Udowadniamy, że w naszym kraju wcale nie ma kryzysu lekowego. W ciągu doby byliśmy w stanie zamówić potężne ilości leków na receptę... bez recept. O takich, zamówieniach, jakie mogliśmy przeprowadzić od ręki, największe apteki w Polsce mogą tylko pomarzyć.
W zeszłym tygodniu minister zdrowia zapewniał, że „ilość leków w Polsce jest stabilna, a problemy z zaopatrzeniem powoli się kończą”. Jego pracownik na infolinii mówi jednak zupełnie coś innego. Jednocześnie, na stronie tego samego ministerstwa, wisi „wykaz produktów leczniczych zagrożonych brakiem dostępności na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”. To ponad 320 pozycji.
Zaczęliśmy więc dzwonić do powiatowych aptek w całym kraju, by sprawdzić, jak słowa ministra mają się do rzeczywistości. Okazało się, że nijak. Leków, jak nie było tak nie ma. Postanowiliśmy sprawdzić, jak jest na czarnym rynku.
„Kupimy duże ilości leków na raka”
Daliśmy ogłoszenia na ogólnodostępnych portalach: „Kupimy duże ilości leków na raka, cukrzycę, astmę, tarczycę. Płacimy nawet dwukrotność ceny rynkowej”. I tutaj dziennikarska prowokacja przeszła nasze najśmielsze oczekiwania.
Efekt był natychmiastowy. W ciągu paru godzin na naszą skrzynkę pocztową spłynęło kilkanaście konkretnych ofert. Użytkownicy kontaktowali się za pośrednictwem zaszyfrowanych, bezpiecznych serwisów mailowych Tutanota lub Protonmail. Pierwszy pisze: „Od 80 do 100 opakowań każdego produktu jestem w stanie wysłać w ciągu jednego dnia ekspresem. Na drugi dzień są dostępne w dowolnym paczkomacie w Polsce”.
To ilości, których nie dostaną nawet największe apteki w Polsce. W ciągu pierwszych 3 godzin od pojawienia się ogłoszenia na popularnym, ogólnopolskim portalu dostaliśmy 5 konkretnych ofert. Każda od innej osoby.
Druga wiadomość: „Euthyrox wysyłam bez problemu, Firmagon też jest, ale cena jest zbyt wysoka, żebym takie ilości wysyłał paczką. Musielibyśmy się spotkać na odbiór osobisty z gotówką”.
Zostawiliśmy swój numer. Jest pierwszy telefon. „Bez obaw. Każdy produkt jest z apteki. Osobiście ręczę, że to nie podróbka” – mówi głos w słuchawce. Mężczyzna powoływał się na zaprzyjaźnionych farmaceutów, którzy są w stanie wyciągnąć dla nas leki z magazynu.
Skąd się biorą leki na czarnym rynku?
Cała akcja miała wyglądać, jak w amerykańskich filmach o karterach narkotykowych. Nasi dostawcy mieli z jednej strony skupować jak największe ilości preparatów w zaprzyjaźnionych aptekach. Z drugiej zaś wspomagać miały ich niewielkie hurtownie. Tak zebrany „towar” mniejsi dostawcy mieli wysyłać nam do paczkomatów zwykłą pocztą. Więksi proponowali spotkania w ustronnym miejscu w celu dokończenia transakcji. Nie obchodziło ich kompletnie do czego będą przeznaczone medykamenty i gdzie ostatecznie trafią. Liczył się tylko zarobek. Tu i teraz. A przecież lekarstwa przewożone w nieodpowiedniej temperaturze mogą być śmiertelnym zagrożeniem.
W Polsce działa 13 tys. aptek, do tego tysiąc punktów aptecznych i ponad 300 hurtowni. Nasi dostawcy mogli więc przebierać sobie w źródłach. Jeden z nich przyznał wprost: „Młody technik farmacji zarabia w Warszawie 3 tys. zł na rękę. Drugie tyle może zarobić na dzisiejszym lekowym deficycie. Dlaczego więc ma nie korzystać z okazji?” – pytał retorycznie mężczyzna.
Recepty na leki też nie były dla nikogo problemem. W sieci zakup dowolnej, wystawionej przez prawdziwego lekarza, kosztuje 20 zł. Z lekarzami też zresztą rozmawialiśmy. W przypadku gdybyśmy chcieli nabyć wiele recept, oferowali do pomocy swoich kolegów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.