Powszechna bieda polskiej wsi to w znacznej mierze mit ukuty przez polityków
Na rolnictwie znają się wszyscy. Wszyscy także (a Jarosław Kalinowski nade wszystko) chcieliby ulżyć ciężkiej doli polskiego chłopa. Znać się i chcieć nie znaczy jednak wiedzieć. Rolnictwo jest obszarem gospodarki, o którym wiemy najmniej. Co przy tym ciekawe, pierwsze obszerne studium poświęcone polskiej wsi przygotowane zostało wprawdzie przez naszych autorów, ale na zamówienie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Naszych władz i partii zagadnienia te wcześ-niej specjalnie nie interesowały. Politycy głoszą, że na wsi jest źle, a różnica między nimi sprowadza się do tego, że jedni twierdzą, iż nic się nie robi, aby sytuację poprawić, drudzy zaś uważają, że nic zrobić się nie da.
Dwie Polski
Szósty polski raport o rozwoju społecznym przygotowany przez agendę Narodów Zjednoczonych ds. rozwoju (UNDP) poświęcony został rozwojowi obszarów wiejskich. Co z niego wynika? Główną jego tezą jest to, że w Polsce istnieją dwie Polski: miejska (z produktem krajowym brutto per capita 8892 USD) i wiejska (której PKB jest o 31 proc. niższy - 6116 USD). Pomiar ten jest zgodny z ocenami intuicyjnymi i jeżeli cokolwiek może w nim dziwić, to raczej to, że bogactwo naszej wsi zostało wycenione tak wysoko, a dystans między wsią i miastem jest tak mały. Ponieważ jest on mniejszy niż różnica w dochodach, wnioskować można, że wielokrotnie krytykowana polityka pomocy wsi (zarówno rolna, jak i socjalna) nie jest najgorsza.
Wiejska bieda
Dane te obalają także mit powszechnej biedy na polskiej wsi. Jeżeli nasz kraj z PKB wynoszącym w 1997 r. 7000 USD na osobę (według ONZ: 7320 USD; według CIA: 6800 USD) zajmuje 63. miejsce w klasyfikacji światowej, to po uwzględnieniu wyłącznie polskich miast awansowalibyśmy tylko o dziesięć pozycji, na poziom Gwadelupy i Marianów Północnych. Bardzo podobnie wypadlibyśmy po uwzględnieniu wyłącznie polskiej wsi. Spadlibyśmy o dziesięć pozycji do poziomu Brazylii, kraju bądź co bądź nie uznawanego za szczególnie biedny. Co więcej, CIA szacuje, że w omawianym roku światowy produkt brutto per capita wynosił 6450 USD. Mierząc zatem standardem przeciętnej światowej, chłop polski ma się średnio, chociaż tego nie wie.
Jeszcze korzystniej dla nas wypadają pomiary wskaźnika "rozwoju ludzkiego". Human development index (HDI) obrazujący sumę korzyści, jakie odnosi obywatel, w Polsce wynosi 0,802 (1 to maksimum, a 0 - minimum). Wskaźnik ten daje nam 44. pozycję, znacznie wyższą, niż wynikałoby to z osiągniętej produkcji. Podobnie jest w wypadku wsi. W odniesieniu do niej wskaźnik wynosi 0,794 i taki kraj zajmowałby 48. miejsce (blisko Chorwacji, która naszym turystom jawi się malowniczo i dostatnio). Dodać także należy, że za umowną granicę między światem bogatym i średnio bogatym UNDP przyjęła wskaźnik na poziomie 0,8.
Siedem światów
Na tym niespodziewanie dobrym obrazie widać jednak kilka rys. Tak naprawdę Polska składa się nie z dwóch, lecz większej liczby różniących się bogactwem "krajów". Są to: Warszawa, kilkanaście dużych miast, miasta średnie i wiejskie obszary wokół dużych aglomeracji, pozostałe miasta i wiejskie obszary rolnictwa towarowego, wiejskie obszary produkcji drobnotowarowej, tereny popegeerowskie. Mieszkańców tych siedmiu "krajów" różnią: wysokość dochodów osobistych, szanse znalezienia pracy, perspektywy życiowe itd. A jedynym czynnikiem nieco niwelującym te różnice jest pomoc społeczna. W takim układzie trudno o precyzyjne wyliczenia, ale podejrzewać można, że różnica między Warszawą i "Arizoną" nie wynosi 30 proc., lecz znacznie więcej.
Jaka praca, taka płaca
Rysa druga dotyczy poziomu dochodów. Tutaj różnica między miastem i wsią wynosi nie 30 proc., ale średnio 60 proc. Jeżeli dochody miejskie przyjmiemy za 100, to rolnicze stanowią obecnie tylko 40 proc. tej kwoty. Najgorsze jest jednak to, że ów dystans ma obiektywne uzasadnienie w produkcyjności. W rolnictwie jest ona mniej więcej dwukrotnie niższa niż średnia w gospodarce. Rolnictwo tworzy 4,8 proc. PKB, lecz angażuje aż 9,2 proc. krajowych nakładów pracy; podzielenie tych dwóch wielkości daje tzw. wskaźnik sprawności rolnictwa w tworzeniu PKB. Gdyby problem sprowadzał się tylko do wskaźnika sprawności, nie byłoby źle (w Unii Europejskiej niespodziewanie jest jeszcze gorszy). Ale przedstawiony wyżej rachunek nakładów pracy przeprowadzony został nie na podstawie wielkości potencjalnych, lecz faktycznych. A między nimi różnica jest ogromna. Liczba osób dorosłych w gospodarstwach rolnych równa jest 25 proc. ogółu pracujących. Jeżeli odejmiemy od nich tych, którzy nie wytwarzają towaru, czyli produkują żywność wyłącznie na własne potrzeby, ów odsetek spada do 16 proc. Jeżeli dodatkowo przeliczymy ich pracę na "pełne etaty" (wedle miar przyjętych w OECD, 2120 godzin rocznie), dochodzimy do przedstawionych 9 proc.
Za dużo wsi
I w tym momencie następuje właściwa identyfikacja naszych problemów. Naszym kłopotem nie jest słabość rolnictwa, lecz "nadmiar wsi". Gospodarstwa "związane z rolnictwem" (około 2 mln) podzielić można na trzy grupy. Pierwszą stanowi 69 proc. gospodarstw, z którymi związana jest niemal połowa ludności wiejskiej i 30 proc. ziemi. Pochodzi z nich jedynie 5 proc. produkcji towarowej. Z drugą grupą związana jest jedna czwarta ludności, jedna trzecia ziemi i tylko nieco ponad 20 proc. produkcji. I wreszcie do trzeciej grupy należy niecałe 200 tys. gospodarstw, które dysponują tylko jedną piątą ziemi, ale dostarczają trzy czwarte produkcji. Wniosek, który nasuwa się z tej czysto ekonomicznej analizy, jest prosty: wystarczyłyby jedynie gospodarstwa z trzeciej i część z drugiej grupy, aby nasze potrzeby były zaspokojone, a nasze rolnictwo było względnie silne i niedużo odbiegało od standardów kilku krajów Unii Europejskiej.
Natomiast problemy tworzone przez "nadmierną wieś" są w przewidywalnym czasie nie do rozwiązania. Wniosek jest tragiczny, ale nikt uczciwie myślący do innego dojść nie może. Autorzy raportu przedstawiają trzy drogi poprawy sytuacji wsi: wzrost produkcyjności, rozwój działalności pozarolniczej i migracje oraz pomoc państwa. Dwie pierwsze, zależne w znacznym stopniu od mieszkańców wsi, trzeba wspierać, trzeba także dokonywać transferu dochodowego miasto - wieś. Nie można jednak oczekiwać cudów. Potrzeba raczej dziesięcioleci niż lat, aby na polskiej wsi zbudować drugą Holandię.
Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.