– My Ukraińcy najwyraźniej bardzo lubimy eksperymenty, dlatego postanowiliśmy zrobić coś, czego nikt w świecie wcześniej nie dokonał: zrobiliśmy komika bez politycznego doświadczenia prezydentem – mówi Andrij Kulykow, jeden z założycieli radia Hromadske, które odegrało wielką rolę w czasie ostatniego Majdanu w 2014 roku. Kulykow ma powody, by o Zełenskim wyrażać się z przekąsem, bo sam aktywnie zaangażował się w kampanię Petro Poroszenki. W debacie rywali przed drugą turą każdy sztab wskazał własnego kandydata na prowadzącego starcie. Kulykow został wyznaczony przez sztab prezydenta, który ostatecznie przegrał wybory. Gdy rozmawialiśmy dzień po wyborach, na jego twarzy widać było zmęczenie tą porażką i wiadrami pomyj, jakie wylali na niego w internecie zwolennicy Zełenskiego.
Choć zagłosowała na niego przytłaczająca większość Ukraińców, nie stanowią oni zwartej grupy. Reformatorzy widzą więc w nim człowieka, który dokończy antykorupcyjną czystkę zarzuconą przez Poroszenkę i jeszcze bardziej zbliży Ukrainę do Zachodu. Z kolei rosyjskojęzyczni wyborcy mogą uznać triumf Zełenskiego, który sam także nie mówi po ukraińsku, za okazję do rewanżu za lata sprzyjającej ukrainizacji wschodnich regionów polityki Poroszenki. Jednak szanse na to, że prezydent elekt po zaprzysiężeniu dokona nagłego zwrotu w prozachodniej polityce Ukrainy, są bardzo niewielkie. Zmiany w prawodawstwie i gospodarce, mimo że stopniowo spowalniane przez Poroszenkę, i tak zaszły za daleko, żeby powrót w objęcia Moskwy okazał się możliwy. Ludzie zbyt cenią sobie otwarte granice z UE, żeby rzucać się teraz w objęcia Putina. Szczególnie, że agresywna polityka Kremla wobec Ukrainy zraziła do Rosji nawet rosyjskojęzycznych Ukraińców.
Poza tym w kraju, który przeżył już dwa kolejne, coraz brutalniejsze Majdany, płynięcie pod prąd oczekiwań społecznych może się bardzo źle skończyć dla każdego polityka, który je lekceważy. Tymczasem nastroje na Ukrainie nie są aż tak antyrosyjskie, jak chciałby to widzieć Petro Poroszenko, ale też nie ma tam tak wiele sympatii dla Moskwy, jak było to za czasów Janukowycza. Ukraińcy, niezależnie od języka, jakim się posługują, poczuli po rosyjskiej agresji wyraźną odrębność od Rosjan i są do niej przywiązani już na tyle, że nie chcą dokonywać zaprojektowanego im Moskwie wyboru: albo Zachód albo Rosja. Wybór zachodni został dokonany za pomocą bezwizowych wyjazdów do UE i pracy w Polsce a wojna z Rosją jest traktowana jako smutna konieczność, której dobrze byłoby się pozbyć, ale nie za wszelką cenę.
Już pierwsze reakcje Wołodymyra Zełenskiego po wyborach, dotyczące np. wydawania przez Moskwę rosyjskich paszportów mieszkańcom okupowanych przez Federację części Donbasu pokazują, że jego otoczenie dobrze to rozumie i unika odruchów, mogących definiować elekta jako marionetkę albo sojusznika Putina. Zełenski nie tylko skrytykował posunięcia rosyjskie, ale też zaoferował Rosjanom paszporty ukraińskie, żeby mogli poczuć się prawdziwie wolni.
W kampanii sztab Poroszenki raz po raz próbował przekonywać wyborców, że Zełenski to agent Moskwy. Jednak monitoring mediów Narodowego Ukraińskiego Związku Dziennikarzy, największej organizacji dziennikarskiej na Ukrainie pokazuje, że w drugiej turze media prorosyjskie wyraźnie faworyzowały Petro Poroszenkę. Pod jego rządami Ukrainę znacznie łatwiej było portretować jako kraj nienawidzących Rosji nacjonalistów. Zełenski z kolei, mówiący wyłącznie po rosyjsku showman znany także w Rosji, wymyka się oczywistym propagandowym skojarzeniom, co samo w sobie czyni go trudniejszym do rozgrywania przez Kreml przywódcą.
Więcej o sytuacji na Ukrainie po wyborach czytaj w najbliższym wydaniu „Wprost”, które ukaże się w kioskach 6 maja.
Czytaj też:
Prezydent Ukrainy gospodarzem show „Magia” w rosyjskiej telewizji. Jest jedno „ale”
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.