Jakub Bojakowski: Czy zna Pani osobiście jakichś Polaków żyjących na Wyspach Brytyjskich?
Kamila Fiałkowska: Znam bardzo wielu Polaków żyjących tutaj, sama mieszkałam i studiowałam kilka lat w Wielkiej Brytanii.
Jak opisują swoje życie na emigracji, czy ta ocena zmienia się z upływem lat?
Respondenci, z którymi rozmawiałam kilka lat temu pisząc pracę magisterską i do których udało mi się wrócić prowadząc badania w tym roku, potwierdzają fakt, że życie w Wielkiej Brytanii jest dla nich już teraz świadomym wyborem – w odróżnieniu od wcześniejszych niepewnych wypowiedzi na ten temat. Większość z nich nie widzi siebie w Polsce, bez względu na np. sympatie polityczne (a w ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich emigranci poakcesyjni w Wielkiej Brytanii i Irlandii zdecydowanie skręcili na prawo). Myślą oczywiście o kraju, mają niedookreślone plany powrotu na emeryturze. Ale zwracają uwagę na to samo, co zaobserwowali już inni badacze – normalność. Normalność, która dla nich oznacza między innymi to, że można spokojnie żyć wykonując nawet nisko płatne prace, nie wymagające wielkich kwalifikacji. Prekaryzacja polskiego rynku pracy i niestabilność zatrudnienia w Polsce, o czym wiedzą, bo przecież nadal mieszkają tam ich krewni i znajomi, potwierdza ich przypuszczenia, że niekoniecznie łatwo byłoby im wrócić do kraju.
Problemy Polski są na jednym końcu. Czy Wielka Brytania oferuje coś, czego brakuje w kraju?
Osoby, z którymi miałam styczność i które opowiadały mi o swoim doświadczeniu migracyjnym i o integracji, oceniają je zdecydowanie pozytywnie. Zwracają uwagę na uprzejmość Brytyjczyków, czy też pomocność urzędów – i choć zastrzegają, że owa uprzejmość jest często powierzchowna i nie znaczy nic ponad zwykłe „dzień dobry”, to podkreślają, że zdecydowanie milej jest żyć w miejscu, w którym normą zachowania w miejscach publicznych jest właśnie uprzejmość. Wielu z nich podkreślało jednak często dystans, czy też swego rodzaju barierę między nimi a Brytyjczykami. Ale byli też tacy, którzy znajdują wspólne pole dialogu. Płaszczyznami sprzyjającymi integracji jest np. sport albo muzyka. Niektórzy z moich respondentów grali w piłkę nożną w jednym z parków w mieście, w którym robiłam badania. Ich drużyna była wielonarodowa, zapoznana w parku przy okazji nieformalnego spotkania znajomych. Inna płaszczyzna to działalność społeczna albo związkowa – osoby, które się w nią angażują, mają bardzo wielu znajomych z różnych krajów, których łączą wspólne idee i przekonania polityczne.
Są też osoby, które skupiają się na pracy i rodzinie, nie utrzymują większych kontaktów z otoczeniem zewnętrznym i ich integracja jest właściwie głównie ekonomiczna, niejednokrotnie nie znają dobrze języka i wciąż muszą korzystać z pomocy tłumaczy np. w kontakcie z lekarzem, czy urzędami.
Polskie media mówią o narastającej niechęci do polskiej mniejszości. Pisze się nawet o "fali rasizmu". Czy faktycznie coś takiego da się odczuć?
Rzeczywiście zauważono, że tzw. Brexit wyzwolił negatywne i rasistowskie zachowania wśród niektórych osób względem migrantów z nowych krajów członkowskich Unii, w tym Polaków – na pewno odnotowano wzrost ataków na tle rasistowskim, ale nie sądzę, żeby stało się to nową normą w relacjach między Polakami i Brytyjczykami na Wyspach. Po tym jak pojawiły się doniesienia o werbalnych atakach na imigrantów z Polski w różnych miejscach kraju bardzo szybko interweniował polski ambasador. Należy również pamiętać że tego rodzaju ataki zdecydowanie zostały potępione przez ustępującego wówczas premiera Camerona, a także przez nową premier. Nie ma społecznego przyzwolenia na rasizm i ataki na tym tle.
Proszę skonfrontować to z licznymi doniesieniami o pobiciach osób ciemnoskórych, do których doszło ostatnimi czasy w Polsce. Polskie elity polityczne nie zabierają głosu w tych sprawach albo bagatelizują je jako incydenty, czy nieporozumienia, które nie mają podłoża rasistowskiego. Doprawdy zaklinanie rzeczywistości i powtarzanie wytartych frazesów o tradycyjnej gościnności i tolerancji niewiele ma wspólnego z realnym światem, w którym zagranicznym studentom na pewnej uczelni w kraju w dzień 11 listopada zaleca się zostanie w akademiku, bo w mieście może być niebezpiecznie.
Rasistowskie incydenty zdarzały się też w Wielkiej Brytanii.
Warto odnotować, że kiedy na fasadzie POSKu (Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny - red.) pojawiło się ksenofobiczne graffiti, to szybko część społeczności brytyjskiej zwarła szeregi by pokazać, że Polacy są częścią społeczeństwa – pojawiły się kwiaty, publiczne przeprosiny itp. Podczas prowadzonych przeze mnie badań respondenci pytani o Brexit i czy odczuli zmianę nastawienia społeczeństwa wobec imigrantów często mówili, że czuć zmianę w polityce, mediach, że wiąże się to głównie z sytuacją międzynarodową, z kryzysem migracyjnym. Media budowały atmosferę zagrożenia i oblężonej twierdzy, co jednak bezpośrednio ich nie dotykało. Po ogłoszeniu wyników referendum kilka osób powiedziało mi, że znajomi Anglicy byli wręcz zażenowani i przepraszali ich za „Brexit”. Warto też pamiętać że badania prowadziłam w miejscowości, w której ponad 68,62% głosujących było za pozostaniem w Unii - jest to miasto bardzo różnorodne, wielokulturowe, nie ma tu większych napięć społecznych.
Ataki na Polaków się jednak zdarzają.
Incydenty rasistowskie, które raportowali moi respondenci zdarzały się jeszcze wcześniej, na fali kryzysu ekonomicznego i można je było wiązać z hasłem „British jobs for British workers”. Jak jednak zauważali moi rozmówcy, wychodziły one ze środowisk zmarginalizowanych, osób słabiej wykształconych, często zależnych od opieki społecznej państwa. Warto tutaj pamiętać, że społeczeństwo Wielkiej Brytanii jest bardzo podzielone i wciąż jednak klasowe. Podziały społeczne, rosnąca różnica w poziomie dochodów, marginalizacja i ubożenie części społeczeństwa nie sprzyja budowaniu spójności społecznej, zwłaszcza w społeczeństwie tak różnorodnym. Czy to jednak imigracja jest problemem? Nie sądzę – w dużym uproszczeniu imigracja jest postrzegana jako problemem w społecznościach, które już mają wiele problemów – z biedą, z bezrobociem, z jakością edukacji, czy dostępem do usług publicznych.
Jak o Polakach piszą brytyjskie media?
Media w każdym kraju rządzą się swoimi prawami – jeśli spojrzymy choćby na prasę brukową, typu "Daily Mail", "The Sun", to dla nich zawsze imigrant był tym obcym, groźnym, złym, zagrożeniem – zwłaszcza w okresach kryzysów i zachwiań gospodarczych. Tak było z Żydami, z Irlandczykami, z Jamajczykami, z Indusami, z Ugandyjczykami – tak też jest z Polakami, Rumunami, czy Bułgarami. To zależy o jakiego rodzaju mediach mówimy – jedne będą wyliczać korzyści płynące z imigracji i pożytki z rozszerzenia Unii, a inne przeciwnie – będą skandować o polskich „beneficiarzach” jednocześnie kradnących pracę Brytyjczykom i nawoływać do wyjścia z Unii.
Jak opisują nas tamtejsi politycy? Zwykle to oni negatywnie nastawiają opinię publiczną do imigrantów.
Oczywiście, część polityków buduje kapitał polityczny prezentując migrację jako zagrożenie – nie jest to nowość. Zwłaszcza nie w Wielkiej Brytanii, gdzie od lat 60. XX w. migracja stała się kwestią polityczną, co było związane z budową polityki imigracyjnej i antydyskryminacyjnej po upadku imperium brytyjskiego. Pojawiały się zarzuty, że imigranci z nowych krajów członkowskich stali się przysłowiowym „chłopcem do bicia”, zwłaszcza jeżeli krytykowano obecność Wielkiej Brytanii w UE. Należy podkreślić, że politycy w ten sposób budujący swój kapitał polityczny są obecni w każdym kraju, Polska nie jest wyjątkiem. I pośrednio oni poprzez swoją agresywną antyimigrancką retorykę i przyzwolenie na przemoc werbalną w przestrzeni publicznej - od której bardzo krótka droga do przemocy fizycznej - mieli, mają lub będą mieć na sumieniu krzywdę niewinnych osób.
Czy szykuje się masowy powrót do ojczyzny?
Zdecydowanie nie. Takie scenariusze rozważano już wcześniej, kiedy zaczął się kryzys ekonomiczny w 2008 r. I owszem, jakieś powroty były, ale na pewno nie masowe. Pamiętajmy też o tym, że spora część Polaków zainwestowała w nieruchomości w Wielkiej Brytanii, związała się z kimś, rozwija zawodowo, założyła rodzinę – to wszystko wiąże z miejscem. Wielu wystąpiło o brytyjskie obywatelstwo. Ostatnio poznany kierowca autobusu powiedział mi, że zrzekł się polskiego obywatelstwa, rozgoryczony faktem, że jako wykształcony obywatel z zapałem do pracy, w średnim mieście w Polsce dostaje ofertę pracy za niewiele ponad tysiąc złotych. Mieszkając w Wielkiej Brytanii udało mu się założyć rodzinę, kupić mieszkanie i samochód – to jest właśnie ta normalność, o której wielu Polaków na emigracji opowiada. I oczywiście nie chodzi o to, że w Polsce nikogo nie stać na kupno domu czy samochodu, ale wyraźnie widać, że rynek pracy nie jest stabilny, sytuacja mieszkaniowa nie jest korzystna, a to są podstawy, na których można budować swoje samodzielne życie.
Jak Polacy prezentują się na tle innych mniejszości w Wielkiej Brytanii?
To jest pytanie bardzo wartościujące i nie chciałabym wypowiadać się stereotypowo odnośnie jakichś grup etnicznych. Trudno mi też mówić o sympatiach Brytyjczyków, na pewno warto zajrzeć do badań opinii. Polacy są mniejszością, która generalnie cieszy się sympatią, dodatkowo jesteśmy już poznaną mniejszością, pomimo różnych negatywnych zdarzeń, czy doniesień (np. o liczbie Polaków przebywających w brytyjskich więzieniach). Nie rzutuje to na życie innych Polaków, którzy tu pracują, uczą się, wychowują dzieci. Moi rozmówcy zaobserwowali, że zdarza się, iż z większą rezerwą traktuje się tu np. Rumunów czy Bułgarów, których od kilku lat przybywa (po zniesieniu okresów przejściowych w dostępie do rynku pracy).
Polacy lepiej zintegrowali się ze społecznością lokalną?
Nie sądzę, żeby rozsądne były porównania kto jest lepszy w wyścigu do integracji (tym bardziej, że wciąż nie ma zgody co do tego czym ona jest i kiedy można stwierdzić, że ktoś już jest zintegrowany, a kto jeszcze nie i czego mu brakuje) i kto cieszy się większą sympatią. Są Polacy, którzy piastują wysokie stanowiska, są bardzo dobrze wykształceni, awansują, zakładają rodziny (niekoniecznie tylko z Polakami/Polkami) wychowują dzieci, mają znajomych nie tylko z Polski - i to po ponad dekadzie członkostwa w Unii zdecydowanie widać. Ale są też tacy, którzy nie mówią po angielsku, pracują i mieszkają w polskim gronie i w związku z tym ich integracja nie wychodzi poza aspekt ekonomiczny. I takie podziały znajdziemy w każdej w zasadzie grupie mniejszościowej – wszak przyjechał do Wielkiej Brytanii przekrój polskiego społeczeństwa.
Warto też zauważyć, że Polacy, bez względu na wykonywaną pracę i wykształcenie często są sceptyczni, żeby nie użyć słowa o większym ciężarze gatunkowym, wobec innych imigrantów, albo wobec Brytyjczyków o innym niż biały kolorze skóry, albo wobec osób homoseksualnych. To jest aspekt na który zwracali uwagę inni badacze – m.in. Michał Garapich. Celnie oddają to słowa „Polska dla Polaków. Anglia dla Anglików i Polaków” parodiujące hasło „Polska dla Polaków” użyte przez środowiska narodowców podczas ostatniego Marszu Niepodległości.
Czy zabójstwo Polaka w Harlow było jednorazowym incydentem, bezsensowną i przypadkową zbrodnią, czy też mocnym zobrazowaniem niechęci Brytyjczyków i zapowiedzią nadejścia gorszych czasów dla naszych rodaków?
Moim zdaniem trudno mówić o rosnącej niechęci Brytyjczyków wobec Polaków, to raczej osoby, które miały już ustalone antyimigranckie poglądy poczuły się pewniej i je demonstrują, o czym pisałam wcześniej i co spotkało się ze zdecydowanym sprzeciwem części elit politycznych oraz społeczeństwa brytyjskiego.
Zabójstwo Polaka w Harlow należy rozpatrywać w perspektywie lokalnej. Mężczyzna nie został pobity i nie zmarł wskutek ataku przypadkowych Brytyjczyków, którzy znaleźli się na tej samej ulicy co on, usłyszeli polski język i postanowili wziąć sprawy w swoje ręce – przypadkowy, przeciętny Brytyjczyk nie przechadza się po ulicy z myślą o tym, żeby brutalnie rozprawić się z Polakami. Jeśli jednak wiemy co nieco o Harlow i mamy pojęcie o tym jakie panuje tam bezrobocie, ile osób korzysta ze wsparcia państwa, mieszka w mieszkaniach komunalnych, to powinniśmy wiedzieć, że te problemy społeczne związane często z marginalizacją, bezrobociem i brakiem dobrej edukacji tworzą tak zwane trudne sąsiedztwa, w których często działają mniej lub bardziej zorganizowane gangi młodocianych przestępców, którzy handlują narkotykami, nie stronią od bójek i kradzieży, którzy w najlepszym razie skończyli swoją edukacje w wieku 16 lat. Do tego wystarczy populistyczna retoryka antyimigrancka – choćby Nigela Farraga i partii UKIP – i już obraz sytuacji wygląda nieco inaczej.