Zaznaczmy od razu, że politycy, którzy nie chcą i nigdy nie chcieli uchodzić za otwartych tych problemów nie mają. Zawsze powtarzali, co na temat rodziny mówi ich zdaniem Ewangelia, albo prościej, że normalna rodzina to chłopak i dziewczyna, albo dosadniej, co na temat „sodomitów” sądzą oni sami, dlatego nikt nie liczy na to, że zaczną mówić co innego. To ich należy rozliczać z mniej lub bardziej jawnej agresji wobec osób LGBT. Jednak jeśli ktoś jest politykiem, który od takich postaw się odcina i deklaruje otwartość na wszystkich obywateli nie może przed wyborami zmieniać frontu i gimnastykować się, żeby nadal uchodzić za otwartego, a jednocześnie nim nie być. W takiej sytuacji ci, którzy nawet palcem nie kiwną na rzecz równouprawnienia osób LGBT w Polsce mogą usiąść z popcornem i patrzeć, jak ten, który takie działania deklarował zbiera publiczną krytykę zamiast nich.
Latem organizacje działające na rzecz praw osób LGBT przygotowały program dla przyszłych samorządowców, bo regulacje prawne odpowiadające na ich potrzeby mogą wprowadzić nie tylko politycy ogólnokrajowi. Owszem, o ślubach par jednopłciowych mogą zadecydować posłowie, ale na zapewnienie bezpieczeństwa osobom LGBT na ulicach, czy uczniom LGBT w szkołach wpływ mają już samorządowcy. I tego właśnie między innymi dotyczy program, który organizacje przedstawiły politykom startującym w wyborach samorządowych, a między innymi Rafałowi Trzaskowskiemu starającemu się o urząd prezydenta Warszawy. W programie jest też mowa o wspieranej przez władze lokalne symbolice równościowej w przestrzeni miejskiej, albo o przygotowaniu urzędników do tego, że sprawę u nich będzie czasami załatwiać para gejów, albo człowiek w trakcie procesu uzgadniania płci, i że ludzi tych nie należy w żaden sposób dyskryminować. Swoje programy podpisały komitety wyborcze z Krakowa i Wrocławia, postulaty lokalnych programów uwzględniły komitety z Częstochowy, Łodzi i Poznania. Deklarację poparcia dla Programu dla Warszawy złożył Rafał Trzaskowski. Miał podpisać program we wrześniu. A potem go nie podpisał. Podobno odradzili mu to sztabowcy. Sam mówi, że wróci do tematu po wyborach. Czy tam naprawdę są takie straszne rzeczy, żeby podpisanie ich przed wyborami było politycznym samobójstwem?
Otóż dla polityka, który chce uchodzić za otwartego i nowoczesnego hardkorem okazały się sprawy podstawowe. Zwlekanie z podpisaniem programu, mimo wcześniejszych deklaracji, to jak przyznanie, że w temacie realizacji podstawowych praw osób LGBT jest coś kontrowersyjnego. To jest gorsze niż gdyby na ten temat nigdy nic nie mówić. A tym bardziej jest to doniosłe, że robi to polityk, którego obserwuje cała Polska.
Patrząc z perspektywy politycznej kalkulacji można zrozumieć lęk polityków przed realizacją postulatów środowisk LGBT. Kiedy gdańscy radni przyjmowali Model na Rzecz Równego Traktowania, czyli dokument zapobiegający dyskryminacji mieszkańców ze względu na wiek, płeć, pochodzenie i jako jedno z wielu kryteriów, także na orientację seksualną, przed ratuszem trwał głośny protest, a w gdańskich szkołach przeciw dokumentowi protestowali rodzice. Raczej nie da się stanąć przed kamerą i powiedzieć, że osoby LGBT mają takie same prawa, jak wszyscy inni mieszkańcy miasta i nie stracić części sympatyków. Takie są realia. Jednak trzeba być na to gotowym, jeśli chce się zmienić jakość polityki społecznej, zarówno w całym kraju, jak u siebie, w mieście, czy na wsi. Nie da się uchodzić za polityka nowoczesnego i bać się podpisać deklaracji zawierającej zobowiązanie do przestrzegania podstawowych praw obywatela takich, jak bezpieczeństwo i równość w instytucjach państwowych. Dyskryminacja to efekt uprzedzeń, niewiedzy, strachu, sama nie zniknie. Jeśli politycy nie zdobędą się na odwagę by z nią walczyć, tylko będą próbować szpagatów, państwo z popcornem będą mieli niezły ubaw i pewność, że oni i ich elektorat będą coraz potężniejsi.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.