„Przemówienie Olgi Tokarczuk było jak w świątyni. Ten jej głos, spokojny, ale brzmiący. Ten kosmos. Ziemia, holistyczne czucie świata w czasach, kiedy świat jest krojony na kawałki, na wynos. Krzesła, a na nich ludzie, którym zmieniają się miny, kiedy ona mówi. Ona była boginią”.
Tak, zachwyciło mnie to przemówienie, więc do niego nawiązałam. Zachwycił mnie też sposób, w jaki zostało wypowiedziane, spokojny głos drobnej kobiety, który wypełnił całą salę. Zachwyciła mnie jej charyzma, kiedy mówiła, bez unoszenia się, bez efektów, jednostajnie wręcz, a jednak porywająco. Łagodne światło, skupieni ludzie, cisza, ta treść i ten charyzmatyczny głos skojarzyły mi się ze świątynią. Jakby Tokarczuk była w tym momencie boginią, jakby w tej sali odbyło się misterium. Napisałam, co czuję. To była w sobotę jedna z wielu impresji na ten temat, Tokarczuk zachwyciła przecież nie tylko mnie. Na Twitterze nie można się rozpisać, więc wrzuciłam tam skróconą wersje wpisu z Facebooka, może dlatego mniej widać, jakie miałam intencje. Niemniej to, co się stało później przerosło moje wyobrażenia.
Pominę prośby o kontakt do mojego dilera narkotyków. Dalej szło tak: grafomanka, wyznawczyni, lizuska. A nawet kodziara. Ktoś wypomniał znowu Szymborskiej, że sławiła Stalina w latach 50. i znalazł związek z moją reakcją na przemówienie Tokarczuk. Reakcje na wpis pojawiały się co kilka sekund od rana do późnego wieczora. Zacytowała mnie Fronda, Wpolityce.pl i Niezależna. Odpowiedziała mi nawet Krystyna Pawłowicz. Bo napisałam, że zachwyciło mnie przemówienie noblowskie Olgi Tokarczuk.
Próbowałam zrozumieć i wyszło mi, że nie wolno się zachwycać bezkarnie. Skoro Noble literackie dla Polaków podlegają politycznym podziałom, to zachwyt też. Nie ma, jak się okazuje, znaczenia, czy zachwycamy się tym, co Tokarczuk pisze, czy tym, co mówi w wywiadach, czy też tym, co mówi w przemówieniu. To nie ma najmniejszego znaczenia. Każdy zachwyt wysłany pod adres Tokarczuk jest polityczną ostentacją i tak należy się do niego odnieść. A, że to Twitter, to wiadomo, nie ma litości.
Jestem pewna, że użytkownicy Twittera, których tak bardzo bolały zęby z powodu mojej frazy mieli okazję czytać równie, a tak naprawdę, to bardziej grafomańskie teksty. Tak, to zdanie było złośliwe, prawicowi publicyści mogą się pochwalić książkami, które narobiły sporo hałasu swoją specyficzną stylistyką. Odważę się więc na tezę, że komentatorzy, którzy litowali się nad moją grafomanią nie są koneserami stylu. Są koneserami stadnej szydery w stylu „pani tak na poważnie?”, albo „ale odlot”. Przyznam, że mnie powalili, naprawdę nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, szacun.
Swoje znaczenie ma tu na pewno specyfika Twittera. To raczej miejsce na szybkie riposty, „zaoranie”, twarde stanie na ziemi. Odejście od konwencji przykuwa uwagę, pewnie to zagrało też w moim przypadku. Jednak i tak nie rozumiem, jak można poświęcić tak wiele uwagi na „grafomański” wpis, który jest niepoważny, bo ustaliliśmy już, że utworzony pod wpływem dopalaczy, narkotyków, alkoholu, albo wrodzonego zaburzenia świadomości. Oni chyba naprawdę potraktowali to jako panegiryk, ale to jeszcze nie jest cała odpowiedź. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że ten panegiryk napisała dziennikarka, która komentującym skojarzyła się jako feministka, kodziara. Ktoś rozkazał, żebym prała mu oddzielnie koszule i swetry pokazując, gdzie jest moje miejsce. Inni porównywali mój wpis do peanów na cześć Stalina. To musi bardzo porządkować świat – skoro Noblistka szkodzi Polsce, to zachwycona jej przemówieniem feministka o lewicowych poglądach nie pisze impresji, nie reaguje pod wpływem emocji, ona pisze panegiryki. Odleciała, modli się do obrazu.
No, jasne, że można to przewinąć i zapomnieć, po co poświęcać tekst trollom. Jednak nie do końca, bo w tym było coś z linczu. Na który prawie nikt nie reagował. Ten lincz przykuł natomiast uwagę redaktorów poczytnych portali, którzy z rozbawieniem go zacytowali, a więc jeszcze podkręcili. Pewnie, nie ma nic śmieszniejszego, niż feministka, która opisała, co czuje. Od takiego indywiduum każdy może się poczuć mądrzejszy, więc dajmy każdemu tę szansę, niech ma przy niedzieli.
Cóż mogę dodać? Jest mi bardzo miło, że jednym, napisanym bez wysiłku i z potrzeby serca komentarzem dostarczyłam Państwu tyle radości. Polecam się na przyszłość. Postaram się nie zawieźć oczekiwań. Mam bogate słownictwo i nieograniczoną wyobraźnię, dostarczę Wam wielu uciech. Wasza intelektualna leninistka.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.