Na miesiąc przed Wigilią dwie największe sieci handlowe – Biedronka i Lidl – ogłosiły, że podobnie jak w ubiegłych latach nie będą handlować żywą rybą. - Nie sprzedajemy żywego karpia, kierując się przy tym dobrostanem zwierząt. Zgodnie z naszym hasłem „Uwolnij wannę na święta” – tłumaczy decyzję Lidla rzeczniczka sieci Aleksandra Robaszkiewicz. I ruszyła lawina. Żywego karpia zabraknie w sieci marketów Auchan z wyjątkiem kilku sklepów na Śląsku i w Wielkopolsce. W zeszłym tygodniu do akcji dołączyła też sieć marketów Piotr i Paweł. - Dlaczego nie można było tego ogłosić pół roku temu, a nie na kilka tygodni przed Wigilią? Co hodowcy mają zrobić z tą rybą? Przecież w kilka dni nie przerobią jej na filety i nie włożą na półki. Jedna trzecia karpi, które miały trafić w tym roku do klientów, będzie musiała poczekać do kolejnych świąt – mówi Katarzyna Stachowicz, przewodnicząca lubelskiego oddziału Związku Producentów Ryb.
Przy sprzedaży żywej ryby pozostał Carrefour, Tesco czy Kaufland. - Jeżeli ktoś myśli, że Polacy przestaną kupować żywego karpia, to jest w błędzie. Nie będzie go w marketach, to będzie w sklepach rybnych albo na bazarach. Sieci, które zrezygnowały ze sprzedaży żywego karpia tylko stracą klientów – mówi Zbigniew Szczepański z Towarzystwa Promocji Ryb „Pan Karp”.
„Tesco i Kaufland są całkowicie obojętne, głuche na cierpienie zwierząt. WSTYD!!! Zachęcam Wszystkich do bojkotu tych sklepów”. – zaapelowała na swoim Facebooku aktorka Maja Ostaszewska.
- To infantylna ekologia. W takim razie należałoby poprosić wszystkich rybaków, żeby humanitarnie zabijali każdą pojedynczą szprotkę i śledzia. A te ryby są przecież wyławiane na pokład, pakowane do skrzynek i tam przywalone innymi rybami kończą swój żywot. Ekolodzy myślą, że wszystko samo się zabija i samo wchodzi do puszek – odpowiada Szczepański.
Karpiowe patologie
Co roku w Polsce sprzedaje się od 12 do 15 mln sztuk karpi. Rynek jest wart ok. 200 mln zł. - W polskim handlu przedświąteczny karp jest bardzo nerwowym produktem – mówi dr Maciej Kraus, szef działu doradztwa biznesowego w funduszu inwestycyjnym Movens Capital. Karp stał się dla dużych sieci produktem wizerunkowym tak samo, jak dwulitrowa cola, kostka masła czy kilogram cukru. – Gdzie jest tani karp, tam klient ma wrażenie, że zrobi tanie przedświąteczne zakupy. Z kolei właściciel sklepu myśli: muszę mieć taniego karpia, żeby przyszli do mnie klienci. Może na nim nie zarobię, ale zarobię na cytrynach albo przyprawach do ryb, które ktoś przy okazji kupi – tłumaczy ekspert.
Hodowcy narzekają, że wielkie sieci handlowe całkowicie popsuły wizerunek karpia wśród polskich klientów. Wielomilionowe budżety marketingowe pozwalały im przez lata organizować gigantyczne karpiowe promocje. Po Wszystkich Świętych z marketów wyjeżdżały znicze i wjeżdżały pierwsze reklamy karpia.
W Internecie są dostępne jeszcze nagrania z morderczych wyścigów po tanią rybę, do których pasowałby podkład z piosenki „Eye of the Tiger” amerykańskiego zespołu rockowego Survivor. Kilka lat temu w Zgorzelcu klienci biegli z wózkami przez pół marketu, żeby kupić karpia w promocyjnej cenie 7 zł za kilogram. Później pojawiło się nagranie z sieradzkiego Lidla, gdzie ludzie wręcz wyrywali sobie ryby z rąk. – Przez tak ekstremalne promocje Polacy zdążyli przyzwyczaić się do tego, że karp jest najtańszą rybą. Najtańszą, czyli najgorszą gatunkowo. To zdeprecjonowało jakość karpiego mięsa, które jest przecież smaczne i zdrowe – mówi Katarzyna Stachowicz ze Związku Producentów Ryb. Zdaniem hodowców coroczne promocje doprowadziły też do innych patologii. Na przykład skrócił się okres spożywania karpia przez Polaków. – Kiedyś tej ryby nie jadło się tylko na Wigilię, ale od października do marca. Wtedy mięso karpia jest najsmaczniejsze, bo ryba wtedy nie żeruje i ma czysty przewód pokarmowy. Dzisiaj przez grudniowe promocje w marketach Polacy jedzą tę rybę tylko w ostatnim miesiącu roku. - mówi Stachowicz.
Jej zdaniem cenowa presja marketów doprowadziła też do upadku wielu sklepów rybnych. Polacy przestali w ogóle szukać karpia w innych miejscach niż markety, bo każdy zdążył się przyzwyczaić, że taniej nie kupi na bazarze czy sklepie, ale w którejś z sieci handlowych. I rzeczywiście jeszcze w 2002 roku w Polsce działało 1570 sklepów rybnych. Rok temu, według danych GUS, było ich już tylko 1086. Oznacza to spadek o 31 proc. Ale konkretnych dowodów na to, że winny jest temu tani karp z marketu nie ma.
To jedynie fragment tekstu. Cały artykuł jest dostępny w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost"
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.