Lot amerykańskiego milionera Dennisa Tito na Międzynarodową Stację Kosmiczną to historyczne wydarzenie choćby dlatego, że Tito jest pierwszym kosmonautą, który za bilet na orbitę zapłacił z własnej kieszeni. Czy oznacza to, że już niedługo podobną wycieczkę można będzie wykupić w biurze podróży?
Tak, chociaż w najbliższych latach będzie to rozrywka dostępna wyłącznie dla bardzo bogatych.
Dennis Tito jest 60-letnim multimilionerem, którego majątek szacuje się na 250 mln dolarów. Kiedyś pracował jako naukowiec w należącym do NASA słynnym Jet Propulsion Laboratory, przygotowującym m.in. bezzałogowe wyprawy na Marsa czy Jowisza. Potem postanowił spróbować szczęścia na rynku funduszy inwestycyjnych. Zajęcie to przyniosło mu z czasem krociowe zyski, nie pozbawiło go jednak marzeń o podróżach kosmicznych.
Tito postanowił, że poleci w kosmos. Ponieważ NASA nie narzeka na braki w budżecie i nie chce problemów z powodu fanaberii wiekowych milionerów, biznesmen zwrócił się do borykającej się z poważnymi kłopotami finansowymi Rosyjskiej Agencji Kosmicznej. Tam 20 mln dolarów, które zaoferował za możliwość odbycia lotu kosmicznego, okazały się wystarczającą przepustką.
Kosmiczna zimna wojna o Dennisa Tito
Ponieważ Dennis Tito zawarł umowę z Rosjanami ponad rok temu, jego docelowym punktem na okołoziemskiej orbicie miała być stacja Mir. Prezydent Putin podjął jednak decyzję, że kosztująca miliony dolarów rocznie i sprawiająca swoimi awariami coraz więcej kłopotów konstrukcja zakończy żywot w ziemskiej atmosferze. Szczątki dumy radzieckiej kosmonautyki spoczęły na dnie Pacyfiku. Umowa z amerykańskim biznesmenem nadal jednak obowiązywała, a Rosjanie chcieli wyjść z niej z twarzą i 20 mln dolarów w kieszeni. Dlatego wpadli na pomysł, żeby pod koniec kwietnia Tito wraz z dwoma rosyjskimi kosmonautami zabrać rakietą Sojuz na dziesięciodniową wyprawę na budowaną właśnie Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS). Celem ekspedycji ma być wymiana kapsuły ratunkowej ISS. "Mamy pełne prawo wziąć z sobą Dennisa Tito, gdyż według umowy, możemy korzystać z jednej trzeciej potencjału stacji" - tłumaczyli Rosjanie.
Tymczasem NASA ostro zaprotestowała. Tito to amator, który będzie przeszkadzał w niezwykle ważnym momencie tworzenia obiektu, co może być zagrożeniem dla załogi - twierdzili Amerykanie. Mimo protestów USA, wspartych przez przedstawicieli innych państw zaangażowanych w budowę ISS, Rosjanie przyjechali do ośrodka NASA w Houston, gdzie odbywały się wspólne ćwiczenia kosmonautów, wraz z amerykańskim milionerem. Nie został on jednak dopuszczony do udziału w zajęciach. Rosyjska agencja zareagowała natychmiast - jej astronauci dostali polecenie zbojkotowania ćwiczeń. Gazety na całym świecie pisały o powrocie "kosmicznej zimnej wojny".
"Tito przez dziewięć miesięcy ćwiczył w Gwiezdnym Miasteczku pod Moskwą i na pewno nie sprawi kłopotu na pokładzie ISS, gdzie będzie przebywał niecałe dziesięć dni" - nie dawali za wygraną Rosjanie. Na szczęście kryzys udało się zażegnać - NASA dała za wygraną. Tak naprawdę Tito nie jest jedynym nietypowym członkiem rosyjskiej załogi. W jej skład oprócz doświadczonego Tałgata Musabajewa wchodzi też Jurij Baturin, były doradca Borysa Jelcyna. Wszystko wskazuje na to, że Baturinowi spodobała się rola kosmonauty - kilka lat temu odbył służbową podróż (a właściwie inspekcję) na stację Mir.
Wpuszczenie przez Rosjan na pokład biznesmena Tito i polityka Baturina nie jest, rzecz jasna, podyktowane chęcią otworzenia nowego rozdziału w historii podboju kosmosu, ale kłopotami finansowym. Niejako więc przypadkowo nasi wschodni sąsiedzi znowu stają się pionierami w tej dziedzinie.
Czy lot Tito jest wyłącznie fanaberią milionera, czy też raczej zwiastuje narodziny nowej gałęzi turystki? "Wreszcie nadszedł czas, by zwykli ludzie mogli polecieć w kosmos" - odpowiada amerykański astronauta Buzz Aldrin, który drugi zszedł z pokładu Apolla 11 i postawił stopę na Księżycu. Aldrin stworzył nawet firmę mającą organizować wizyty turystów na orbicie (miałyby do tego służyć rakiety Atlas 3).
Aldrin nie jest zresztą jedynym biznesmenem zainteresowanym tego typu działalnością. Powstają już konsorcja zamierzające inwestować w orbitalne podróże turystyczne. Jest o co walczyć. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Space Transportation Association, ponad trzy miliony Amerykanów gotowych byłoby zapłacić 100 tys. dolarów za możliwość odbycia dwutygodniowej podróży promem kosmicznym. Zdecydowałoby się na to także 43 proc. Niemców. Na razie jednak marzenia tych osób właściwie nie mogą być spełnione. Jedynie Rosjanie proponują za 10 tys. dolarów loty ponaddźwiękowym migiem 25 na pułapie 26 kilometrów, z którego można się już przekonać, że Ziemia nie jest płaska. Osoby żądne silniejszych wrażeń mogą odbyć lot samolotem transportowym Ił-76, który poruszając się po określonej trajektorii, zapewnia swoim pasażerom dziesięć trzydziestosekundowych doznań stanu nieważkości. To niewiele, ale taka podróż kosztuje 5 tys. dolarów.
Najpierw samolot na orbitę
To się wkrótce zmieni - zapewniają przedstawiciele rodzącego się przemysłu kos-miczno-turystycznego i dodają, że początkowo amatorzy orbitalnych podróży będą się musieli zadowolić lotami suborbitalnymi, odbywającymi się na bardzo dużych wysokościach (do 100 kilometrów, podczas gdy samoloty pasażerskie latają dziesięć razy niżej). To już coś, gdyż według sił powietrznych USA, przestrzeń kosmiczna zaczyna się 80 kilometrów nad Ziemią. Takie wyprawy nie będą się zresztą niczym różniły od lotu pierwszego amerykańskiego kosmonauty Alana B. Sheparda kapsułą Freedom 7.
Nad wprowadzeniem do swojej oferty takich usług pracuje m.in. brytyjskie konsorcjum Bristol Spaceplanes Limited, którego inżynierowie stworzyli już trzy projekty suborbitalnych pojazdów. Pierwszy, Ascender, umożliwi półgodzinny lot na wysokości do 100 km (w najwyższym punkcie pasażerowie będą przebywać około dwóch minut).
Taka wycieczka nie powinna kosztować więcej niż kilka tysięcy dolarów. Drugi pojazd, Spacecab (kosmiczny kabriolet), składa się z dwóch modułów: transportowego (do wynoszenia na duże wysokości) i mniejszego samolotu, który będzie docierać do stacji orbitalnych, zabierać sześciu turystów albo umieszczać na orbicie małe satelity. Spacebus (kosmiczny autobus) natomiast pomieści nawet 250 pasażerów, dzięki czemu cena biletu na taką kosmiczną przejażdżkę powinna spaść nawet do 1500-2000 dolarów!
Nad podobnymi pojazdami pracuje dziewiętnaście firm w kilku krajach. Walczą nie tylko o pozycję na rynku turystyki kosmicznej, ale również o prestiż i pieniądze. Na zwycięzcę tego wyścigu czeka bowiem 10 mln dolarów nagrody ustanowionej przez amerykańską fundację X-Prize. Dostanie ją zespół konstruktorów, który dzięki prywatnym sponsorom pierwszy stworzy pojazd umożliwiający ludziom podróż na wysokość 100 kilometrów oraz bezpieczny powrót na Ziemię.
Hotel Hilton na orbicie?
Firmy chcące inwestować w turystykę kosmiczną zdają sobie jednak sprawę, że loty suborbitalne, nawet kilkugodzinne, szybko się znudzą i ofertę będzie musiała wzbogacić możliwość na przykład kilkudniowego pobytu na orbicie. - Z czasem trzeba będzie wybudować orbitalny hotel - twierdzą przedstawiciele słynnej sieci hotelarskiej Hilton International. Powstały już wstępne plany budowy takiego obiektu w kształcie koła ze zużytych potężnych rakiet służących do wynoszenia promów kosmicznych. Nie jest to pomysł nierealistyczny, gdyż pierwsza amerykańska stacja orbitalna Spacelab była częścią potężnej rakiety Saturn V, z której usunięto zbiorniki paliwa na ciekły tlen i wodór. W ten sposób powstało laboratorium wielkości domku jednorodzinnego, w którym mogło zamieszkać i prowadzić badania trzech astronautów. Kosmiczny hotel ma kosztować 6-12 mld dolarów. - To wbrew pozorom niewiele, gdyż już za kilkanaście lat podróże na orbitę będą najatrakcyjniejszą pozycją w ofercie biur turystycznych - oceniają optymistycznie przedstawiciele Hiltona.
Dennis Tito jest 60-letnim multimilionerem, którego majątek szacuje się na 250 mln dolarów. Kiedyś pracował jako naukowiec w należącym do NASA słynnym Jet Propulsion Laboratory, przygotowującym m.in. bezzałogowe wyprawy na Marsa czy Jowisza. Potem postanowił spróbować szczęścia na rynku funduszy inwestycyjnych. Zajęcie to przyniosło mu z czasem krociowe zyski, nie pozbawiło go jednak marzeń o podróżach kosmicznych.
Tito postanowił, że poleci w kosmos. Ponieważ NASA nie narzeka na braki w budżecie i nie chce problemów z powodu fanaberii wiekowych milionerów, biznesmen zwrócił się do borykającej się z poważnymi kłopotami finansowymi Rosyjskiej Agencji Kosmicznej. Tam 20 mln dolarów, które zaoferował za możliwość odbycia lotu kosmicznego, okazały się wystarczającą przepustką.
Kosmiczna zimna wojna o Dennisa Tito
Ponieważ Dennis Tito zawarł umowę z Rosjanami ponad rok temu, jego docelowym punktem na okołoziemskiej orbicie miała być stacja Mir. Prezydent Putin podjął jednak decyzję, że kosztująca miliony dolarów rocznie i sprawiająca swoimi awariami coraz więcej kłopotów konstrukcja zakończy żywot w ziemskiej atmosferze. Szczątki dumy radzieckiej kosmonautyki spoczęły na dnie Pacyfiku. Umowa z amerykańskim biznesmenem nadal jednak obowiązywała, a Rosjanie chcieli wyjść z niej z twarzą i 20 mln dolarów w kieszeni. Dlatego wpadli na pomysł, żeby pod koniec kwietnia Tito wraz z dwoma rosyjskimi kosmonautami zabrać rakietą Sojuz na dziesięciodniową wyprawę na budowaną właśnie Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS). Celem ekspedycji ma być wymiana kapsuły ratunkowej ISS. "Mamy pełne prawo wziąć z sobą Dennisa Tito, gdyż według umowy, możemy korzystać z jednej trzeciej potencjału stacji" - tłumaczyli Rosjanie.
Tymczasem NASA ostro zaprotestowała. Tito to amator, który będzie przeszkadzał w niezwykle ważnym momencie tworzenia obiektu, co może być zagrożeniem dla załogi - twierdzili Amerykanie. Mimo protestów USA, wspartych przez przedstawicieli innych państw zaangażowanych w budowę ISS, Rosjanie przyjechali do ośrodka NASA w Houston, gdzie odbywały się wspólne ćwiczenia kosmonautów, wraz z amerykańskim milionerem. Nie został on jednak dopuszczony do udziału w zajęciach. Rosyjska agencja zareagowała natychmiast - jej astronauci dostali polecenie zbojkotowania ćwiczeń. Gazety na całym świecie pisały o powrocie "kosmicznej zimnej wojny".
"Tito przez dziewięć miesięcy ćwiczył w Gwiezdnym Miasteczku pod Moskwą i na pewno nie sprawi kłopotu na pokładzie ISS, gdzie będzie przebywał niecałe dziesięć dni" - nie dawali za wygraną Rosjanie. Na szczęście kryzys udało się zażegnać - NASA dała za wygraną. Tak naprawdę Tito nie jest jedynym nietypowym członkiem rosyjskiej załogi. W jej skład oprócz doświadczonego Tałgata Musabajewa wchodzi też Jurij Baturin, były doradca Borysa Jelcyna. Wszystko wskazuje na to, że Baturinowi spodobała się rola kosmonauty - kilka lat temu odbył służbową podróż (a właściwie inspekcję) na stację Mir.
Wpuszczenie przez Rosjan na pokład biznesmena Tito i polityka Baturina nie jest, rzecz jasna, podyktowane chęcią otworzenia nowego rozdziału w historii podboju kosmosu, ale kłopotami finansowym. Niejako więc przypadkowo nasi wschodni sąsiedzi znowu stają się pionierami w tej dziedzinie.
Czy lot Tito jest wyłącznie fanaberią milionera, czy też raczej zwiastuje narodziny nowej gałęzi turystki? "Wreszcie nadszedł czas, by zwykli ludzie mogli polecieć w kosmos" - odpowiada amerykański astronauta Buzz Aldrin, który drugi zszedł z pokładu Apolla 11 i postawił stopę na Księżycu. Aldrin stworzył nawet firmę mającą organizować wizyty turystów na orbicie (miałyby do tego służyć rakiety Atlas 3).
Aldrin nie jest zresztą jedynym biznesmenem zainteresowanym tego typu działalnością. Powstają już konsorcja zamierzające inwestować w orbitalne podróże turystyczne. Jest o co walczyć. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Space Transportation Association, ponad trzy miliony Amerykanów gotowych byłoby zapłacić 100 tys. dolarów za możliwość odbycia dwutygodniowej podróży promem kosmicznym. Zdecydowałoby się na to także 43 proc. Niemców. Na razie jednak marzenia tych osób właściwie nie mogą być spełnione. Jedynie Rosjanie proponują za 10 tys. dolarów loty ponaddźwiękowym migiem 25 na pułapie 26 kilometrów, z którego można się już przekonać, że Ziemia nie jest płaska. Osoby żądne silniejszych wrażeń mogą odbyć lot samolotem transportowym Ił-76, który poruszając się po określonej trajektorii, zapewnia swoim pasażerom dziesięć trzydziestosekundowych doznań stanu nieważkości. To niewiele, ale taka podróż kosztuje 5 tys. dolarów.
Najpierw samolot na orbitę
To się wkrótce zmieni - zapewniają przedstawiciele rodzącego się przemysłu kos-miczno-turystycznego i dodają, że początkowo amatorzy orbitalnych podróży będą się musieli zadowolić lotami suborbitalnymi, odbywającymi się na bardzo dużych wysokościach (do 100 kilometrów, podczas gdy samoloty pasażerskie latają dziesięć razy niżej). To już coś, gdyż według sił powietrznych USA, przestrzeń kosmiczna zaczyna się 80 kilometrów nad Ziemią. Takie wyprawy nie będą się zresztą niczym różniły od lotu pierwszego amerykańskiego kosmonauty Alana B. Sheparda kapsułą Freedom 7.
Nad wprowadzeniem do swojej oferty takich usług pracuje m.in. brytyjskie konsorcjum Bristol Spaceplanes Limited, którego inżynierowie stworzyli już trzy projekty suborbitalnych pojazdów. Pierwszy, Ascender, umożliwi półgodzinny lot na wysokości do 100 km (w najwyższym punkcie pasażerowie będą przebywać około dwóch minut).
Taka wycieczka nie powinna kosztować więcej niż kilka tysięcy dolarów. Drugi pojazd, Spacecab (kosmiczny kabriolet), składa się z dwóch modułów: transportowego (do wynoszenia na duże wysokości) i mniejszego samolotu, który będzie docierać do stacji orbitalnych, zabierać sześciu turystów albo umieszczać na orbicie małe satelity. Spacebus (kosmiczny autobus) natomiast pomieści nawet 250 pasażerów, dzięki czemu cena biletu na taką kosmiczną przejażdżkę powinna spaść nawet do 1500-2000 dolarów!
Nad podobnymi pojazdami pracuje dziewiętnaście firm w kilku krajach. Walczą nie tylko o pozycję na rynku turystyki kosmicznej, ale również o prestiż i pieniądze. Na zwycięzcę tego wyścigu czeka bowiem 10 mln dolarów nagrody ustanowionej przez amerykańską fundację X-Prize. Dostanie ją zespół konstruktorów, który dzięki prywatnym sponsorom pierwszy stworzy pojazd umożliwiający ludziom podróż na wysokość 100 kilometrów oraz bezpieczny powrót na Ziemię.
Hotel Hilton na orbicie?
Firmy chcące inwestować w turystykę kosmiczną zdają sobie jednak sprawę, że loty suborbitalne, nawet kilkugodzinne, szybko się znudzą i ofertę będzie musiała wzbogacić możliwość na przykład kilkudniowego pobytu na orbicie. - Z czasem trzeba będzie wybudować orbitalny hotel - twierdzą przedstawiciele słynnej sieci hotelarskiej Hilton International. Powstały już wstępne plany budowy takiego obiektu w kształcie koła ze zużytych potężnych rakiet służących do wynoszenia promów kosmicznych. Nie jest to pomysł nierealistyczny, gdyż pierwsza amerykańska stacja orbitalna Spacelab była częścią potężnej rakiety Saturn V, z której usunięto zbiorniki paliwa na ciekły tlen i wodór. W ten sposób powstało laboratorium wielkości domku jednorodzinnego, w którym mogło zamieszkać i prowadzić badania trzech astronautów. Kosmiczny hotel ma kosztować 6-12 mld dolarów. - To wbrew pozorom niewiele, gdyż już za kilkanaście lat podróże na orbitę będą najatrakcyjniejszą pozycją w ofercie biur turystycznych - oceniają optymistycznie przedstawiciele Hiltona.
Więcej możesz przeczytać w 18/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.