„Ze względu na ogromną liczbę zamówień informujemy o możliwych opóźnieniach w dostawie przesyłek nawet do dwóch dni”. To pierwsza informacja jaką przeczytamy po wejściu na stronę firmy Dragon, krakowskiego sprzedawcy masek antysmogowych. Dzwonimy do przedstawiciela handlowego. – Wie pan, chętnie bym pogadał, ale jestem w trasie. Jadę po towar do Gdyni, bo już mamy pustki w magazynie – mówi Paweł Puchała. Podaje nam numer do koleżanki z pracy. – Czegoś takiego się nie spodziewaliśmy. Wczoraj mieliśmy 200 zamówień. Wcześniej było po kilku klientów dziennie. Jakieś szaleństwo – mówi Ewa Socha.
Kiedy tydzień temu media zaczęły informować o tym, że normy zanieczyszczenia powietrza zostały u nas przekroczone nawet o kilkaset procent, efekt mógł być tylko jeden. Rekordowy wzrost zamówień u wszystkich antysmogowych biznesmenów. Sprzedają filtry, maski antypyłowe, oczyszczacze powietrza, nawet tlen w sprayu. I wszyscy szykują się na rekordowe zyski.
Jan Maciantowicz wpadł na pomysł sprzedaży masek antysmogowych jeszcze w 2015 roku. – Zaczęliśmy się interesować tematem w październiku, a w listopadzie 2015 Kraków ogłosił alarm smogowy. Wstrzeliliśmy się idealnie, ale trochę przypadkowo – mówi.
Ściągnął do polski brytyjskiego producenta masek Respro. Marka jest już na rynku od 23 lat i oferuje specjalistyczne maski do uprawiania sportu. Składa się z neoprenowego pasa opinającego twarz. Pod spodem filtr, który ma wychwytywać nawet 99 proc. pyłów. W takiej masce można spacerować, ale też biegać, jeździć na rowerze. Sportowiec się nie dusi, tylko swobodnie oddycha tak, jakby żadnej maski w ogóle na sobie nie miał.
Na taki pomysł wpadł przed laty Harry Cole. Projekt pierwszej maski był pracą zaliczeniową z designu przemysłowego, który Cole studiował w Londynie. Na uczelnię dojeżdżał motocyklem. Miał dość spalin i pyłu, które wpadały mu do ust i nosa. Wymyślił więc maskę z wymiennymi filtrami, którą sprzedaje dzisiaj w najbardziej zanieczyszczonych miastach świata.
Maski od Maciantowicza kosztują od 175 do 280 zł. Do tego dochodzą filtry (cena od 95-125 zł za dwie sztuki w opakowaniu), które trzeba wymieniać po 70 godzinach aktywnego używania maski. Są ich trzy typy: hepatype wychwytujący cząsteczki stałe, filtry węglowe zabezpieczające przed szkodliwymi związkami chemicznymi i filtry kombinacyjne łączące w sobie cechy jednego i drugiego. – W przypadku smogu najlepiej wybrać kombinacyjny, a dla mieszkańców mniejszych miast, gdzie nie ma tyle spalin wystarczy hepatype – radzi Maciantowicz. Zaczynał od sprzedaży masek w kilku punktach. Dzisiaj w 60 sklepach sprzedaje od tysiąca do dwóch tysięcy masek miesięcznie.
Są też tacy, którzy potrzebują szybkiego efektu. Po prostu sztachnąć się świeżym powietrzem, kiedy za oknem smog. Jacek Stajerski z OxyWatt sprzedaje ludziom tlen w puszce. Do pojemnika jest dołączona specjalna maska tlenowa. - Pięć głębokich wdechów powoduje, że czujemy się lepiej. Tlen trafia do mózgu i mięśni, zwiększa się poziom koncentracji i jesteśmy zdolni do większego wysiłku fizycznego – tłumaczy. Żeby było przyjemniej, powietrze w puszce ma smak mięty albo grejpfruta. Jeden pojemnik wystarcza na 100 wdechów. Ponoć nie uzależnia. Stajerski sprzedaje zapuszkowany tlen w sklepie internetowym i sieci sklepów sportowych Matras. Celował głównie w sportowców. Tlenu w puszkach używają już kajakarz Wiktor Chabel, sprinterka Monika Szczęsna, piłkarze z Zagłębia Sosnowiec. Trwają rozmowy z Wisłą Kraków. Ale rzeszę klientów przywiał też smog. – Mieszkańcy dużych miast skarżyli się na bóle głowy, apatię, problemy z oddychaniem. Polecamy im nasz produkt – mówi Stajerski. Efekt? Tylko w ciągu dziesięciu pierwszych dni stycznia sprzedali 3 tys. opakowań sprężonego tlenu po 18,99 zł za sztukę. To 70-proc. wzrost w porównaniu do okresu, kiedy o smogu nie mówiło się w ogóle.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.