Deklaracja byłego prezydenta o chęci pojednania była zaskakująca, jednak po ludzku zrozumiała. Jak wiele by Wałęsy i Kaczyńskiego nie dzieliło, legenda „Solidarności” ma sporo czasu na rozmyślanie o tym, co jest w życiu ważne, gdy rozpoczyna się jego ostatni (oby jak najdłuższy) etap. Że nie chce przy tym rezygnować ze swojego zdania, to również jestem w stanie zrozumieć. Jeśli jednak zebrać to wszystko razem do kupy, to kupy się jednak nie trzyma.
Deklaracja pojednania wraz z publicznym zarzutem o fabrykowanie dokumentów dotyczących współpracy Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa to kiepski wstęp do rozmowy. Co nie znaczy, że nie mogłoby być jej tematem, niech każdy będzie sobą, proszę bardzo. Jeszcze bardziej uderza mnie następna wypowiedź Wałęsy, obciążająca winą braci Kaczyńskich za katastrofę w Smoleńsku. Przecież jest jasne, że po takiej deklaracji do żadnych rozmów i pojednania nie dojdzie. A szkoda. Nawet gdyby spotkanie miało się zakończyć wyłącznie ogłoszeniem protokołu rozbieżności, może jednak popchnęłoby podzieloną Polskę naprzód.
Niemniej jednak, patrząc z innej strony, pewnie niewielu zna lepiej Wałęsę niż Kaczyński, kiedyś przecież blisko współpracowali. Prezes wie, że Wałęsa potrafi być za, a nawet przeciw (słynna wypowiedź z 1992 r.), a także widzieć plusy dodatnie i plusy ujemne. Może więc zdecyduje się na dialog? To jednak mało prawdopodobne, Wałęsa mu takiej decyzji nie ułatwił.
Czytaj też:
Beata Mazurek reaguje na prośbę Wałęsy do Kaczyńskiego. „Już nie można go poważnie traktować”