Bogusław Mazur: Czy Platforma Obywatelska wygra bitwę o Sejm?
Paweł Piskorski: Nie wszystkie bitwy się wygrywa, ważne, aby wygrać wojnę.
- Wojnę o co?
- W ciągu jednego pokolenia musimy zniwelować dystans między nami a krajami Unii Europejskiej. Nawet przy szybkim tempie rozwoju będziemy przez 20-30 lat doganiać najuboższe kraje unii. Bez zracjonalizowania sposobu rządzenia Polską stracimy czas i szansę na to, by stać się zamożnym społeczeństwem. Musimy więc wygrać kilka wojen. Najważniejsza jest wojna o model gospodarki, czyli niskie, liniowe podatki, co łączy się z pobudzeniem wysokiego wzrostu gospodarczego. Druga wojna toczy się o zniesienie polityki dzielenia łupów między partyjne aparaty, które nieźle sobie żyją niezależnie od wyników wyborów - przejawia się to wyraźnie w działalności instytucji parabudżetowych czy w zamyśle wprowadzenia finansowania partii z kieszeni podatnika. Trzecia wojna polega na uczynieniu edukacji jedną z największych wartości, ponieważ w obecnym wieku nie fabryki i surowce, lecz ludzkie umysły będą największym kapitałem narodowym.
- Platforma Obywatelska wydała wojnę nie tylko całej klasie politycznej, ale również mentalności znacznej części społeczeństwa. Propozycja wprowadzenia podatku liniowego to przecież pogwałcenie niemal świętej w Polsce zasady "sprawiedliwości społecznej"?
- Wypowiadając wojnę stylowi uprawiania polityki, nie walczymy z poglądami wyborców, ale w ich interesie. Przekonujemy, że realizując zasady tzw. sprawiedliwości społecznej, musimy całkowicie odejść od "urawniłowki" i promować wszelkie działania prowadzące do rozwoju gospodarczego. Czynimy to zwłaszcza w interesie ludzi ubogich, aby wszyscy mogli, pracując dla siebie, pomnażać wspólne bogactwo. Aby pomagać ludziom ubogim, trzeba nowoczesnymi instrumentami kierować pomoc bezpośrednio do nich, nie zaś tworzyć nowe ulgi, z których i tak korzystają zamożniejsi. Miotła służy do zamiatania, a łopata do kopania - źle jest, gdy próbuje się miotłą kopać dół. Podobnie źle jest, gdy poprzez podatki próbuje się tworzyć instrumenty osłony socjalnej.
- Notowania platformy wskazują, że pana rozumowanie bliskie jest około 16 proc. obywateli. Jak przekonać przynajmniej kolejne kilkanaście procent, zwłaszcza przedstawicieli młodszej generacji?
- W Polsce przywiązanie do socjalizmu jest bardzo silne. Ale przecież nie jesteśmy wyjątkiem - również większość krajów europejskich przyjęła w latach 50. bliskie lewicy metody sterowania gospodarką. Żeby jednak sprostać konkurencji Stanów Zjednoczonych czy Dalekiego Wschodu, nasz kontynent - w tym również Polska - będzie musiał skorygować koncepcje państwa opiekuńczego. Zdaję sobie sprawę, że myślenie lewicowe jest jeszcze powszechne, co owocuje notowaniami SLD, ale z pewnością Polaków myślących tak jak my jest znacznie więcej niż 16 proc. Czy w latach 70. i 80. zwolennikom wolnego rynku w Wielkiej Brytanii było łatwo? Konserwatystom udało się jednak przekonać wyborców, że populizm i dominacja związkowców oznacza samozagładę. Platforma istnieje dopiero trzy miesiące, szeregi naszych zwolenników będą rosły.
- Mając 16-procentowe poparcie, szuka się zwykle politycznych sprzymierzeńców. Platforma natomiast zdaje się wyznawać filozofię: "bierzemy całą władzę albo nie bierzemy nic".
- Nam nie chodzi o zdobycie cząstki władzy, aby się wygodnie urządzić i spokojnie korzystać z obfitych apanaży. Chcemy zmienić jakość uprawiania polityki, bez czego istnienie platformy traci sens. Będziemy więc zawierać porozumienia zewnętrzne w konkretnych sprawach, w kwestiach wewnętrznych nie poddamy się tradycji ustanawiania parytetów. Takie parytetowo-modułowo-inżynierskie rozumowanie doprowadziło do stworzenia AWS - pozszywanego z kawałków dzieła doktora Frankensteina. Ten twór teraz pruje się w szwach. Kolejne doszywanie malutkich partyjek bądź tworzenie gremiów kierowniczych nazywanych G-7, A-18 czy B-20 to jedynie odstraszający wyborców polityczny horror. Jeśli myśli się o przełamaniu dominacji SLD, nie można zdecydowaniu, zjednoczeniu i sprawności tego ugrupowania przeciwstawiać owoców fantazji Frankensteina.
- Mówi pan o potrzebie pokonania SLD, na którego poparciu opiera pan w dużym stopniu swoją władzę w Warszawie.
- Skoro politycy sojuszu są gotowi popierać dobre propozycje dotyczące rozwiązania konkretnych problemów stolicy, to będę się z tego tylko cieszył. W sprawie budowy mostów, dróg i metra nasze poglądy są zbieżne, w innych sprawach jesteśmy konkurentami.
- Nie tylko krytycy platformy przypuszczają, że z powodu pragmatycznego traktowania polityki będzie ona w stanie zawrzeć koalicję z SLD.
- Zdolność zrealizowania swoich postulatów to rzecz chwalebna, dlatego też z radością przyjmiemy każde poparcie naszych postulatów dotyczących ustanowienia podatku liniowego, odpiłowania partii od rozlicznych instytucji parabudżetowych, wprowadzenia bezpośrednich wyborów burmistrzów i prezydentów miast czy ograniczenia redystrybucyjnej roli państwa. A jeśli tych postulatów partia Leszka Millera nie poprze - a nie poprze - to o czym tu mówić?
- "Są momenty, w których ręce opadają" - mówił pan niedawno po uchwaleniu przez Sejm nowego modelu ustroju Warszawy, który dodatkowo komplikuje system kierowania miastem. Czy w celu zreformowania ustroju stolicy trzeba zreformować klasę polityczną?
- Trzeba. Aż szkoda mówić o tak oczywistej sprawie jak konieczność stworzenia funkcjonalnego systemu kierowania sprawami miasta. Tymczasem politycy AWS i UW, którzy akurat nie znajdują się we władzach stolicy, jakby na złość zastosowali zasadę: "im gorzej, nam lepiej". Tak zagmatwali ustrój Warszawy, że jeżeli nowa ustawa wejdzie w życie, to rządzenie miastem będzie prawdziwym koszmarem.
- Z jednej strony wielu Polaków przyjeżdża do Warszawy w poszukiwaniu życiowej szansy, z drugiej - wielu polityków usiłuje grać na niechęci do stolicy, którą "budował cały naród".
- We wszystkich państwach istnieje emocjonalny antagonizm między stolicą a resztą kraju. U nas dodatkowo został on wzmocniony hasłem, o którym pan wspomina. Dziś to Warszawa w znacznej części łoży na utrzymanie reszty kraju. Bez pieniędzy dostarczanych przez warszawskich podatników budżet państwa byłby nie do zrealizowania. A my z tych pieniędzy otrzymujemy śmiesznie małe kwoty. W tej chwili uzyskujemy około 8,5 proc. z pieniędzy pochodzących od stołecznych podatników. Jeśli te proporcje się nie zmienią i nie pójdziemy drogą państw UE, gdzie do stolic wraca 20-25 proc. podatków, proces europeizacji naszej stolicy zostanie zahamowany - miasto "zadusi się własnym rozwojem". W tej chwili Warszawa jest po Berlinie drugim placem budowy w Europie. W pewnym momencie będzie tak dużo inwestycji i tak mało możliwości komunikacyjnych, że miasto stanie się niefunkcjonalne, a przez to nieatrakcyjne. Wówczas odpłynie kapitał. Chodzi tylko - i aż - o to, żeby Warszawy nie traktować jak nie chcianego dziecka, tylko jako miejsce inwestycji, które szybko przyniosą gigantyczne zyski budżetowi państwa.
Więcej możesz przeczytać w 17/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.