Schulz wydawał się dużą niewiadomą. Najwyższą funkcją publiczną, jaką pełnił w Niemczech, był urząd burmistrza prowincjonalnego Würselen, a ostatnie ponad 20 lat spędził w Parlamencie Europejskim (w tym cztery lata jako jego przewodniczący) w Brukseli i w Strasburgu.
O dziwo, to, co mogłoby zaszkodzić innym kandydatom na najwyższe urzędy, Martinowi Schulzowi jak na razie tylko pomaga. Fakt, że w szkole dwukrotnie powtarzał ten sam rok i ostatecznie nie został nawet dopuszczony do matury, również. Wyborcy widzą w nim najwyraźniej człowieka, który został wychowany w skromnych warunkach, ale poprzez ciężką pracę i działalność społeczną wspiął się niemal na sam szczyt.
Shultz zapowiada zmiany wolnorynkowych reform, które wprowadził jego mentor Gerhard Schröder, a które on sam dotąd wspierał. Mimo to, a może dzięki temu ma duże szanse, by zostać kanclerzem Niemiec. Nawet jeśli jego partia nie wygra wyborów, może stworzyć trójpartyjną koalicję trzech lewicowych partii. Ten model SPD-Zieloni-postkomunistyczna Lewica testowany jest już na szczeblu lokalnym w Berlinie.
61-latek czuje się prawdziwym Europejczykiem. Urodził się w przygranicznym regionie Niemiec i bliżej ma z domu do Brukseli i Amsterdamu niż do Berlina czy Frankfurtu. Trudno się więc dziwić, że prowadząc w takim miejscu księgarnię (z zawodu jest księgarzem), nauczył się pięciu języków. Jego żona Inge pochodzi z Polski. Być może wszystko to sprawia, że Schulz mocno angażuje się w europejskie sprawy i o nich mówi. Nawet jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego nie zawsze wypowiadał się dyplomatycznie, co krytykowali m.in. politycy PiS.
Czytaj też:
Drugie życie Schulza
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.