Reforma edukacji okazała się wielkim oszustwem

Reforma edukacji okazała się wielkim oszustwem

Szkoła, klasa
Szkoła, klasa Źródło: Fotolia / fot. maroke
- Wolałabym powiedzieć, że się myliłam i nie jest tak źle, jak wszyscy sądziliśmy, ale niestety mieliśmy rację – mówi w rozmowie z „Wprost” Dorota Łoboda z ruchu Rodzice Przeciw Reformie Edukacji.

Rodzice Przeciw Reformie Edukacji to jeden z ruchów, które powstały, kiedy minister Anna Zalewska zapowiedziała zmiany w oświacie. Nie znali jeszcze wszystkich nowych rozwiązań, ani konkretnych przepisów, wiedzieli jednak, że nauczycieli i uczniów czeka chaos i że niektórzy z nich bardzo stracą na zmianach. Po wprowadzeniu reformy można te obawy zweryfikować, teraz wiadomo już, czy było czego się bać.

– Wszystko się sprawdziło – mówi Dorota Łoboda liderka jednego z tych ruchów. – Jednak wolałabym powiedzieć, że się myliłam i że nie jest tak źle, jak wszyscy sądziliśmy. Nie mam satysfakcji, że mieliśmy rację, bo to, co się dzieje w szkołach dotyczy moich dzieci i setek tysięcy innych. Nawet, jeżeli to tylko okres przejściowy, jak mówi pani minister, to dzieci, które teraz chodzą do szkoły nie będą chodziły drugi raz. One uczą się tu i teraz, w okropnych warunkach. Nie zasłużyły na to.

Wylicza: szkoły podstawowe są przepełnione, dzieci mają lekcje w stołówkach, wf na korytarzach, na przerwach mają pięć minut na zjedzenie obiadu, bo do stołówki czeka kolejka. Siódmoklasiści, którzy uczą się w szkołach podstawowych dotychczas zaprojektowanych na sześć klas nie mają pracowni fizycznych i chemicznych, bo samorządy nie zdążyły ich szkołom urządzić, a ministerstwo nie przyznało im na to środków.

– Mamy też sygnały z nowych podstawówek, które tworzą się przy gimnazjach – mówi Łoboda. – Rodzice od początku nie mieli do nich zaufania, między innymi dlatego, że musieliby posłać swoje małe siedmioletnie dzieci do szkół, które były do tej pory przeznaczone dla nastolatków. Nie chcą wysyłać tam dzieci. Mamy więc paradoksalną sytuację. Z jednej strony szkoły przepełnione do granic możliwości, z drugiej te urządzone w gimnazjach, do których nie ma chętnych.

Podstawy programowe są tak skonstruowane, że siódmoklasiści nie są w stanie przerobić na lekcjach całego materiału i uczą się nocami w domach. Najgorsza jest jednak kumulacja roczników – na egzaminy do liceów przyjdą w przyszłym roku pierwsi absolwenci ósmych klas i ostatni gimnazjów. A miejsc w szkołach nie przybędzie.

Dlaczego więc zła reforma budzi tak wątły sprzeciw społeczny? – Jeśli nie mają dzieci w tej newralgicznej siódmej klasie, nie widzą tego – mówi Łoboda. - Zwykły Polak i Polka nie są ekspertami od edukacji, nie potrafią ocenić podstawy programowej. Z tego punktu widzenia my, rodzice przeciw reformie odnieśliśmy porażkę, bo to są zagadnienia bardzo trudne do wytłumaczenia. Elbanowscy mieli o wiele łatwiej. Rodzice widzą, że szkoły są przepełnione, ale obwiniają o to dyrekcję, albo samorządy. Jesteśmy teraz bezsilni. Cokolwiek byśmy zrobili, kumulacja 2019 i tak będzie. Nie ma sposobu, żeby ten problem rozwiązać. Można jedynie łagodzić skutki reformy.

Więcej o sprawie w najnowszym numerze tygodnika „Wprost”.

Źródło: WPROST.pl