego akurat nie ma uprawnień - twierdzi poseł AWS Mirosław Styczeń. - Jedynym ratunkiem dla rady jest wymuszenie jej apolityczności. Obawiam się jednak, że zadanie to z góry skazane jest na niepowodzenie - dodaje Konstanty Miodowicz, inny poseł AWS. Wbrew tym opiniom członkowie rady są przekonani, że ich instytucja jest Polsce równie potrzebna jak bank centralny. - Nie wiem dokładnie, ile wynosi budżet rady, ale jestem przekonany, że te pieniądze są wydawane z pożytkiem dla państwa - mówi Juliusz Braun, przewodniczący KRRiTV.
Czy jest tak rzeczywiście? Kilka tygodni temu w różnych gazetach pojawiały się ogłoszenia podpisane przez Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. W jednym z nich napisano: "Roczny budżet 400-łóżkowego szpitala równa się budżetowi Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Czy już wiesz, dlaczego ciągle brakuje na ochronę zdrowia?". - Chcieliśmy, by ludzie zobaczyli, jaka jest hierarchia ważności wydatków ustalana przez polityków. Świat by się nie zawalił, a wręcz przeciwnie - byłoby to z pożytkiem dla wszystkich, gdyby pieniądze zamiast na utrzymanie rady trafiły do specjalistycznego szpitala - przekonuje Krzysztof Bukiel, szef OZZL. A nie są to pieniądze małe. W ubiegłym roku rada otrzymała z budżetu 17,6 mln zł, w tym roku jej budżet wynosi ponad 20 mln zł - konkluduje Tadeusz Syryjczyk, poseł Unii Wolności.
Mnożenie bytów, czyli w sieci agencji
Senat i Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie wyczerpują listy instytucji, bez których państwo funkcjonowałoby normalnie, a może nawet sprawniej niż z nimi. - Należałoby zlikwidować wszystkie agencje, które finansowane są z budżetu państwa. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że w ubiegłym roku około 50 proc. wszystkich funduszy z budżetu zostało wydanych właśnie za pośrednictwem agencji. W wielu wypadkach było to zwykłe marnotrawstwo pieniędzy. To niedopuszczalne - alarmuje poseł Stanisław Iwanicki, przewodniczący sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. - Wszelkiego rodzaju agencje to sposób na dzielenie politycznych synekur - dodaje Mirosław Styczeń. - Agencja Rozwoju Przemysłu, Agencja Techniki i Technologii, tworzona właśnie Agencja Przedsiębiorczości... Po co komu mnożenie tych bytów? - pyta retorycznie Wiesław Kaczmarek, poseł SLD, były minister gospodarki.
To mnożenie niepotrzebnych bytów i dublowanie, a wręcz multiplikowanie funkcji jest prawdziwą zmorą gospodarki w III RP. Widać to wyraźnie na przykładzie prywatyzacji, za którą odpowiedzialne są Ministerstwo Skarbu Państwa, Agencja Prywatyzacji, Agencja Mienia Wojskowego, Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, Wojskowa Agencja Mieszkaniowa. - Proces prywatyzacji jest w Polsce na tyle zaawansowany i do sprzedania zostało już tak mało, że kompetencje tych pięciu instytucji można by bez trudu zebrać w jednym miejscu - uważa Wiesław Kaczmarek. Inna sprawa, że w praktyce niektóre z tych urzędów wcale nie skupiają się na prywatyzowaniu. - Agencja Mienia Wojskowego nie odgrywa roli, do której została powołana - twierdzi Mirosław Styczeń.
Podobne patologie obserwujemy w branży rolnej. Obok siebie funkcjonują i w wielu wypadkach za to samo odpowiadają Agencja Rynku Rolnego, Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Główny Inspektorat Inspekcji Nasiennej, Główny Inspektorat Ochrony Roślin oraz Główny Inspektorat Skupu i Przetwórstwa Artykułów Rolnych. - Chyba nikt do końca nie wie, czym te wszystkie instytucje różnią się od siebie i dlaczego zamiast sześciu nie może być na przykład jednej - zastanawia się Wiesław Kaczmarek. - Najpierw należałoby zlikwidować AWRSP. Państwowych Gospodarstw Rolnych w Polsce już nie ma. To, co po nich zostało, w większości już sprzedano. A resztę można by zbyć na ogólnie obowiązujących zasadach. Agencja nie jest więc do niczego potrzebna - mówi Mirosław Styczeń. - Agencje powinny być bezwzględnie rozwiązane. Reforma samorządowa miała przecież przenieść znaczną część ich kompetencji do powiatów - podsumowuje Tadeusz Syryjczyk.
Likwidacja przez pączkowanie
Na ogólnie obowiązujących zasadach, w tym wypadku wynikających z prawa karnego i przepisów administracyjnych, można by też rozpatrywać sprawy, którymi zajmują się rzecznicy praw dziecka, ucznia, pacjenta, ofiar, rodziny czy ubezpieczonych. - Z tymi instytucjami mamy pewien problem, taki sam jak z Senatem. Istnienie niektórych z nich jest bowiem zapisane w konstytucji. A zmianę ustawy zasadniczej trudno sobie dziś w Polsce wyobrazić - zauważa Stanisław Iwanicki.
Obrońcy urzędów rzeczników uważają, że są one potrzebne, bo podobne instytucje istnieją i sprawdziły się w krajach Unii Europejskiej.
- Brukselska biurokracja akurat nie jest dla nas dobrym wzorem. Jej przerost jest dziś jednym z większych problemów, z którymi boryka się unia - mówi poseł Aleksander Hall.
Wielu polityków ma gotową listę instytucji nadających się do natychmiastowej likwidacji, lecz żadna z nich nie przestaje istnieć. Przeciwnie, co roku pojawia się kilka nowych. Kto odważy się przerwać to błędne koło marnotrawstwa publicznych pieniędzy? Kto powoła najpotrzebniejszy dzisiaj w Polsce urząd likwidatora zbędnych urzędów i instytucji?
Więcej możesz przeczytać w 15/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.