Europejskie związki zawodowe tracą członków i wpływy polityczne. Gerharda Schrödera na fotel kanclerza wyniosła fala społecznego protestu, wywołanego przez SPD i centrale związków zawodowych. Jeszcze do niedawna niemieckich socjaldemokratów i związkowców łączył nieformalny sojusz, a nowej ekipie rządzącej wydawało się, że wspólne lewicowe korzenie zapewnią jej komfort bezkonfliktowego sprawowania władzy.
Szybko się rozczarowała. Dwa lata po sformowaniu rządu SPD-Zielonych związkowcy zarzucili socjaldemokratom zdradę lewicowych ideałów. Wraz z "neoliberałami" z gabinetu Schrödera zaufanie szeregowych członków stracili liderzy central związkowych.
Powolna erozja związków zawodowych dokonuje się w Europie Zachodniej już od lat 70. Największa francuska centrala związkowa CGT w połowie lat 70. miała 2 mln członków, dziś - 500 tys. Niemiecka Federacja Związków Zawodowych (DGB) odnotowała w latach 1991-2001 spadek liczby zrzeszonych aż o 4 mln. Mimo wszystko we Francji i Niemczech centrale związkowe to nadal siła, z którą muszą się liczyć rządy. Powstały niedawno Ver.di to największa organizacja związkowa Europy. Ponadstuletni, sięgający czasów kanclerza Bismarcka, sojusz związkowców i socjaldemokratów stanął pod znakiem zapytania. W najbliższych latach w Niemczech rozegra się zapewne batalia, która na lata całe określi miejsce i rolę potężnych central związkowych.
Koniec ubiegłego wieku zbiegł się z przejmowaniem władzy przez lewicę nie tylko w Niemczech. Wcześniej partie o inspiracjach komunistycznych i socjalistycznych przejęły rządy we Włoszech, Francji i Grecji, jednak żadna z nich nie próbowała forsować lewicowej ortodoksji w dziedzinie gospodarki. Przeciwnie, zachodnia lewica sięgnęła do rozwiązań liberalnych, co prędzej czy później prowokowało konflikty z jej związkowym elektoratem.
Scenariusz podobny do niemieckiego rozegrał się wcześniej na włoskiej scenie politycznej, gdzie najpierw trzy centrale doprowadziły ustawicznymi strajkami i szantażami politycznymi do ubezwłas-nowolnienia kolejnych rządów, a potem same zostały uznane za związki reżimowe. Liczba członków włoskich central spadła dziesięciokrotnie, powstały natomiast alternatywne związki cobas (skrót od comitati di base, czyli "komitety podstawowe"). Siła włoskich związkowców jest tak duża, że mimo nacisków UE ciągle nie zreformowano w tym kraju ciążącego na budżecie systemu rent i emerytur.
Równie duże są wpływy związkowców we Francji, choć można zauważyć wzrost powszechnej świadomości, że sukces i dobrobyt nie mają nic wspólnego z hołdowaniem lewicowym doktrynom. Francją kilka razy w roku wstrząsają strajki służb publicznych, a gabinet Lionela Jospina - choć dostrzega potrzebę prywatyzacji, modernizacji struktur gospodarki i odstępstw od utopijnych doktryn - każdą reformę poprzedza pseudomarksistowską retoryką, z werbalną krytyką "neoliberalizmu" w brytyjskim i niemieckim wydaniu.
Premier Tony Blair w odróżnieniu od Lionela Jospina i Gerharda Schrödera ma stosunkowo łatwą sytuację. Bolesnych reform struktur gospodarczych kraju i marginalizacji wpływu związkowców dokonała już w latach 80. Margaret Thatcher. Jej nieustępliwość wobec fali górniczych strajków, a potem sukcesy ekonomiczne doprowadziły do tego, że brytyjscy związkowcy nie mają dziś ochoty na retoryczne popisy. Brytyjski rynek pracy jest najbardziej zliberalizowany w Europie, a lewicowy premier może sobie pozwolić na rozdawanie umiarkowanych przywilejów socjalnych.
Niemiecki kanclerz o tak komfortowej sytuacji może tylko marzyć. Schröder, który tak jak jego chadecki poprzednik dostrzega, że na rozwoju gospodarczym RFN ciąży przestarzały system, musi rozegrać tę samą partię co Margaret Thatcher. Albo odważy się na konfrontację ze związkami, albo powtórzy włoski scenariusz, który musiałby doprowadzić do upadku rządu. Prócz reformowania podatków i redukcji zadłużenia publicznego, wynikłego z wybujałej opiekuńczości państwa, Schröder usiłuje przerzucić część odpowiedzialności za tzw. bezpieczeństwo socjalne na obywateli. Inicjatywy jego gabinetu spowodowały lawinę krytyk związkowców.
Podobne problemy miał lewicowy rząd Grecji. Ustępstwa wobec związkowców doprowadziły tam do głębokiego kryzysu. Do dobrowolnego ograniczenia wpływów związkowców i bezprecedensowego przyznania pracodawcom niemal wolnej ręki w polityce zatrudnienia i płac doszło w Hiszpanii. Po podpisaniu tzw. paktu z Toledo, który ze strony rządowej sygnowała centroprawicowa Partia Ludowa José Marii Aznara, nastąpił wyjątkowo dynamiczny rozwój gospodarki i spadek bezrobocia, sięgającego wtedy 22 proc. Po pięciu latach od zawarcia umowy centrale związkowe, zrzeszające w Hiszpanii zaledwie 15 proc. pracowników, pod-jęły starania o złagodzenie rygorów paktu. "Uległość" związkowców wobec rządu nie wygląda jednak na działanie na szkodę społeczeństwa. Połowa nowych miejsc pracy powstających co roku w Unii Europejskiej tworzona jest właśnie w Hiszpanii.
Obywatele RFN należą do najlepiej zarabiających w Europie, lecz Frank Bsirske, nazywany przez niemiecką prasę najsilniejszym związkowcem świata, zapowiada, że nie skapituluje przed rynkiem. Na początek ów związek tysiąca zawodów poparł pół miliona pracowników banków i ubezpieczalni żądających podwyżek o 5,5 proc. Topór wojenny został wykopany. Uniwersalnego modus vivendi rządów i związków zawodowych nie ma. Międzynarodowa konfederacja ETUC (European Trade Union Confederation) trudzi się nad wypracowaniem wspólnych kryteriów, lecz - zważywszy różnorodność problemów, ideologii i poziomów życia - jest to syzyfowa praca. Można natomiast zaobserwować prawidłowość: im większa powściągliwość związkowców, tym szybszy postęp gospodarczy. W najdynamiczniej rozwijających się firmach nowej ekonomii związki zawodowe są właściwie nieobecne (we Francji "uzwiązkowienie" firm prywatnych spadło poniżej 5 proc., podczas gdy w sektorze państwowym przekracza 20 proc.). W "różowej" Europie pewne jest tylko jedno: trwające od ponad stulecia utożsamianie się organizacji związkowych z socjalizmem straciło sens od czasu, gdy rządząca lewica porzuciła marksistowską teorię i zaczęła coraz więcej zapożyczać z liberalizmu. Model związków zawodowych odpowiadający wymogom współczesnej Europy musi więc zostać zdefiniowany na nowo. Zapewne jako model związków z biznesem.
Powolna erozja związków zawodowych dokonuje się w Europie Zachodniej już od lat 70. Największa francuska centrala związkowa CGT w połowie lat 70. miała 2 mln członków, dziś - 500 tys. Niemiecka Federacja Związków Zawodowych (DGB) odnotowała w latach 1991-2001 spadek liczby zrzeszonych aż o 4 mln. Mimo wszystko we Francji i Niemczech centrale związkowe to nadal siła, z którą muszą się liczyć rządy. Powstały niedawno Ver.di to największa organizacja związkowa Europy. Ponadstuletni, sięgający czasów kanclerza Bismarcka, sojusz związkowców i socjaldemokratów stanął pod znakiem zapytania. W najbliższych latach w Niemczech rozegra się zapewne batalia, która na lata całe określi miejsce i rolę potężnych central związkowych.
Koniec ubiegłego wieku zbiegł się z przejmowaniem władzy przez lewicę nie tylko w Niemczech. Wcześniej partie o inspiracjach komunistycznych i socjalistycznych przejęły rządy we Włoszech, Francji i Grecji, jednak żadna z nich nie próbowała forsować lewicowej ortodoksji w dziedzinie gospodarki. Przeciwnie, zachodnia lewica sięgnęła do rozwiązań liberalnych, co prędzej czy później prowokowało konflikty z jej związkowym elektoratem.
Scenariusz podobny do niemieckiego rozegrał się wcześniej na włoskiej scenie politycznej, gdzie najpierw trzy centrale doprowadziły ustawicznymi strajkami i szantażami politycznymi do ubezwłas-nowolnienia kolejnych rządów, a potem same zostały uznane za związki reżimowe. Liczba członków włoskich central spadła dziesięciokrotnie, powstały natomiast alternatywne związki cobas (skrót od comitati di base, czyli "komitety podstawowe"). Siła włoskich związkowców jest tak duża, że mimo nacisków UE ciągle nie zreformowano w tym kraju ciążącego na budżecie systemu rent i emerytur.
Równie duże są wpływy związkowców we Francji, choć można zauważyć wzrost powszechnej świadomości, że sukces i dobrobyt nie mają nic wspólnego z hołdowaniem lewicowym doktrynom. Francją kilka razy w roku wstrząsają strajki służb publicznych, a gabinet Lionela Jospina - choć dostrzega potrzebę prywatyzacji, modernizacji struktur gospodarki i odstępstw od utopijnych doktryn - każdą reformę poprzedza pseudomarksistowską retoryką, z werbalną krytyką "neoliberalizmu" w brytyjskim i niemieckim wydaniu.
Premier Tony Blair w odróżnieniu od Lionela Jospina i Gerharda Schrödera ma stosunkowo łatwą sytuację. Bolesnych reform struktur gospodarczych kraju i marginalizacji wpływu związkowców dokonała już w latach 80. Margaret Thatcher. Jej nieustępliwość wobec fali górniczych strajków, a potem sukcesy ekonomiczne doprowadziły do tego, że brytyjscy związkowcy nie mają dziś ochoty na retoryczne popisy. Brytyjski rynek pracy jest najbardziej zliberalizowany w Europie, a lewicowy premier może sobie pozwolić na rozdawanie umiarkowanych przywilejów socjalnych.
Niemiecki kanclerz o tak komfortowej sytuacji może tylko marzyć. Schröder, który tak jak jego chadecki poprzednik dostrzega, że na rozwoju gospodarczym RFN ciąży przestarzały system, musi rozegrać tę samą partię co Margaret Thatcher. Albo odważy się na konfrontację ze związkami, albo powtórzy włoski scenariusz, który musiałby doprowadzić do upadku rządu. Prócz reformowania podatków i redukcji zadłużenia publicznego, wynikłego z wybujałej opiekuńczości państwa, Schröder usiłuje przerzucić część odpowiedzialności za tzw. bezpieczeństwo socjalne na obywateli. Inicjatywy jego gabinetu spowodowały lawinę krytyk związkowców.
Podobne problemy miał lewicowy rząd Grecji. Ustępstwa wobec związkowców doprowadziły tam do głębokiego kryzysu. Do dobrowolnego ograniczenia wpływów związkowców i bezprecedensowego przyznania pracodawcom niemal wolnej ręki w polityce zatrudnienia i płac doszło w Hiszpanii. Po podpisaniu tzw. paktu z Toledo, który ze strony rządowej sygnowała centroprawicowa Partia Ludowa José Marii Aznara, nastąpił wyjątkowo dynamiczny rozwój gospodarki i spadek bezrobocia, sięgającego wtedy 22 proc. Po pięciu latach od zawarcia umowy centrale związkowe, zrzeszające w Hiszpanii zaledwie 15 proc. pracowników, pod-jęły starania o złagodzenie rygorów paktu. "Uległość" związkowców wobec rządu nie wygląda jednak na działanie na szkodę społeczeństwa. Połowa nowych miejsc pracy powstających co roku w Unii Europejskiej tworzona jest właśnie w Hiszpanii.
Obywatele RFN należą do najlepiej zarabiających w Europie, lecz Frank Bsirske, nazywany przez niemiecką prasę najsilniejszym związkowcem świata, zapowiada, że nie skapituluje przed rynkiem. Na początek ów związek tysiąca zawodów poparł pół miliona pracowników banków i ubezpieczalni żądających podwyżek o 5,5 proc. Topór wojenny został wykopany. Uniwersalnego modus vivendi rządów i związków zawodowych nie ma. Międzynarodowa konfederacja ETUC (European Trade Union Confederation) trudzi się nad wypracowaniem wspólnych kryteriów, lecz - zważywszy różnorodność problemów, ideologii i poziomów życia - jest to syzyfowa praca. Można natomiast zaobserwować prawidłowość: im większa powściągliwość związkowców, tym szybszy postęp gospodarczy. W najdynamiczniej rozwijających się firmach nowej ekonomii związki zawodowe są właściwie nieobecne (we Francji "uzwiązkowienie" firm prywatnych spadło poniżej 5 proc., podczas gdy w sektorze państwowym przekracza 20 proc.). W "różowej" Europie pewne jest tylko jedno: trwające od ponad stulecia utożsamianie się organizacji związkowych z socjalizmem straciło sens od czasu, gdy rządząca lewica porzuciła marksistowską teorię i zaczęła coraz więcej zapożyczać z liberalizmu. Model związków zawodowych odpowiadający wymogom współczesnej Europy musi więc zostać zdefiniowany na nowo. Zapewne jako model związków z biznesem.
Więcej możesz przeczytać w 15/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.