W obecnym numerze opisujemy niezwykle trudny rynek mięsny w Polsce. To, w jaki sposób się na nim zarabia i jak wygląda od środka.
Padłe zwierzę jest dla rolnika dużym problemem. Bo zamiast na nim zarobić, to musi jeszcze do interesu dołożyć, żeby opłacić służby, które mu „problem” zutylizują. W takim środowisku zawsze znajdują się czarne owce, które szukają dla siebie łatwego zarobku.
Niech pan poda adres, przyjadę i towar zabiorę. Co do ceny, to dogadamy się na miejscu – powiedział nam przedstawiciel handlowy, który w oficjalny sposób ogłasza się na portalach internetowych. Zaproponował, że pomoże „pozbyć się problemu”. W taki sposób zadzwoniliśmy do kilkunastu osób z całej Polski, które zaoferowały nam skup trefnego mięsa. Każdy handlowiec, w każdej części Polski zaproponował nam odebranie towaru. Czyli bydła, którego w oficjalnych ubojniach nie przyjmą ze względu na stan zdrowia. To w branżowej terminologii tzw. „leżaki”, czyli zwierzęta, które np. złamały nogę, są chore albo w inny, fizyczny sposób nie nadają się do sprzedania.
Wbrew pozorom, sprzedaż „trefnego” mięsa nie jest odosobnionym przypadkiem z Polski. Tego typu zjawiska pojawiają się co jakiś czas w całej Unii. W Dolnej Saksonii, w zeszłym roku, zamknięto rzeźnie, po tym, jak okazało się, że skupowała i przerabiała nawet padłe bydło. Ich produkty również mogły trafiać na europejskie stoły. Mało tego w Wielkiej Brytanii, był przedsiębiorca, który sprzedawał mięso składające się w 30 proc. z koniny i 70 proc. wołowiny jako 100 proc. wołowina. Został skazany na 3,5 roku więzienia.
Jednak tylko Polska ma co miesiąc wysyłać Komisji Europejskiej raporty z wynikami prowadzonych kontroli w swoich ubojniach.
Więcej o naszej prowokacji i sytuacji na rynku mięsa w najnowszym numerze „Wprost”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.