To są problemy na miarę naszych czasów. Brexit, kryzys migracyjny, praworządność i inne fundamentalne dla istnienia UE zagadnienia nie wyczerpują legislacyjnej aktywności urzędników w Brukseli. Niektórzy z nich wyszli pewnie na plaże i zorientowali się, że 12 procent obywateli Unii ma tatuaże a jednocześnie jest pozbawionych elementarnej ochrony ze strony Komisji Europejskiej. Dlatego agenda unijna pod nazwą Europejska Agencja Chemikaliów ma zadbać, żeby pigmenty, stosowane w salonach tatuażu były odpowiedniej jakości i precyzyjnie ustalonego pochodzenia.
To iście benedyktyńska praca na rozdrobnionym rynku, zdominowanym przez małe firmy i indywidualnych dostawców. Ale czyż nie jest to ten rodzaj roboty, którą urzędnicy w Brukseli lubią najbardziej? Wejść w szczegóły, opracować procedury, standardy i precyzyjną unijną politykę dotyczącą tatuażu. Ileż programów edukacyjnych będzie można uruchomić, ile prezentacji w Power Point rozesłać po krajach członkowskich. Czy dyrektywy dotyczące jakości pigmentów zostaną opracowane wystarczająco szybko, żeby włączyć je do porozumienia w sprawie Brexit?
A nie jest to przecież jedyne tak tytaniczne zadanie. Jak niosą wieści z Brukseli, wojna o to, kto wymyślił frytki i majonez, toczona od dawna między Francją a Belgią, sięgnęła już samej komisji. Zwolennicy uznania frytek i majonezu za spuściznę kulturową Belgii mają już tak dość francuskich pretensji, że rozważają zwrócenie się do UE o rozstrzygnięcie sporu. To może być dla jedności Europy wyzwanie większe niż Brexit, kryzys migracyjny a nawet knowania Moskwy, i to razem wzięte.
Czytaj też:
Juncker znowu w formie. Najpierw odmówił Trumpowi podania ręki, później wylewnie go ściskał