Nauczyciele strajkują, bo chcą podwyżek wynagrodzeń, jednak skala tego protestu, oraz poparcia dla niego pokazuje, że nie chodzi tu tylko o podwyżki. Nawet, gdyby postulat strajkujących został jutro spełniony, nie stałoby się tak, że gniew zastąpiłaby powszechna radość, bo ci, którzy popierają protest o pieniądzach w pierwszej kolejności nie myślą.
Reforma edukacji była wprowadzana siłowo. Bez wystarczających konsultacji z nauczycielami, pospiesznie, niedbale. Nowe podstawy programowe przygotowano w krótkim czasie, bez jasnego planu, celu, bez uzasadnienia. Są one w dodatku anachroniczne, jeszcze bardziej niż poprzednie. Szkoła przemieniona przez minister Annę Zalewską i tych, którzy z nią w tej sprawie współpracują, to szkoła przeorganizowana i przeniesiona w przeszłość. Gimnazja zostały zlikwidowane, a podstawy programowe napisane na nowo tak, że starsi rodzice przeglądając podręczniki dzieci czują się, jak w swojej własnej szkole. I jeśli dotychczas zarzucano polskiej edukacji, że jest stworzona na wzór pruski, że nie rozwija samodzielnego myślenia i kreatywności, to teraz, po reformie jej wady zostały wzmocnione.
Minister Zalewska wprowadzając te zmiany działała bez wahania. Nawet, jeśli w bardziej kontrowersyjnych sprawach powoływała jakieś zespoły konsultacyjne, to raczej ich nie słuchała. Specjaliści zapraszani do ministerstwa na spotkania opowiadali, że pani minister na nie nie przychodziła, tylko wysyłała wyznaczoną osobę, a kiedy była obecna, to nie brała pod uwagę zastrzeżeń, nie debatowała, tylko, mimo oporów środowiska forsowała swoje postanowienia. Można było patrzeć bezradnie na podwójny rocznik szykujący się do szkół średnich, na pustoszejące gimnazja i przepełnione podstawówki, na kanon anachronicznych lektur szkolnych, których dzieci nie rozumieją, na podstawy programowe przeładowane datami, wojnami i tak obszerne, że część materiału uczniowie muszą poznawać samodzielnie w domu. Można było gniewać się na to, pomstować, powtarzać, że tak nie wolno, ale nikt nie mógł z tym nic zrobić.
Teraz dzieje się coś, z czym nic nie może zrobić minister edukacji, ani żaden inny. Nauczyciele postanowili strajkować i robią to, co zapowiedzieli. Można ich oczerniać, można na nich pomstować, można się gniewać, a oni i tak będą strajkować. Władza nagle okazuje się wobec nich bezsilna, tak jak oni i rodzice ich uczniów czuli się bezsilni wobec władzy. Nagle widać wyraźnie, że są obszary, w których władza nie jest wszechwładna i bezkarna. Okazało się, że popierając strajk z postulatami płacowymi można nareszcie realnie sprzeciwić się reformie, która została wprowadzona wbrew argumentom i ostrzeżeniom. Znalazł się nareszcie sposób na to, żeby wydać autorom tych zmian wielkie społeczne veto. A jeśli nauczyciele na tym zarobią, tym lepiej, do zawodu zacznie się zgłaszać więcej osób, które chcą, a nie muszą go wykonywać.
Czytaj też:
Strajk nauczycieli. Jak został przedstawiony w „Wiadomościach” TVP?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.