Do września zeszłego roku dzwon bił niestrudzenie co kwadrans w wiosce Herxheim am Berg, a jego głęboki, dźwięk dodawał uroku sielankowej wiosce. Sielanka skończyła się jednak, gdy organista Sigrid Peters zaczął narzekać, że parafianie chrzczą dzieci i modlą się pod dzwonem ze swastyką i dedykacją od Hitlera.
Jesienią dzwonu przestano więc używać a parafia zaproponowała jego usunięcie. W obronie hitlerowskiego reliktu stanął jednak wójt Herxheim, Roland Becker. Zapędził się tak, że poza wiszącym na dzwonnicy tysiącletniego kościółka kawałem brązu zaczął bronić także dorobku Tysiącletniej Rzeszy. Takie rzeczy w Niemczech nie uchodzą, dlatego wójta usunięto z urzędu a do tego jeszcze Herxheim am Berg zadeklarowało przyjęcie 600 imigrantów.
27 lutego tego roku rada parafialna przy Jakobskirche w Herxheim am Berg rozstrzygnęła los dzwonu. Stosunkiem głosów 10 do 3 zdecydowano, że dzwon jednak zostanie jako przypomnienie mrocznych czasów. Wedle relacji agencji DPA obecni na posiedzeniu rady mieszkańcy Herxheim am Berg przyjęli tę decyzję brawami. Fuhrer z pewnością byłby dumny widząc, z jakim szacunkiem parafianie podchodzą do ciągłości niemieckiej tradycji.
Aż się prosi o jakąś wielką, międzynarodową kampanię, przypominającą istotę osiągnięć czasów, w których powstał dzwon z Herxheim am Berg. Coś mi jednak mówi, że taka kampania nigdy się nie pojawi. W sprawie win za II wojnę światową mamy teraz innych winowajców. Dlatego, drogi czytelniku, nie pytaj, komu bije ten dzwon, bo przecież bije on tobie.