Już słyszę te jęki i żale nad losem Palestyńczyków, udręczonych przez izraelskich imperialistów, bombardujących bez litości palestyńską enklawę w Strefie Gazy. Izraelczycy wobec Palestyńczyków nie są święci, to fakt i mają wiele na sumieniu, ale akurat wymachiwanie męczeństwem i niewinnością Arabów z Gazy to chybiona strategia. Po pierwsze dlatego, że to sami Palestyńczycy z enklawy raz po raz prowokują starcia z armią izraelską. Żeby to jeszcze byli bogu ducha winni cywile, których tak chętnie pokazuje się jako ofiary konfliktu Żydów z Arabami. Ale w Gazie rządzi Hamas, zbrojne ugrupowanie, uznawane przez cały cywilizowany świat za organizację terrorystyczną. To oni wszczęli kolejne zamieszki na granicy z Izraelem, domagając się zniesienia blokady Gazy, wprowadzonej po to, żeby zapobiec napływowi broni do enklawy. Cywile i ich potrzeby jak zwykle stali się zakładnikami agresywnych przywódców politycznych i wojskowych. Atak na posterunki graniczne wywołał reakcję armii izraelskiej, Hamas odparował wystrzeliwując ponad 600 rakiet na cywilne cele w samym Izraelu, co tylko dowodzi, że blokada izraelska ma sens. Potem były już tylko kontruderzenia, wymierzone głównie w przywództwo Hamasu. No i mamy kolejną wojenkę, Żydów z Arabami.
Nie wyczerpuje to jednak wcale tematu. Gaza to tylko odprysk wielkiej wojny USA z Rosją, prowadzonej za pomocą takich jak palestyński, zastępczych konfliktów na całym świecie. Nie jest przypadkiem, że Hamas przypomniał sobie o blokadzie granic przez Izrael dokładnie wtedy, gdy USA zaostrzyły sankcje wobec Iranu. Kraj ten jest głównym sponsorem Hamasu w Palestynie a przy okazji także głównym sojusznikiem Rosji na Bliskim Wschodzie. Sankcje wobec Teheranu są więc próbą ograniczenia rosyjskich wpływów w rejonie. A że władze w Teheranie bolą te amerykańskiej posunięcia bardzo, na reakcję nie trzeba było czekać długo. Iran uruchomił Hamas w Gazie do nękania Izraela, bo ten kraj jest z kolei wiernym stronnikiem USA na Bliskim Wschodzie. Coś, co na pozór wygląda jak szlachetna narodowowyzwoleńcza walka palestyńskiego narodu z izraelską okupacją, jest w istocie wymianą ciosów między Moskwą i Waszyngtonem, wykonywaną zastępczymi środkami, tak, żeby nie iść w bezpośrednie zwarcie, zostawiając sobie pole do ewentualnych pokojowych manewrów.
Warto o tym pamiętać, litując się nad losem biednych cywilów w Gazie, którzy są nie tylko ofiarami izraelskiej armii, ale przede wszystkim zakładnikami własnych przywódców, prowadzących swoje wojenki na zamówienie potężniejszych od nich mocodawców. A gdyby ktoś szukał jakiś szerszych horyzontów sytuacji, niż te, nakreślone powyżej, niech sobie spojrzy na drugą półkulę, gdzie USA walczą z Rosją w Wenezueli. Moskwa podtrzymuje tam z całych sił upadający reżim socjalisty Maduro, używając swoich wpływów w armii, żeby zapobiec przejściu wojska na stronę opozycji, wspieranej przez Amerykanów, ale także przez Europę. Swoją drogą szkoda, że UE, tak przyzwoicie zachowująca się w sprawie Wenezueli nie zdobędzie się na podobne gesty w sprawie Bliskiego Wschodu. Szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini broni jak lwica martwego już porozumienia z Iranem, jakby nie zdawała sobie sprawy, że opowiada się w ten sposób po stronie Rosji, zainteresowanej we wzmacnianiu Iranu. Albo, co gorsze i znacznie bardziej prawdopodobne, Mogherini sobie z tego świetnie zdaje sprawę i dlatego tak Iranu broni.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.