Kim Dzong Un nie puszcza niczego płazem. Ludzie, których uzna za zagrożenie dla władzy, są rozstrzeliwani z działek przeciwlotniczych w publicznych egzekucjach. Własnego wuja Chang Song Thaeka, który był osobą numer dwa w państwie, kazał podobno rzucić psom na pożarcie, mordując przy okazji całą jego bliższą i dalszą rodzinę. Wygląda na to, że zamordowany w zeszłym tygodniu Kim Dzong Nam i tak długo igrał ze swoim losem. Historia dynastii Kimów uczy bowiem, że nie wahają się oni mordować swoich wrogów wszelkimi dostępnymi metodami.
Zabić prezydenta
Tradycję zapoczątkował jeszcze stary Kim Ir Sen, każąc wybudować w bazie sił specjalnych naturalnej wielkości replikę pałacu prezydenta wrogiej Korei Południowej zwanego Błękitnym Domem. Przez dwa lata 31 starannie dobranych komandosów trenowało tam zamach na prezydenta Park Chung-hee. Plan zaczęto wcielać w życie w roku 1968, gdy dywersyjne komando przedostało się przez zasieki linii demarkacyjnej, oddzielającej obie Koree i rozbiło obóz w lesie, przygotowując się do ataku. Ich obozowisko zostało wykryte przez dwóch chłopów zbierających w lesie chrust na opał, ale komandosi, zamiast ich zlikwidować, postanowili dać przykład komunistycznej solidarności z ludem uciśnionym i puścili chłopów wolno.
Ci zaś nie okazali wdzięczności, tylko zaalarmowali władze, które wysłały wojsko do likwidacji dywersantów. Agenci Kima byli jednak wyposażeni w kompletne mundury armii południowokoreańskiej i po prostu wmieszali się w jednostki wysłane do ich złapania. W ten sposób dostali się aż do Błękitnego Domu i dopiero tam zostali zdemaskowani. Wywiązała się się strzelanina i nastąpiło kilkudniowe polowanie, w którym zginęło kilkudziesięciu żołnierzy i cywilów z południa. W ręce władz wpadł tylko jeden zamachowiec, jednemu udało się wrócić na północ, a pozostali zginęli albo popełnili samobójstwo.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.