Bono i brygada celebrycka

Bono i brygada celebrycka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bono
Bono Źródło: Flickr / larry_antwerp
Całkiem niedawno na przesłuchaniu w amerykańskim Senacie pojawił się Edward Lucas, jeden z najbardziej znanych (a przy tym kompetentnych) dziennikarzy brytyjskich zajmujących się Europą Wschodnią. Mówił długo i wyczerpująco o sytuacji w Rosji i o wszystkim co dzieje się od Odry na wschód. Dowiedziało się o tym niezbyt duże grono osób zajmujące się zawodowo tym obszarem, a krótkie notki prasowe przeszły bez echa.

Zupełnie inaczej sprawa ma się gdy na waszyngtoński Kapitol przybył Paul David Hewson, szerzej znany jako Bono, lider zespołu U2. Większość mediów (a w Polsce zapewne wszystkie) odnotowała opinię celebryty, którego zdaniem „Polska i Węgry prezentują hipernacjonalizm“.

Jedno wyrwane z kontekstu zdanie znanego muzyka okazuje się więcej ważyć niż sensowny i mocno uzasadniony wywód kompetentnego specjalisty.  I bynajmniej nie chodzi o poglądy niechętne aktualnym rządom Polski czy Węgier, bo akurat obaj panowie są w tej sprawie dość krytyczni. To raczej dość smętna konstatacja stanu naszego tabloidalnego świata medialnego. I niczego nie zmieniłaby jakaś ewentualna kontrakcja innych celebrytów zaangażowanych po drugiej stronie polityczno-światopoglądowej barykady (np Bruce Willis albo Sylvester Stallone znani są akurat z sympatii prawicowych).

Bono nie od dziś angażuje się w różne akcje motywowane troską o naprawę świata. Przyznajmy uczciwie, że w 1989 r. popierał „Solidarność“ i polski ruch prodemokratyczny. Walczył też o prawa Tybetańczyków, o zachowanie dżungli amazońskiej, o pomoc dla Afryki, promował walkę z AIDS i zwalczał narkomanię. Cóż, Dalajlama nadal żyje na wygnaniu, dżungli w Amazonii jest ponad 20 proc. mniej niż w czasach gdy U2 nagrywało pierwszą płytę, a kartele narkotykowe mają się lepiej niż kiedykolwiek. Dobrze, że przynajmniej Polska jest już inna niż w czasach piosenki „New Year’s Day“ i dobrze byłoby by lider U2 nie mylił obu tych sytuacji.

W celebryckiej trosce o świat, której siła wyliczana jest według wartości reklamowej znanej postaci nie ma nic złego. choć w istocie gwiazdy latające na kolejne koncerty charytatywne prywatnymi odrzutowcami dbają tyleż o filantropię co o własną sławę, a troska o biednych wcale nie przeszkadza im w korzystaniu z dobrodziejstw rajów podatkowych. Gorzej jeśli ich zaangażowanie traktowane jest jako forma eksperckiej wypowiedzi na tematy, w których orientują się często jedynie na poziomie zwykłych odbiorców mediów. Jakże bowiem inaczej traktować zaproszenie muzyka do wygłaszania opinii na temat Europy w parlamencie największego mocarstwa świata?

Z drugiej strony konstatacja, że właśnie w ten sposób funkcjonuje współczesny świat globalnej polityki przemieszanej z „infortainmentem“ niesie dość istotne wnioski dla ekipy „dobrej zmiany“. Choćby to, że wypowiedzi postaci takich jak Bono, Paula McCartney, Madonna albo Angelina Jolie, nawet tych dość dyletanckich nie da się po prostu zignorować. Szczególnie gdy nakładają się na opinie znacznie poważniejszych i kompetentnych ciał, takich jak Komisja Wenecka. Uparty kurs kolizyjny będzie coraz trudniejszy do obrony, bo medialnej i celebryckiej „brygadzie“ nie dadzą rady nawet bardzo profesjonalne (i bardzo drogie) agencje politycznego PR.