Paulina, jadąc z trzyletnią córką do nocnej przychodni lekarskiej, powtarza w duchu: żeby tylko nie trafić znowu na tę lekarkę. Pani doktor ma 90 lat i w nocnej przychodni pełni 12-godzinne dyżury. – Słabo widzi, słabo słyszy, jak ona ma usłyszeć szmery w płucach dziecka? – denerwuje się Paulina. – Jak ma pracować całą noc i jeszcze mieć siłę, żeby nam pomóc? Paulina często odwiedza tę przychodnię z dzieckiem, za każdym razem spędzają kilka godzin w poczekalni. Niedawno po dwóch godzinach czekania, kiedy córka podczas ataku kaszlu zwymiotowała na nią, puściły jej nerwy. – Krzyknęłam: K..., czy ktoś może w końcu obejrzeć moje dziecko? – opowiada. – Potem przeprosiłam ludzi siedzących wokół, też przecież z dziećmi. Facet z córką lejącą się przez ręce od gorączki odpowiedział spokojnie, że moje zachowanie było całkowicie naturalne.
Lekarka seniorka wysłała córkę Pauliny na SOR. Jak zwykle niepotrzebnie, jednak robi tak, bo nie jest pewna swoich diagnoz, a nie chce narażać dziecka. Rzecz w tym, że 90-letnia lekarka najprawdopodobniej ratuje tę przychodnię, zgadzając się wciąż jeszcze tam dyżurować. Przychodnie nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej z założenia mają odciążyć SOR-y z pacjentów, którzy wymagają pilnej konsultacji, ale nie ratowania życia. Tyle że lekarze niechętnie przyjmują tam pracę. A ktoś musi przyjmować pacjentów.
Lekarzy w Polsce jest tak mało, że trudno zapisać się na wizytę, nawet prywatnie. – Do pediatry z NFZ dla gorączkującego dziecka zaproponowano mi termin za 10 dni, a w sieci prywatnej za pięć – mówi Paulina. Średnia europejska to 3,6 lekarza na tysiąc mieszkańców, średnia polska – 2,4 lekarza. Najprawdopodobniej, bo dokładna liczba lekarzy w Polsce nie jest znana. Szacuje się ją na podstawie statystyk OECD, danych z GUS i izb lekarskich. Każda z tych instytucji stosuje inne metodologie liczenia, definicje lekarza i tego, czy pracuje. – Zakładamy, że brakuje nam kilkadziesiąt tysięcy lekarzy – mówi dr Krzysztof Madej, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
Efektem tego niedoboru jest rosnąca wciąż średnia wieku lekarzy. Obecnie wynosi ona ponad 50 lat, a wśród specjalistów 54 lata. 17 proc. lekarzy to emeryci. Po tych, którzy odchodzą na emeryturę czy uciekają z najtrudniejszych miejsc pracy, zostają puste oddziały, gabinety i sale operacyjne. Właśnie z powodu braków kadrowych zamknięto w ubiegłym miesiącu dziewięć z 23 sal operacyjnych w warszawskiej klinice przy ul. Banacha. W tym miesiącu odeszli wszyscy lekarze z oddziału psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej gdańskiego szpitala na Srebrzysku. Chętnych na ich miejsce dyrekcja szpitala szybko nie znajdzie, bo psychiatrów dziecięcych jest w całym kraju tak mało, że nawet na prywatną wizytę w Warszawie czeka się trzy miesiące.
Brak lekarzy to jedna z kilku przyczyn zapaści w ochronie zdrowia. – Gdyby ich natychmiast przybyło, ale nie zmieniły się inne elementy systemu, poprawy by nie było – ocenia Krzysztof Madej i wymienia co należy poprawić: stosunki pracownicze, wzorce awansu, rozwoju zawodowego, warunki finansowe, organizację pracy, sposób administrowania ZOZ-ami. – Polska medycyna jest w kryzysie organizacyjno-mentalnym. Powinniśmy szukać rozwiązań z zakresu polityki społecznej, główne zadanie reformatorskie systemu ochrony zdrowia powinien wyznaczyć psycholog społeczny – uważa.
Gruntowna przebudowa to jednak zadanie przekraczające czas trwania kadencji. A takich zadań politycy, którzy myślą tylko o konkretnych wyborach nie podejmują się.
Czytaj też:
Lekarze, którzy dzielą się swoją wiedzą na Instagramie i blogach. Skąd taki pomysł na życie?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.