– Instytut Badania Spraw Publicznych na zlecenie „Newsweeka” i RadiaZet.pl podał wyniki – rzekomo przeprowadzonego pomiaru w dniach 22-23 maja, a więc na dwa dni przed ciszą wyborczą, w którym prognozował zwycięstwo Koalicji Europejskiej różnicą około 6 punktów procentowych – powiedział Marcin Palade w rozmowie z Wprost.pl. – Otwarte pozostaje pytanie, na które nie znam do końca odpowiedzi, na ile był to sondaż, którego zadaniem było wychwycenie nastrojów, preferencji a na ile zadziałała wyłącznie funkcja kreacyjna, mobilizacyjna dla opozycji, żeby przy pomocy tego sondażu udowodnić sympatykom opozycji, że jest szansa na wygraną w eurowyborach – dodał socjolog polityki.
Marcin Palade stwierdził, że „na przestrzeni ostatnich lat do obiegu weszły rozmaitego rodzaju instytuty, które nie mierzą po to, by poinformować, a po to, żeby wykreować”. – To jest z całą pewnością patologia, którą należy w Polsce zwalczyć – powiedział ekspert.
Zakaz publikowania sondaży?
Czy warto zatem przeprowadzać sondaże przedwyborcze, skoro ich wyniki nie odzwierciedlają rzeczywistych preferencji politycznych społeczeństwa? – Z całą pewnością jak prześledzimy właśnie zakończoną kampanię, to trzeba powiedzieć, że żaden z instytutów precyzyjnie nie przewidział wyników wyborów i to nie chodzi tylko o zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości. Z wyjątkiem wspomnianego IBSP, tej fikcji IBSP i Pollstera dla „Super Expressu”, wszystkie pozostałe instytuty przewidywały zwycięstwo PiS, aczkolwiek nie tak miażdżące. Trzeba się w takim razie zastanowić, czy nie pójść wzorem Francji, Włoch i nie zakazać publikowania sondaży, skoro one nie dają możliwości zapoznania się z nastrojami, preferencjami potencjalnych wyborców – analizował Marcin Palade w rozmowie z Wprost.pl.
Czytaj też:
Wybory do PE. Środa oskarża Schetynę o wygraną PiS: Czy nie można go wysłać po rozum do głowy?