Jaskiniowiec naszych czasów, wypowiadając dziennie tylko dwa tysiące słów, nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego jego partnerka wypowiada ich aż siedem tysięcy. Mężczyzna sukcesu to taki, który zarabia więcej, niż jego żona może wydać" - zawyrokowała kiedyś Lana Turner. "Kobieta sukcesu zaś to ta, której udało się znaleźć takiego męża" - dodała. Proste? Raczej ambitne. Z punktu widzenia kobiet rozrzutnych oczywiste, dla mężczyzn - raczej nierealne.
Ponieważ, jak z samej definicji wynika, o wiele łatwiej jest zostać kobietą sukcesu, a o wiele trudniej być jej partnerem. Znowu to samo - biedni mężczyźni i te okrutnie wymagające kobiety. Chociaż nieco łaskawsza wydaje się w tym względzie amerykańska feministka Germaine Greer, która uważa, że jedynym rzeczywistym sukcesem, jakiego mogą doświadczyć kobiety, jest pobicie mężczyzn w ich włas-nej grze. Trzymając się definicji Lany Turner, kobietą sukcesu byłaby więc ta, która zarabia pieniądze, jakich w wolnych chwilach, mimo ogromnego wysiłku, nie jest w stanie wydać.
Kiedyś podobno wszystko było - a w każdym razie wydawało się - o wiele prostsze. Mężczyzna pierwotny łowił i polował, a jego towarzyszka, bez względu na to, co przyniósł w koszyczku, zawsze widziała w nim człowieka sukcesu. Była egzystencjalnie wręcz uzależniona od upolowanych przez niego ryb i skór zdartych z grubego zwierza. Być może była też szczęśliwa. Wystarczyło jednak - jak pisze w "Ciemnej stronie człowieka" Michael P. Ghiglieri - zastąpić mięso czy ryby (które myśliwy z narażeniem życia wyrywał przyrodzie) pieniędzmi (które pracownik przynosi do domu z pracy, ryzykując wrzód żołądka i śmierć na autostradzie) i... nie ma już prawdziwego myśliwego. Nie ma już mężczyzny sukcesu. Nie ma ściśle podzielonych ról i nie zmąconych relacji z kobietą.
Chyba że w poszukiwaniu tak rozumianego szczęścia poszerzymy nieco definicję sukcesu i dodamy do niej wątek erotyczny, czyli znowu kobiety. Aby odnieść w tej dziedzinie spektakularny sukces, mężczyźni stosują - według Ghiglieriego - generalnie dwie strategie: miłego faceta albo macho. Jedna i druga postawa ma ich prowadzić prosto do celu. "Wśród samców wszystkich ssaków obowiązuje ta sama reguła: wygrywa ten, kto zdobywa najwięcej samic" - pisze autor. Niestety, wraz ze wzrostem apetytu na seks i przekonaniem, że im więcej ma się samic na koncie, tym większy odniesie się sukces, niespodziewanie pojawia się dramatyczne pytanie: skąd brać ciągle nowe, przepraszam za wyrażenie, samice? Według znawców tematu, w tym właśnie momencie dochodzi do głosu męska przemoc. "Bowiem dobór płciowy faworyzuje geny tych samców, którzy - wszystko jedno, jakimi metodami - płodzą więcej dzieci niż inni. To właśnie zróżnicowanie wysiłku reprodukcyjnego mężczyzn i kobiet ukształtowało zarówno naturę ludzką, jak i płeć społeczną oraz ukierunkowało dobór płciowy tak, by mężczyźni i kobiety rodzili się z przeznaczeniem do odmiennych zachowań" - pisze Ghiglieri. Trzymając się naszej definicji: on zarabia, a ona wydaje albo on nie zarabia, a ona nie wydaje. On nie zarabia, a ona wydaje i... rozchodzą się w gniewie. Nie ma więc mowy o sukcesie. Oczywiście, że nie zapomniałam, iż w dalszym ciągu chodzi o to, że on poluje, a ona dmucha w domowe ognisko.
"Kobiety i mężczyźni to jabłka i pomarańcze wrzucone do tego samego koszyka. Chociaż mózg ludzki jest płci żeńskiej, dopóki go nie odmienią męskie hormony" - czytamy w cytowanej książce. Psychiatra Richard Pillard podejrzewa, że hormon hamujący rozwój przewodów Müllera pomaga mózg zdefeminizować!!! Nic dziwnego, że w każdym mężczyźnie jest więc trochę kobiety, a w każdej kobiecie - trochę mężczyzny. Można się o tym przekonać podczas monologu "W obronie jaskiniowca" w brawurowym wykonaniu Emiliana Kamińskiego. Hit z Broadwayu przeniesiony do Londynu i uhonorowany tam nagrodą Laurence’a Oliviera także do warszawskiego teatru Buffo ściąga widzów. Nic dziwnego. W tym zręcznie przykrojonym do polskich realiów tekście Roba Beckera - podobnie jak w przeświadczeniu Johna Graya, że kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa - każdy odnajduje siebie. Tego prawdziwego i w krzywym zwierciadle, pokornego i walczącego o siebie. Spragnionego wyłączności, ale i nie umiejącego jej do końca zagwarantować. Jaskiniowca naszych czasów, który wypowiadając dziennie podobno tylko dwa tysiące słów, nie może zrozumieć, dlaczego jego partnerka, kobieta jaskiniowa naszych czasów, wypowiada ich aż siedem tysięcy. Co zrobić z pozostałymi pięcioma tysiącami? Kto wie, czy nie tu tkwi istota definicji sukcesu... Co zrobić z pozostałymi pięcioma tysiącami słów? Nie wypowiadać ich z szybkością karabinu maszynowego czy też uważniej się w nie mimo wszystko wsłuchiwać? Tak czy inaczej, powodzenia... Przecież chodzi tylko o te pięć tysięcy słów.
Kiedyś podobno wszystko było - a w każdym razie wydawało się - o wiele prostsze. Mężczyzna pierwotny łowił i polował, a jego towarzyszka, bez względu na to, co przyniósł w koszyczku, zawsze widziała w nim człowieka sukcesu. Była egzystencjalnie wręcz uzależniona od upolowanych przez niego ryb i skór zdartych z grubego zwierza. Być może była też szczęśliwa. Wystarczyło jednak - jak pisze w "Ciemnej stronie człowieka" Michael P. Ghiglieri - zastąpić mięso czy ryby (które myśliwy z narażeniem życia wyrywał przyrodzie) pieniędzmi (które pracownik przynosi do domu z pracy, ryzykując wrzód żołądka i śmierć na autostradzie) i... nie ma już prawdziwego myśliwego. Nie ma już mężczyzny sukcesu. Nie ma ściśle podzielonych ról i nie zmąconych relacji z kobietą.
Chyba że w poszukiwaniu tak rozumianego szczęścia poszerzymy nieco definicję sukcesu i dodamy do niej wątek erotyczny, czyli znowu kobiety. Aby odnieść w tej dziedzinie spektakularny sukces, mężczyźni stosują - według Ghiglieriego - generalnie dwie strategie: miłego faceta albo macho. Jedna i druga postawa ma ich prowadzić prosto do celu. "Wśród samców wszystkich ssaków obowiązuje ta sama reguła: wygrywa ten, kto zdobywa najwięcej samic" - pisze autor. Niestety, wraz ze wzrostem apetytu na seks i przekonaniem, że im więcej ma się samic na koncie, tym większy odniesie się sukces, niespodziewanie pojawia się dramatyczne pytanie: skąd brać ciągle nowe, przepraszam za wyrażenie, samice? Według znawców tematu, w tym właśnie momencie dochodzi do głosu męska przemoc. "Bowiem dobór płciowy faworyzuje geny tych samców, którzy - wszystko jedno, jakimi metodami - płodzą więcej dzieci niż inni. To właśnie zróżnicowanie wysiłku reprodukcyjnego mężczyzn i kobiet ukształtowało zarówno naturę ludzką, jak i płeć społeczną oraz ukierunkowało dobór płciowy tak, by mężczyźni i kobiety rodzili się z przeznaczeniem do odmiennych zachowań" - pisze Ghiglieri. Trzymając się naszej definicji: on zarabia, a ona wydaje albo on nie zarabia, a ona nie wydaje. On nie zarabia, a ona wydaje i... rozchodzą się w gniewie. Nie ma więc mowy o sukcesie. Oczywiście, że nie zapomniałam, iż w dalszym ciągu chodzi o to, że on poluje, a ona dmucha w domowe ognisko.
"Kobiety i mężczyźni to jabłka i pomarańcze wrzucone do tego samego koszyka. Chociaż mózg ludzki jest płci żeńskiej, dopóki go nie odmienią męskie hormony" - czytamy w cytowanej książce. Psychiatra Richard Pillard podejrzewa, że hormon hamujący rozwój przewodów Müllera pomaga mózg zdefeminizować!!! Nic dziwnego, że w każdym mężczyźnie jest więc trochę kobiety, a w każdej kobiecie - trochę mężczyzny. Można się o tym przekonać podczas monologu "W obronie jaskiniowca" w brawurowym wykonaniu Emiliana Kamińskiego. Hit z Broadwayu przeniesiony do Londynu i uhonorowany tam nagrodą Laurence’a Oliviera także do warszawskiego teatru Buffo ściąga widzów. Nic dziwnego. W tym zręcznie przykrojonym do polskich realiów tekście Roba Beckera - podobnie jak w przeświadczeniu Johna Graya, że kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa - każdy odnajduje siebie. Tego prawdziwego i w krzywym zwierciadle, pokornego i walczącego o siebie. Spragnionego wyłączności, ale i nie umiejącego jej do końca zagwarantować. Jaskiniowca naszych czasów, który wypowiadając dziennie podobno tylko dwa tysiące słów, nie może zrozumieć, dlaczego jego partnerka, kobieta jaskiniowa naszych czasów, wypowiada ich aż siedem tysięcy. Co zrobić z pozostałymi pięcioma tysiącami? Kto wie, czy nie tu tkwi istota definicji sukcesu... Co zrobić z pozostałymi pięcioma tysiącami słów? Nie wypowiadać ich z szybkością karabinu maszynowego czy też uważniej się w nie mimo wszystko wsłuchiwać? Tak czy inaczej, powodzenia... Przecież chodzi tylko o te pięć tysięcy słów.
Więcej możesz przeczytać w 17/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.