Czemu służą prawybory? Prawybory powinny się stać oficjalną instytucją polskiego życia politycznego - jak te w amerykańskim stanie New Hampshire. Choćby dlatego, że wyniki dwóch pierwszych - wymyślonych przez "Wprost" i zorganizowanych przez nas wspólnie z władzami Wrześni oraz Pentorem - trafnie zapowiadały zmiany na scenie politycznej.
Prawybory parlamentarne w 1993 r. pokazały, że wkrótce do władzy dojdzie SLD, prawybory prezydenckie w 1995 r. zapowiadały zwycięstwo Aleksandra Kwaśniewskiego nad Lechem Wałęsą. Późniejsze imprezy tego rodzaju - organizowane już bez naszego udziału w Bochni, Tarnowie, Nysie, Parzęczewie czy Wieruszowie - potwierdziły, że prawybory są najlepszą i najtańszą metodą kształtowania demokratycznych nawyków wyborczych.
A przecież podczas pierwszych prawyborów nie było to wcale oczywiste. Jacek Szymanderski (BBWR) nazwał zorganizowaną przez "Wprost" imprezę "dymem propagandowym", Jarosław Kaczyński - "zaplanowaną manipulacją", Leszek Moczulski - "wielką manipulacją", a Tomasz Oksiuta (Katolicki Komitet Wyborczy Ojczyzna) - "lewicową hecą" (bo zapowiadała zwycięstwo SLD).
Prawybory podobne do amerykańskich, odbywające się na przykład w jednym powiecie, mogłyby być przeprowadzane pod nadzorem Państwowej Komisji Wyborczej. Dla polityków prawybory są testem skuteczności, dla wyborców - próbą wiarygodności. Ci pierwsi mogą na ich podstawie podjąć decyzje dotyczące kształtu kampanii, ci drudzy - odsiać propagandowe plewy od merytorycznych argumentów. Skoro egzamin dojrzałości poprzedza próbna matura, dlaczego egzamin z demokracji ma być składany bez żadnego testu?
Dotychczasowe prawybory można było traktować jako wybór negatywny - wskazówkę, kogo obywatele winią za złą kondycję swych rodzin i firm, sytuację w regionie. To dowodzi, że wyborcy raczej nie nagradzają władzy za sukcesy, a poprawę swojej sytuacji przyjmują jako oczywistość. Ugrupowania rządzące mogą więc sobie darować propagandę sukcesu, bo jest ona po prostu nieskuteczna. Nieskuteczna jest jednak również propaganda klęski. Podczas prawyborów partie winiące rząd za wszystkie nieszczęścia i posługujące się radykalną retoryką zyskują kilka punktów, bo głosowanie odbywa się tuż po demagogicznych wystąpieniach. W rzeczywistych wyborach obywatele mają więcej czasu do namysłu, nie ulegają tak bardzo nastrojowi chwili.
Propaganda klęski działa ponadto demobilizująco na elektorat. SLD, który podczas zorganizowanych w ostatni weekend prawyborów w Nysie straszył wizją powszechnego ubóstwa, bezrobocia i beznadziei, jeśli wyborcy nie oddadzą mu władzy, może nie tyle zyskać nowe głosy, ile zniechęcić niezdecydowanych do wzięcia udziału w wyborach. A im niższa frekwencja, tym wątpliwszy demokratyczny mandat władzy. O tych pułapkach czyhających zarówno na partie, jak i wyborców lepiej się przekonać podczas prawyborów niż po właściwym głosowaniu. "Demokracja to nie każdy wybór, lecz dobry wybór" - pisał przecież Alexis de Tocque-ville w "Demokracji w Ameryce".
Więcej możesz przeczytać w 17/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.