Sobota, dokładnie 22 lipca 2017, około 21 wieczorem. To była chwila. Na Twitterze nagle najbardziej popularnymi hashtagami stają się takie dwa: #StopAstroTurfing i #StopNGOSoros. Jeden sprzeciwia się astroturfingowi, w skrócie organizowaniu wydarzeń, które z pozoru mają wyglądać na spontaniczne, ale w rzeczywistości są przez kogoś finansowane i precyzyjnie zaprojektowane. Drugi bije w George’a Sorosa, węgierskiego multimiliardera, który wpakował mnóstwo pieniędzy w różne organizacje pozarządowe (NGO-sy), żeby bronić praw człowieka, ratować narkomanów, ale też mieć wpływ na procesy polityczne na świecie.
Tamtego wieczora te dwa hashtagi zaczynają zasypywać polskiego Twittera w ekspresowym tempie: trzech wiadomości na minutę, żeby przyspieszyć do prędkości kosmicznej: 300 tweetów na minutę. Do większości z nich dołączona tablica z takim napisem: „To nie bunt, lecz skoordynowana i opłacona akcja marketingu politycznego. W USA i UK jest on zakazany. W Polsce jesteśmy świadkami jednej z najbardziej zmasowanej akcji tego typu w historii”. Dwa zdania napisane żółtą czcionką na czarnym tle. Kiedy polskiego Twittera zalewała powódź takich samych wiadomości, w całej Polsce trwał już piąty dzień protestów przeciwko reformie sądownictwa. W tym dniu początek demonstracji był zaplanowany na 21:00. O tej samej godzinie w polskiej sieci doszło do pierwszego w historii przypadku, żeby ktoś na taką skalę, tak szybko i intensywnie propagował określony przekaz polityczny.
Na kilka godzin przed wybuchem zmasowanej akcji z dwoma hashtagami na polskim Twitterze, zawrzało również na polskim Facebooku. Pod artykułem o protestach przeciw reformie sądownictwa wrzuconym na profil TVN24 na Facebooku rozpętało się piekło. Dosłownie w jednej sekundzie ktoś jednym kliknięciem myszki dodał kilkadziesiąt komentarzy o tej samej treści,,Precz z kaczorem – dyktatorem!”. Komentarze miały pochodzić z kont osób mieszkających na terenie Ameryki Łacińskiej. 80 proc. z nich jest aktywnych, czyli publikuje posty minimum raz w miesiącu. Żaden z profili nie miał powiązań z Polską. Wszystkie konta tylko raz dokonały tego konkretnego wpisu na terenie Polski. Tak wynika z analizy portalu Polityka w Sieci. Michał Fedorowicz, zarządzający portalem, mówi nam, że ktoś mógł przejąć Facebookowe konta mieszkańców z drugiego konta świata, żeby dokonały tego jednego wpisu. – Są tak wysublimowane metody, że wystarczy, że użytkownik z Ameryki Południowej kliknie w jakąś podejrzaną aplikację i nawet nie wie, że po tym kliknięciu komentarz z jego profilu pojawia się pod artykułem jakiegoś portalu z drugiego końca świata – tłumaczy.
„Znam osobę, która mogłaby coś takiego przeprowadzić”
Ale jest ciekawsze wyjaśnienie, kto mógł stać za tamtą akcją na Facebooku. – Znam osobę, która mogłaby coś takiego przeprowadzić. Istnieje Polak, który chwali się, że ma ok. 20 tys. kont na Facebooku, które bardzo dobrze udają prawdziwe osoby – mówi Daniel Kędzierski, szef firmy FastTony.es, ekspert od budowania strategii marketingowych w Internecie z kilkunastoletnim stażem. Doradzał największym globalnym korporacjom oraz politykom jak skutecznie konstruować przekaz reklamowy w mediach społecznościowych, aby dotrzeć z odpowiednim komunikatem w odpowiedniej chwili. Mechanizmy działania największego portalu społecznościowego na świecie zna jak mało kto w kraju.
To tylko fragment tekstu, który ukazał się w najnowszym wydaniu tygodnika,,Wprost”.
Czytaj też:
Inżynierowie manipulacji
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.