W polityce spędził dekadę – dwukrotnie dostał się do Sejmu z list Platformy Obywatelskiej, po czym w 2011 roku założył własną partię Ruch Palikota (dwa lata później zmieniła nazwę na Twój Ruch), którą z trzecim wynikiem kraju wprowadził do parlamentu. Wycofał się po podwójnej przegranej w 2015 roku: w wyborach na prezydenta RP (zdobył niespełna 1,5 proc. głosów) i do parlamentu, gdzie kandydował z listy Zjednoczonej Lewicy (Twój Ruch wszedł w koalicję wyborczą z SLD, PPS, UP i Zielonymi). Janusz Palikot, bo o nim mowa, dziś o polityce mówi niechętnie, ponownie próbując sił w biznesie. Dlaczego?
– Mam tysiąc trzysta wspólników, którzy mają różne poglądy polityczne i nie ma sensu, żebym nas konfliktował wewnątrz spółki, tylko dlatego, że tak czy inaczej myślę. Wprawdzie poglądów nie zmieniłem, jestem sceptyczny wobec planowanej podwyżki akcyzy na alkohol, nie przepadam za obecną ekipą i wolałbym, żeby ktoś inny był prezydentem, ale nie mam zamiaru angażować się w to wszystko – mówi.
Już w 2016 roku wrócił do biznesu, choć 14 lat temu zarzekał się, że z nim definitywnie kończy, bo w swojej branży osiągnął wszystko: stworzył Ambrę, firmę produkującą i dystrybuującą alkohole, przejął i rozwinął Polmos Lublin. Obie ostatecznie sprzedał – tę ostatnią tuż przed wejściem do wielkiej polityki. – Gdy w 2005 roku odchodziłem z Polmosu, wiedziałem, że karty na rynku są rozdane. Najwięksi gracze zajęli miejsca i będzie bardzo trudno coś jeszcze zdziałać – wspomina. Nie przewidział jednak, że rynek alkoholowy, zarówno w Polce jak i na świecie, w ciągu dekady bardzo się zmieni. – To dwa inne kraje, dwie gospodarki. Mamy boom inwestycyjny, rekordowo niskie bezrobocie, ludzie coraz więcej zarabiają, co pobudza konsumpcję – wylicza.
Jak prawak z lewakiem
Długo zastanawiał się od czego zacząć. Miał pokusę wejścia na rynek nieruchomości, ale zrezygnował, bo doszedł do wniosku, że nieruchomości, jak wszystko, wymagają wiedzy. Że można próbować tam działać, ale człowiek powinien robić to, co umie najlepiej. – W moim przypadku to był i jest alkohol, znam ludzi z tego środowiska, kupców, dostawców, nie tylko w Polsce – dodaje. I faktycznie, o alkoholach Janusz Palikot może mówić bez końca. Że wszystkie te wina, które filozofowie pili w starożytności, były słodkie jak dzisiejsze wermuty czy sangrie. Że kiedyś zakładano winnice pod Gdańskiem, że pierwsze na świecie wytrawne wino powstało dopiero w 1906 roku, że za czasów Zagłoby piwo miało tylko dwa-trzy procent alkoholu, dlatego pito je jak wodę. Gdy tak opowiada, trudno mu przerwać. Ale wcinam się z pytaniem, dlaczego w 2016 roku postanowił produkować nie wino, tylko piwo, kupując browar Tenczynek od Marka Jakubiaka, znanego z nacjonalistycznych poglądów posła Kukiz`15, który z poglądami Palikota nie ma nic wspólnego?
– Jak zacząłem jeździć po Polsce, oglądać różne winnice, nowych producentów alkoholu i coraz więcej czytać o rynku, zrozumiałem, że największa strukturalna zmiana zaszła w piwie. Bo aż 10 proc. konsumentów bardzo dużego, bo trzeciego co do wielkości rynku piwa w Europie, kupuje już jakieś inne niż wcześniej piwo. A skoro są nowe zachowania konsumenckie – ludzie coraz chętniej sięgają po piwa rzemieślnicze, lokalne – to pewną kreatywnością i pracowitością można być lepszym od wielkich graczy, bo oni zawsze z opóźnieniem reagują na zmiany – przekonuje. Drążę więc dalej: czy różnice w poglądach politycznych nie przeszkadzały w robieniu interesów? Odpowiada, że trudno byłoby, żeby przy tak odmiennych poglądach byli wspólnikami, ale zrobić transakcję kupić-sprzedać, zachowując podstawowe zasady, to nie problem. – Zresztą Marek Jakubiak oddziela poglądy polityczne od biznesu, podobnie jak ja. Choć mógłbym powiedzieć, że cieszę się, że odkupiłem browar od prawicowego polityka, a on może się cieszyć, że zarobił na lewicowym polityku – dodaje.
Do dziś zainwestował w podkrakowski browar ponad 40 mln zł. Jak go przejmował, produkował prawie 40 tys. hektolitrów piwa rocznie. Nie miał swojej linii rozlewniczej, brakowało, np. rozlewu bez tlenu, przepompowywania z jednego wydziału na drugi itp. Po doposażeniu dziś jest w stanie produkować nawet 100 tys. hektolitrów rocznie. – To dobry zakład regionalny, bo 100 tys. hektolitrów robią browary Fortuna i Kormoran. W segmencie piw jakościowych, regionalnych, rzemieślniczych już jesteśmy znaczącym graczem, a w dwa lata uzyskaliśmy to, co browar Pinta w 10 lat – mówi. Co dokładnie uzyskali? – dopytuję. W pierwszym roku działania, czyli w 2018, sprzedali milion półlitrowych butelek. W 2019 – około 3-4 mln butelek. – A na przyszły rok planujemy dwa razy więcej, bo to wciąż mało w stosunku do tego, ile w Polsce wypija się piwa, czyli osiem miliardów butelek rocznie – opowiada.
Hodowle w beczkach
Palikot zebrał też 4 mln zł w trakcie akcji crowdfundingowej na rzemieślniczą produkcję okowity, czyli staropolskiego, potrójnie destylowanego mocnego alkoholu. Pomysł wziął się stąd, że w czasie remontu piwnic browaru znaleziono butelkę starej okowity tenczyńskiej. To go zainspirowało, zaczął drążyć temat, czytać o tym alkoholu. Okazało się, że kiedyś był tam produkowany i zachciało mu się dać mu drugie życie. Założył więc spółkę Tenczyńska Okovita SA i wystawił na sprzedaż prawie 200 tys. akcji po 22 zł. Pieniądze – dokładnie 4,18 mln zł – zebrał w 36 dni, bijąc rekord polskiego equity crowdfundingu, zarówno ze względu na sumę, jak i tempo zbiórki.
Razem z kasą zebrał 1339 inwestorów, z których zdaniem dziś tak bardzo się liczy. Tylko po co mu to było, skoro wspomniane 4 mln zł nie było dla niego problemem? – Chodziło o to, żeby weszło w to dużo drobnych inwestorów, bo cała idea opierała się na tym, aby zebrać armię ludzi-zwolenników projektu, którzy staną się swojego rodzaju działem sprzedażowo-marketingowym. Bo po pierwsze, sami kupią ten produkt, a po drugie, będą o nim opowiadali innym, zrobią zdjęcia i wrzucą do Internetu. Będą zaangażowani w sprawę, choć nie płacę im pensji, jak Coca-Cola, która też ma tysiąc osób w dziale sprzedaży – opowiada. Ci i tak mają łatwiej, bo przecież reklama Coca-Coli nie jest – tak jak reklama mocnych trunków – zabroniona.
Na tym jednak nie koniec, bo dziś były polityk lewicy promuje kolejny projekt, tzw. Beczki Palikota. – Ta okowita po trzech latach w dębowej beczce stanie się whisky. A po dziesięciu będzie 10-letnią whisky, mającą dużą wartość rynkową. Dziś inwestuje Pani 4-8 tys. zł w jedną taką beczkę, w zależności od pojemności (do wyboru są 50, 100 i 220 litrowe) i ma Pani 100 lub więcej procentowy przyrost w tym czasie – mówi. Skąd taka pewność? – pytam. Odpowiada, że dziś na świecie jest deficyt postarzonego alkoholu, bo jak Chińczycy i inne azjatyckie nacje stały się zamożne, to zaczęły kupować dużo postarzanego alkoholu i wykupili – poza rumem – jego zapasy w Europie. A już szczególnie brakuje dziś postarzanej whisky. I właśnie taki alkohol będzie można sobie „wyhodować” w browarze Palikota, a potem sprzedać – restauracjom, hotelom, kolekcjonerom, koneserom, a nawet domom aukcyjnym. Czy na pewno jest rynek na postarzany alkohol w Polsce? Palikot nie ma co do tego żadnych wątpliwości. – Już dziś w Londynie czy w Paryżu są organizowane aukcje, na których ludzie oferują taki stary alkohol. Robią to nawet Sotheby`s i Christie`s. W Polsce już działają pierwsze butiki finansowe, które inwestują w alkohol – mówi. Szczególnie, że – oprócz rynku kratowych piw – w Polsce rozwija się też rynek rzemieślniczych mocnych alkoholi. – Na skutek globalizacji zaczęły się procesy na poziomie konsumentów kwestionujące duże organizacje i marki. Niby mamy efekt skali, bo świat został poddany tym samym regułom, ale z drugiej strony konsumenci nie chcą już tylko Johnnie Walkera, tylko coś innego – bardziej niszowy produkt, całkiem nowy smak – tłumaczy. Czytaj też:
„Tusk nie powiedział ostatniego słowa”. Polityczne podsumowanie i prognoza dr hab. Ewy Marciniak
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.