Podczas "powszechnych uwłaszczeń" powstaje morze ekonomicznego planktonu, raj dla ekonomicznych rekinów
Szajba to metalowy krążek z dziurą. Mówi się, że komuś "odbiła", jeżeli z uporem dąży do zrealizowania jakiegoś absurdalnego pomysłu. Ile więc będzie nas wszystkich kosztowało odbicie szajby? Wedle informacji z dobrego źródła, około 1,5 mld zł. Tyle podobno ma się znaleźć w funduszu uwłaszczeniowym, którego utworzenie przewiduje projekt ustawy "O zmianie ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych oraz ustawy o wykorzystaniu wpływów z prywatyzacji części mienia skarbu państwa na cele związane z reformą systemu ubezpieczeń społecznych". Projekt ten, uzgodniony między Unią Wolności i Akcją Wyborczą Solidarność, skierowała do Sejmu Rada Ministrów. Moja krytyka nie dotyczy tego projektu, choć zawsze byłem przeciwnikiem "powszechnych uwłaszczeń", w tym, a może przede wszystkim, powszechnego uwłaszczenia w wydaniu posła Bieli i jego kolegów, bo uważam je za skrajny absurd.
Jestem przeciwnikiem "powszechnych uwłaszczeń", ponieważ w postaci rzeczywiście powszechnej, obejmującej rozdawnictwem znaczną część majątku publicznego, prowadzą do utraty kontroli rządu nad prywatyzacją, do zdania jej na żywioł i mętną wodę. Ludzie dostają najpierw papierki o jakiejś wartości. W tym momencie powstaje morze ekonomicznego planktonu, raj dla ekonomicznych rekinów. Pierwotni posiadacze uwłaszczeniowych papierków chętnie się ich pozbywają, zyskując jednorazowy, zwykle niewielki, dodatek do pensji. Pochłaniające plankton rekiny - zdarza się, że z czarnej, mafijnej strefy - zyskują niewielkim kosztem znaczny majątek. Państwo ma figę z makiem, a po tym wszystkim snują się opary straconych złudzeń obdarowanych uwłaszczeniem i chichot tych, którzy z pomocą twórców uwłaszczenia nabili sobie kabzę.
Projekt ustawy, o którym mowa, akceptuję, ponieważ jest on krokiem w kierunku pomysłów powszechnego uwłaszczenia obiegających AWS i ogranicza pole kolejnego sporu między koalicjantami, a zarazem zatrzymuje się u progu bagniska. Ciągle zatem jest szansa, by można powiedzieć, że "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Jest szansa, ponieważ projekt ustawy stanowi, że "utworzenie i zasady funkcjonowania funduszu uwłaszczeniowego (...) określi odrębna ustawa". Projekt skierowany do Sejmu nie przesądza więc sposobu rozdziału środków, jakie mają go tworzyć. Nadal więc można uniknąć bezużytecznego wydania 1,5 mld zł, co nastąpi, jeśli wypłaci się paru milionom budżetowców wspomniany jednorazowy i niewielki dodatek do pensji. Mamy tak mało pieniędzy, a tak wiele potrzeb, że byłoby wręcz grzechem tracić półtora miliarda złotych na uspokojenie kilkunastu posłów koalicji.
Zgłaszam następującą propozycję: zamiast rozpraszać pieniądze uwłaszczeniowe, przeznaczmy je na pełne lub znaczne zaspokojenie kilku dotkliwie nie zaspokojonych potrzeb socjalnych. Na przykład:
a) "uwłaszczmy" młodzież popegeerowską, tworząc dla niej fundusz stypendialny, by nie dziedziczyła po rodzicach peerelowskiej, kołchozowej choroby bezradności
b) "uwłaszczmy" dzieci w domach dziecka, by domy te mogły być przejmowane przez organizacje społeczne, a także szybciej zastępowane przez rodzinne domy dziecka; zlikwidujmy sierocą chorobę i jej skutki na całe życie
c) "uwłaszczmy" pielęgniarki i lekarzy, którzy w ramach reformy decydują się na zakładanie małych prywatnych przychodni i potrzebują wsparcia w przystosowywaniu lokali przyznawanych im przez władze samorządowe; już dziś media informują, jak bardzo poprawia się los pacjenta
Taką oto wizję "powszechnego uwłaszczenia" zgłaszam pod rozwagę, także posłowi Bieli i tym pracownikom budżetówki, którzy mają nadzieję, że "uwłaszczenie" w istotny sposób poprawi ich byt. Rozczarujecie się. I na koniec: szanowni posłowie, wstawcie szajbę na swoje miejsce i pomyślcie o innych jeszcze godnych celach, na które można wydać półtora miliarda złotych, zamiast palić je na ołtarzu uwłaszczeniowego bożka.
Jestem przeciwnikiem "powszechnych uwłaszczeń", ponieważ w postaci rzeczywiście powszechnej, obejmującej rozdawnictwem znaczną część majątku publicznego, prowadzą do utraty kontroli rządu nad prywatyzacją, do zdania jej na żywioł i mętną wodę. Ludzie dostają najpierw papierki o jakiejś wartości. W tym momencie powstaje morze ekonomicznego planktonu, raj dla ekonomicznych rekinów. Pierwotni posiadacze uwłaszczeniowych papierków chętnie się ich pozbywają, zyskując jednorazowy, zwykle niewielki, dodatek do pensji. Pochłaniające plankton rekiny - zdarza się, że z czarnej, mafijnej strefy - zyskują niewielkim kosztem znaczny majątek. Państwo ma figę z makiem, a po tym wszystkim snują się opary straconych złudzeń obdarowanych uwłaszczeniem i chichot tych, którzy z pomocą twórców uwłaszczenia nabili sobie kabzę.
Projekt ustawy, o którym mowa, akceptuję, ponieważ jest on krokiem w kierunku pomysłów powszechnego uwłaszczenia obiegających AWS i ogranicza pole kolejnego sporu między koalicjantami, a zarazem zatrzymuje się u progu bagniska. Ciągle zatem jest szansa, by można powiedzieć, że "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Jest szansa, ponieważ projekt ustawy stanowi, że "utworzenie i zasady funkcjonowania funduszu uwłaszczeniowego (...) określi odrębna ustawa". Projekt skierowany do Sejmu nie przesądza więc sposobu rozdziału środków, jakie mają go tworzyć. Nadal więc można uniknąć bezużytecznego wydania 1,5 mld zł, co nastąpi, jeśli wypłaci się paru milionom budżetowców wspomniany jednorazowy i niewielki dodatek do pensji. Mamy tak mało pieniędzy, a tak wiele potrzeb, że byłoby wręcz grzechem tracić półtora miliarda złotych na uspokojenie kilkunastu posłów koalicji.
Zgłaszam następującą propozycję: zamiast rozpraszać pieniądze uwłaszczeniowe, przeznaczmy je na pełne lub znaczne zaspokojenie kilku dotkliwie nie zaspokojonych potrzeb socjalnych. Na przykład:
a) "uwłaszczmy" młodzież popegeerowską, tworząc dla niej fundusz stypendialny, by nie dziedziczyła po rodzicach peerelowskiej, kołchozowej choroby bezradności
b) "uwłaszczmy" dzieci w domach dziecka, by domy te mogły być przejmowane przez organizacje społeczne, a także szybciej zastępowane przez rodzinne domy dziecka; zlikwidujmy sierocą chorobę i jej skutki na całe życie
c) "uwłaszczmy" pielęgniarki i lekarzy, którzy w ramach reformy decydują się na zakładanie małych prywatnych przychodni i potrzebują wsparcia w przystosowywaniu lokali przyznawanych im przez władze samorządowe; już dziś media informują, jak bardzo poprawia się los pacjenta
Taką oto wizję "powszechnego uwłaszczenia" zgłaszam pod rozwagę, także posłowi Bieli i tym pracownikom budżetówki, którzy mają nadzieję, że "uwłaszczenie" w istotny sposób poprawi ich byt. Rozczarujecie się. I na koniec: szanowni posłowie, wstawcie szajbę na swoje miejsce i pomyślcie o innych jeszcze godnych celach, na które można wydać półtora miliarda złotych, zamiast palić je na ołtarzu uwłaszczeniowego bożka.
Więcej możesz przeczytać w 12/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.