Władysław Bartoszewski i Colin Powell w Waszyngtonie. Gdy szef naszej dyplomacji rozmawiał w Departamencie Stanu z Colinem Powellem, dziennikarze stojący przed budynkiem czekali na inny news. Nagłe poruszenie wywołało wyjście ambasadora Chin, który jednak oddalił się szybko bez słowa. Władysław Bartoszewski przybył do Stanów Zjednoczonych w gorącym momencie - ciężkiej próby dla nowej administracji w Waszyngtonie, jaką stały się stosunki z Pekinem po incydencie z samolotem zwiadowczym.
W dodatku nie brakło obaw, że pierwszą wizytę polskiego ministra spraw zagranicznych w USA w okresie prezydentury George’a W. Busha zdominują sprawy polsko-żydowskie, psując nasze notowania w Waszyngtonie.
W przeciwieństwie do chińskiego ambasadora minister Bartoszewski nie musiał się jednak wymykać chyłkiem ani z Departamentu Stanu, ani z Białego Domu, gdzie rozmawiał z Condoleezzą Rice, doradczynią prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego. Przeciwnie - po spotkaniach zapowiedziano, że w połowie czerwca po udziale w szczycie Unii Europejskiej w Göteborgu prezydent Bush odwiedzi Polskę. Rice uznała nasz kraj za "strategicznego partnera" USA w Europie, co podnosi jakość sojuszniczych stosunków obu państw. Oznajmiła też, że w globalnej polityce USA polskie przemiany służą za modelowy przykład dla innych.
Waszyngtońskie rozmowy szefa naszej dyplomacji wywołały alergiczną reakcję Paryża, gdzie już wcześniej ukuto tezę, że jesteśmy "amerykańskim koniem trojańskim" w Europie. Agencja prasowa AFP szukała dziury w całym, podając, że Powell wywierał na Bartoszewskiego naciski, nakłaniając Polskę do kupienia samolotów F-16. Tymczasem Polska nie musi wcale wybierać między Ameryką a Unią Europejską. Jeśli jednak ktoś chce nas postrzegać jako forpocztę polityki USA w Europie, to - za radą poprzedniego ministra spraw zagranicznych Bronisława Geremka - powinniśmy robić wszystko, by być przynajmniej dobrym "koniem trojańskim".
Wbrew obawom minister Bartoszewski nie musiał w imieniu Polski odpierać ataków ze strony uznawanych często za antypolskie środowisk żydowskich w USA. Przyczynił się do tego jego własny życiorys - udział w pomocy Żydom zamkniętym w getcie, za co otrzymał medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Książka Grossa o Jedwabnem - inaczej niż w Polsce - nie zyskała wielkiego rozgłosu w USA, gdyż o polskich winach (a także zasługach) wobec Żydów mówiono tam od dawna. Inna rzecz, że z ministrem spotykali się raczej ci liderzy społeczności żydowskiej, którzy potrafili powściągnąć emocje. Sędziwy rabin z Jedwabnego Jacob Baker przedstawił się jako przyjaciel Polski. Miles Lerman, jeden z założycieli i honorowy przewodniczący Rady Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, zapewniał "Wprost", że może się tylko cieszyć z powagi i jakości dyskusji w Polsce na temat Jedwabnego. - Polska jest już dostatecznie dojrzała, by zajmować się trudnymi sprawami, patrząc prosto w oczy nie tylko tym, od których doznała krzywd, ale i tym, którym je wyrządziła - twierdzi Lerman. Tymczasem w nowojorskim sądzie toczy się sprawa wniesiona przeciw Polsce przez amerykańskich Żydów żądających zwrotu utraconego mienia. "Chciałbym, żeby wreszcie sądownictwo amerykańskie przestało się zajmować naszymi sprawami, bo my amerykańskimi się nie zajmujemy" - oznajmił Bartoszewski, mając też na myśli pozew w sprawie zbyt małych odszkodowań Niemiec dla przymusowych robotników III Rzeszy, który - według Berlina - blokuje wypłaty. Prośby o polityczną interwencję amerykańskiej administracji w obu sprawach nie mogły zbyt wiele zdziałać - sądownictwo za oceanem pozostaje nieczułe na argument "strategicznego partnerstwa".
W przeciwieństwie do chińskiego ambasadora minister Bartoszewski nie musiał się jednak wymykać chyłkiem ani z Departamentu Stanu, ani z Białego Domu, gdzie rozmawiał z Condoleezzą Rice, doradczynią prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego. Przeciwnie - po spotkaniach zapowiedziano, że w połowie czerwca po udziale w szczycie Unii Europejskiej w Göteborgu prezydent Bush odwiedzi Polskę. Rice uznała nasz kraj za "strategicznego partnera" USA w Europie, co podnosi jakość sojuszniczych stosunków obu państw. Oznajmiła też, że w globalnej polityce USA polskie przemiany służą za modelowy przykład dla innych.
Waszyngtońskie rozmowy szefa naszej dyplomacji wywołały alergiczną reakcję Paryża, gdzie już wcześniej ukuto tezę, że jesteśmy "amerykańskim koniem trojańskim" w Europie. Agencja prasowa AFP szukała dziury w całym, podając, że Powell wywierał na Bartoszewskiego naciski, nakłaniając Polskę do kupienia samolotów F-16. Tymczasem Polska nie musi wcale wybierać między Ameryką a Unią Europejską. Jeśli jednak ktoś chce nas postrzegać jako forpocztę polityki USA w Europie, to - za radą poprzedniego ministra spraw zagranicznych Bronisława Geremka - powinniśmy robić wszystko, by być przynajmniej dobrym "koniem trojańskim".
Wbrew obawom minister Bartoszewski nie musiał w imieniu Polski odpierać ataków ze strony uznawanych często za antypolskie środowisk żydowskich w USA. Przyczynił się do tego jego własny życiorys - udział w pomocy Żydom zamkniętym w getcie, za co otrzymał medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Książka Grossa o Jedwabnem - inaczej niż w Polsce - nie zyskała wielkiego rozgłosu w USA, gdyż o polskich winach (a także zasługach) wobec Żydów mówiono tam od dawna. Inna rzecz, że z ministrem spotykali się raczej ci liderzy społeczności żydowskiej, którzy potrafili powściągnąć emocje. Sędziwy rabin z Jedwabnego Jacob Baker przedstawił się jako przyjaciel Polski. Miles Lerman, jeden z założycieli i honorowy przewodniczący Rady Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, zapewniał "Wprost", że może się tylko cieszyć z powagi i jakości dyskusji w Polsce na temat Jedwabnego. - Polska jest już dostatecznie dojrzała, by zajmować się trudnymi sprawami, patrząc prosto w oczy nie tylko tym, od których doznała krzywd, ale i tym, którym je wyrządziła - twierdzi Lerman. Tymczasem w nowojorskim sądzie toczy się sprawa wniesiona przeciw Polsce przez amerykańskich Żydów żądających zwrotu utraconego mienia. "Chciałbym, żeby wreszcie sądownictwo amerykańskie przestało się zajmować naszymi sprawami, bo my amerykańskimi się nie zajmujemy" - oznajmił Bartoszewski, mając też na myśli pozew w sprawie zbyt małych odszkodowań Niemiec dla przymusowych robotników III Rzeszy, który - według Berlina - blokuje wypłaty. Prośby o polityczną interwencję amerykańskiej administracji w obu sprawach nie mogły zbyt wiele zdziałać - sądownictwo za oceanem pozostaje nieczułe na argument "strategicznego partnerstwa".
Więcej możesz przeczytać w 15/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.