Widział pan teczkę Lecha Wałęsy?
O ile wiem, tylko ja ją widziałem. Nikt nie chciał na to patrzeć, woleli nie wiedzieć, bo tak było łatwiej. W trudnym momencie zawsze zgodnie z prawdą można powiedzieć – nic nie wiem, teczki nie widziałem.
Ale pan chciał patrzeć.
Podszedłem do sprawy technicznie – teczka, jak każda. Ale cała sprawa od dawna wydawała mi się niespójna. Krążyły plotki, że Wałęsa był zwerbowany, no ale wiadomo, że bezpieka rozsiewała pomówienia. Oficjalnie Wałęsa rozwala PZPR, staje okoniem Jaruzelskiemu, Kiszczakowi – jaki z niego agent? – główkowałem. W teczce papierów było od cholery. Nie komentuje tego co czytałem, nie oceniam. Zobowiązanie do współpracy podpisał, ale to jeszcze nic nie znaczy, mógł przy tym powiedzieć – „odwalcie się, podpiszę, ale i tak nie będę kapował”. Mogę powiedzieć, że Wałęsa był dla bezpieki tym, co robi za statystykę, a nie źródłem informacji. Do dziś się zastanawiam – jak to się stało, że SB mając tak nieprawdopodobną ilość informatorów, dopuściło do zwycięstwa Solidarności?
No i jak to się stało?
Może byli to tylko agenci teoretyczni, nie użyteczni? A może informatorzy wpływów z jakiegoś powodu zdecydowali o tym, żeby pozwolić Solidarności rosnąć w siłę, a potem zwyciężyć?
Kim byli informatorzy wpływów?
Najwyższa forma współpracy, rzetelne, regularne i głębokie źródło informacji. Na przykład ksiądz Henryk Jankowski był zarejestrowanym informatorem wpływów.
Wiadomo na kogo i co donosił?
Tego nie wiemy, bo wszystkie teczki personalne kleru zostały przekazane episkopatowi, albo, jak przypuszczam, zniszczone. To była najprawdopodobniej niepisana umowa z Czesławem Kiszczakiem, ale być może też z ludźmi Solidarności. Sprawa prosta – teczki w zamian za wsparcie. Za wsparcie Okrągłego Stołu, nowej władzy, a także, choć tego oficjalnie nie wiem, za gwarancje, że w przyszłości ci, którzy doprowadzili do obalenia systemu, nie podlegaliby osądzeniu.
Co było w teczkach księży?
Kościół, mimo że odegrał wielką rolę w czasach przemian ustroju, niestety był też najsłabszym ogniwem społeczeństwa. Dlatego SB wśród księży bez kłopotów łowiło agentów i współpracowników. Szacowałem, że nawet 30 proc. duchownych było zarejestrowanych, ale znajomy z SB tylko się śmiał, i przekonywał mnie że dużo więcej. Kościół to była jedyna grupa społeczna rozpracowana metodycznie. Były TEOK czyli Teczki Ewidencji Operacyjnej na Księży i TEOP czyli teczki na parafię. Rozmawiałem z byłymi funkcjonariuszami SB z departamentu czwartego, czyli do spraw kościoła. Powiedzieli mi tak – kościół składa się z ludzi, a księża są szczególnie słabymi ludźmi. To są mężczyźni, postrzegani jako niemęscy, nie twardzi, poddający się słabościom, których nie mogą zaspokoić w normalnych warunkach. Powiedziano mi oficjalnie – żaden ksiądz nie przyszedł do SB z własnej woli, wszystkie werbunki były oparte na szantażu. Gdy było przypuszczenie, że można znaleźć haka na księdza, zakładano mu podsłuch, robiono rozpoznanie, kontrole operacyjną i za tydzień bezpieka wiedziała już wszystko.
Jakie to mogły być haki?
Dowody na skłonności homoseksualne, czynności pedofilskie, posiadanie dzieci czy kochanki. Prawda jest taka, że gdyby kościół chciał się rozliczyć z pedofilii, wystarczyło by zajrzeć do teczek. Pytanie, czy one są, bo sądzę jednak że przynajmniej znaczna ich część została zniszczona. Skutek jest taki, że kościół dziś udaje że szuka pedofilii, a miał ich na talerzu. No ale kościół nie będzie walczył sam ze sobą. Gdyby teczki ujrzały światło dzienne, nie mam wątpliwości, że kościół jako instytucja, po prostu by upadł.
Wtedy mówiło się o pedofilii wśród księży?
Oczywiście, sam służyłem jako ministrant do mszy, do czasu, aż kumpel opowiedział, że jest molestowany przez księdza. Matka zabroniła mi już chodzić pod ołtarz. Ale takie incydenty przechodziły bez echa, bo księża byli kompletnie bezkarni.
Dlaczego? Przecież komuna ich nienawidziła?
To były interesy. Nikt w Trybunie nie napisał, że jakiś ksiądz jest pedofilem. Bo jeśli wiadomo było że jest, to już był na uchu. A jak sypie – nie wolno likwidować źródła. Z kolei księża wierzyli, że informacje, które ma bezpieka, nigdy nie ujrzą światła dziennego. W latach 60, 70 nikt nie zakładał że ustrój się zmieni. Dodatkowo władza komunistyczna wiedział, że nie może liczyć na przychylność społeczeństwa, a kościół przeciwnie. A więc komuniści uznali, że nie warto atakować kościoła, bo społeczeństwo będzie go bronić z jeszcze większą siłą.
Czy już wtedy mówiono o przestępstwach seksualnych księdza Jankowskiego?
Jasne. Z nim było podobnie jak z Wałęsą. Gdy Jankowski wyrósł na przywódcę duchowego, zaczęły się głosy, że lubi dzieci, chłopców. Ale wtedy podejrzewaliśmy, że bezpieka wypuszcza szkalujące plotki, żeby go zdyskredytować. Wiedzieliśmy o tym, ale nikt nie wierzył. Dopóki Jankowski był zwerbowanym agentem wpływów najwyższej wagi, bezpieka siedziała cicho, a później nie mieli już nic do stracenia. Przecież Jankowski nie przyszedł do SB i nie powiedział – kocham PRL chcę donosić. Oni mieli na niego naprawdę grube haki.
A co z zakonnicami? Je także łatwo było zwerbować?
Przeciwnie. Kobiety to zawsze dla bezpieki był ciężki temat. Kobiety co do zasady nie układają się, a zakonnice miały większe jaja niż księża. Po pierwsze nie popełniały błędów wynikających ze słabości, na podstawie których można było je szantażować. Po drugie, nawet jeśli – to nie szły na układ, na próbę werbunku reagowały agresywnie. Kobiety w kościele są służącymi, one wiedzą, czym jest ciężka praca, znają swoje miejsce, w żeńskich zakonach panuje niemal wojskowy dryl. To wcale nie znaczy, że bezpieka nie próbowała. SB wiedziało które zakonnice były molestowane, a nawet brutalnie gwałcone przez księży, i proszę mi wierzyć, to wcale nie były pojedyncze przypadki. SB docierało do nich i próbowało sił, ale nawet w tej sytuacji kobiety zakonne nie sypały. Jestem pełen podziwu dla zakonnic, w ogóle dla kobiet tamtego czasu, bo jeśli mówić o grupie społecznej, która bezpiece często pokazywała gest Kozakiewicza, to właśnie kobiety.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.