Poszedł do więzienia zamiast Puff Daddy'ego. Raper, syn premiera i ortodoksyjny żyd opowiada swoją historię

Poszedł do więzienia zamiast Puff Daddy'ego. Raper, syn premiera i ortodoksyjny żyd opowiada swoją historię

Shyne Barrow
Shyne Barrow Źródło: WPROST.pl / Maria Kądzielska
Studio Universal pracuje nad filmem dokumentalnym o jego życiu. Ma 38 lat; kiedy miał 19 odkrył go świat rapu. Jego pierwsza płyta sprzedała się w 900 tysiącach egzemplarzy i zajęła drugie miejsce w notowaniu najpopularniejszych albumów rap w USA w latach 1997-1998. W klubie na Manhattanie wdał się w strzelaninę, czego efektem były trzy ranne osoby. Trafił do więzienia na 10 lat. Przeszedł na ortodoksyjny judaizm. Obecnie jest ambasadorem kultury Belize, gdzie jego ojciec pełni funkcję premiera. Shyne Barrow opowiada o swoim życiu i twórczości w rozmowie z Wprost.pl

Maria Kądzielska: To twoja pierwsza wizyta w Polsce?

Shyne Barrow: Nie, byłem już wcześniej w waszym kraju. Ale jedynie po to, aby odwiedzić obóz w Auschwitz. Mówiąc szczerze, jestem dość zaskoczony, że Warszawa jest taka nowoczesna.

Czy zawsze byłeś świadomy swoich żydowskich korzeni?

Tak, ale moja rodzina była niewierząca. Z mamą przeprowadziliśmy się na Brooklyn, kiedy miałem 13 lat. Nigdy nie musiałem przechodzić na judaizm. To było dla mnie kwestią zasady. Z jakiego powodu i odnośnie do jakichś reguł miałbym przechodzić na judaizm? Jeden rabin powie tak, a inny rabin powie nie. Ja czułem się Żydem. Dla mnie judaizm znaczy: być dobrym, hojnym, prawdomównym oraz współczującym.

Ale religijny stałeś się dopiero w więzieniu.

Tak, zacząłem praktykować ortodoksyjny judaizm w więzieniu. Przestrzegałem zasad szabatu oraz koszeru.

Twojej religii nie przeszkadzała muzyka, którą nagrywasz?

To nie był problem. Oczywiście wielu rabinów, krytykowało moją sztukę: nie możesz używać takiego języka, nie możesz mówić o tym. Ale wiesz, Bóg widzi wszystko. Nie porównuję się do Boga, ale żyjemy w takim świecie, w jakim żyjemy. Moja muzyka jest malowaniem fragmentów tego świata. Jako młody mieszkaniec wielkiego miasta, Afroamerykanin pochodzący z Karaibów, byłem świadkiem wielu okropnych i przerażających rzeczy. Zatem moja muzyka przedstawia cierpienie i ból, które widzę. Nie jest tak, że ja zmyślam te historie, one są prawdziwe. Śpiewam również o posiadaniu broni i byciu gotowym do jej użycia, kiedy tego potrzeba. Rap w jakimś stopniu jest muzyką wojenną. Ktoś przychodzi, aby cię zabić, ty musisz kogoś zabić lub się bronić. Albo nie masz nic do jedzenia i musisz je w jakiś sposób zdobyć. W rapie tak naprawdę krzyczysz cały czas jedno przesłanie: „pomóż mi!” Tym była muzyka przez długi czas dla mnie. Bycie Żydem jest bardzo podobne. Cierpienie w obozach koncentracyjnych, prześladowania Żydów w wielu miejscach na ziemi i tak naprawdę wszystko co masz, to Bóg, do którego zwracasz się o pomoc. Żydowskość to w jakimś stopniu ciągła walka, więc nigdy nie kłóciło się to z moją muzyką.

Czy dziś nadal przestrzegasz wszystkich zasad judaizmu?

Nie jestem już tak bardzo religijny, jak wcześniej. Przestrzegam szabatu, modlę się trzy razy dziennie, ale prowadzę samochód i zapalam światło w szabat. Ważniejsze są dla mnie zasady moralne, niż zwyczaje. Jest dla mnie istotne, aby nikogo nie obrazić i nikim nie manipulować. Martwię się raczej tym, jak traktuję innych ludzi, niż przestrzeganiem zasad kultu. Przy czym nie oceniam osób, dla których respektowanie wszystkich tych reguł jest ważne.

Jesteś ambasadorem muzyki i kultury w Belize. Czy mógłbyś nam ją jakoś przybliżyć?

Jest to afrykańska muzyka, wiele rytmów i melodii typowych dla czarnej muzyki. Gra u nas zespół „Garifuna”, który odwołuje się do legendy, w której ludność Belize przypłynęła do Ameryki jeszcze przed Krzysztofem Kolumbem i że są to ludzie wolni, a nie niewolnicy. Główni artyści to Andy Palacio, Mohobub Flores, Adrian Martinez oraz Lord Rhaburn, któremu niedawno wręczyłem nagrodę za całokształt pracy. Ich twórczość ma wpływ na inne gatunki muzyki w Belize. Oni są najlepsi. Inną grupą jest Punta, grająca kombinację afrykańskich melodii i calypso. Jako ambasador kultury Belize tworzę i finansuję programy edukacyjne dla miejscowych muzyków. Sam nie jestem twórcą belizyjskiej muzyki, ale staram się im przekazać, jak mogą być najlepszymi artystami i rozwijam wśród nich przedsiębiorczość. Dbam o nich, pilnuję by rząd finansował ich wyjazdy na festiwale muzyczne. Pracuję właśnie nad Expo muzyki belizyjskiej, które ma się odbyć w przyszłym roku. Staram się ściągnąć największych inwestorów z USA, aby przyjechali do mojego pięknego kraju i posłuchali ich twórczości.

Dzielnica Flatbush na Brooklynie, w której wyrosłeś, była kolebką rapu. Stamtąd pochodzą tacy artyści jak Busta Rhymes, Notorious B.I.G., Jay Z, Foxy Brown. Myślisz, że mieli jakiś wpływ na Twoją twórczość?

Oczywiście. Biggie był dla nas jak sam Pan Bóg, tak samo Jay Z. Niemożliwym było tworzyć rap i być muzykiem na Brooklynie bez ich wpływu i ich inspiracji. Ale ja nigdy właściwie nie chciałem być raperem. Kiedy byłem młody, martwiłem się głównie o przetrwanie. O to, abym przeżył do dnia następnego. To było moje zadanie każdego dnia – przetrwać. Marzenie o zostaniu muzykiem to luksus, na który nie było mnie stać. Nie miałem na to czasu. Miałem dwa zmartwienia: w jaki sposób się obronię i w jaki sposób się nakarmię - wszystko inne było nieważne. W pewnym momencie po prostu rap mnie wciągnął. Z pewnością oglądanie mistrzów jak Jay Z, Notorious B.I.G. miało na mnie wpływ. Również świadomość, że wszyscy oni pochodzą z mojej okolicy, dodała mi pewności siebie. Żyłem życiem, którym oni żyli. Świat, o którym rapowali, był moim światem. Ubierałem się tak jak Jay Z na scenie i na co dzień. Byliśmy z tego samego podwórka, więc istniał między nami związek.

Co znaczy dla Ciebie rap?

Umiem malować obrazy muzyką, pokazywać świat, który mnie otacza i jego problemy. I jak się później zorientowałem, robiłem to w nadziei, że ktoś to usłyszy i nam pomoże. Byłem głosem, który miał oświetlić świat z moich piosenek, pokazać jego horror.

Zajmujesz się teraz jakimś konkretnym projektem?

Pracuję nad muzyką do filmu dokumentalnego opowiadającego o moim życiu, który realizuje studio Universal. Wciąż myślę nad tytułem soundtracku. Co sądzisz o: „Wtedy, teraz i na zawsze”?

Z pewnością robi wrażenie. Ważnym etapem twojego życia był pobyt w więzieniu. Opowiesz jak tam trafiłeś?

Byliśmy w klubie: ja Puff Daddy i jego dziewczyna Jennifer Lopez. Ktoś chciał skrzywdzić Daddy’ego. Wywiązała się sprzeczka, zaczęli się szarpać, ten gość wyciągnął broń, więc ja również wyciągnąłem broń i strzeliłem do niego. Prosta akcja. Potem prokurator generalny chciał dostać w swoje ręce Puff Daddiego, a ja nie chciałem go wydać. Z tego powodu mnie ukarali. Jeśli bym zeznawał przeciwko przyjacielowi, to mój wyrok byłby znaczeni mniejszy. Dostałem dziesięć lat. Gdybym był biały, z pewnością dostałbym mniej. To jest tak, że jeśli białego nakryją na braniu kokainy, nie trafi do więzienia, a czarny trafi na pewno.

Szesnaście lat temu śpiewałeś wiele na temat praw czarnej społeczności. Czy uważasz, że cokolwiek w tej kwestii uległo zmianie?

Tak, przede wszystkim teraz wszyscy mają telefony komórkowe z kamerami i mogą nagrywać te zdarzenia. Strzelanie policji do czarnych Amerykanów, cała ta kwestia dyskryminacji, o której huczą media, była problemem również 20 lat temu, ale wtedy nie było to tak nagłaśniane. Teraz na tych filmach i zdjęciach wrzucanych do Internetu każdy może zobaczyć, jak jest naprawdę. Każdy może zobaczyć to, o czym ja rapowałem. Tylko nie zrozum mnie źle - nie uważam, że każdy biały policjant jest rasistą i niesprawiedliwie traktuje czarnych Amerykanów, takie zachowania są w mniejszości. Jednocześnie trzeba uważać, aby ta grupa nie miała dużego oddziaływania na innych.

Jak oceniasz w kontekście tych problemów wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA?

Generalnie staram się nikogo nie nienawidzić. Boję się, że wraz z wyborem Donalda Trumpa nienawiść do różnych mniejszości wzrośnie. Sam Trump może nie ma radykalnych poglądów, ale ludzie, którzy na niego głosowali, to ekstremiści. Jak grupa Breitbart, która jest rasistowska i antysemicka.

Zdajesz sobie sprawę, że Adrew Breitbart, który założył portal Breitbart News, sam był Żydem?

Nie wiem, właściwie ich nie czytam, ale taka jest opinia na temat tego portalu, że są głosem dla ekstremistów. Trump został wybrany przez ludzi, którzy nienawidzą różnych grup i namawiają do tej nienawiści. Dlatego musimy żyć w świecie z konwencjami NATO i różnymi innymi światowymi organizacjami, które wspierają pokój. Bez tego ludzka natura może wyrwać się spod kontroli i robi się żądna krwi, czego aż nazbyt dosadnie doświadczyli właśnie Żydzi.

Źródło: WPROST.pl