Otóż od dawna twierdzę (o czym pisałem m.in. w magazynie „Kontakt”), że w Kościele istnieją zinstytucjonalizowane struktury seksualnego grzechu. Wbrew temu, co ostatnio sugerował Benedykt XVI na łamach katolickiego pisma „Klerusblatt”, nie mają one nic wspólnego z rewolucją seksualną lat 60. XX wieku. Przeciwnie: wynikają one z nauczania samego Kościoła.
Żeby skutecznie zwalczać pedofilię, Kościół musi:
- Po pierwsze, podjąć pilną i realną dyskusję nad zniesieniem obowiązkowego celibatu,
- Po drugie, przestać represjonować seksualność,
- Po trzecie, zaakceptować związki osób tej samej płci, choćby po to, by młodzi geje nie uciekali masowo do seminariów,
-
Po czwarte, odejść od feudalnego modelu władzy w Kościele, redukując swoją hierarchiczność do niezbędnego minimum, wprowadzając przejrzystość procedur oraz dopuszczając do władzy świeckich, w tym kobiety.
To właśnie połączenie trzech elementów: obowiązkowego celibatu, obsesji seksualnej (ze szczególnym uwzględnieniem homofobii) oraz średniowiecznego systemu zarządzania instytucją - rodzi w szeregach księży zdecydowanie częstszą niż w innych grupach społecznych tzw. „pedofilię zastępczą” (ale też inne patologie - np. zjawisko molestowania zakonnic, o którym też coraz głośniej), w tym samym czasie stwarzając instytucjonalny system tuszowania tych nadużyć.
Dlatego seks i władza w Kościele muszą stać się tematem Trzeciego Soboru Watykańskiego, który już w 1999 r. postulował nieodżałowany kard. Carlo Marii Martini.
Czytaj też:
„Tylko nie mów nikomu”. Tomasz Sekielski dla „Wprost”: Ten temat rozjechał mnie emocjonalnie