List napisany przez Marzenę Wanat-Krupę, mamę dwójki dzieci z Golkowic pod Krakowem, trafił do mnie po czterech dniach od publikacji artykułu o 11-letniej Zuzi z Libiąża. Dwa tygodnie temu opisałem historię dziewczynki, która odziedziczyła ponad milion złotych długu po zmarłym w 2011 r. ojcu, Piotrze Sałaszewskim. Dzieciństwo spędziła w sklepie przy opuszczonej hurtowni. Teraz wychowuje się z mamą na 20 mkw. Komornik Marcin Musiał z własnej woli zajął jej rentę po zmarłym ojcu. Zuzia miała jedno marzenie – chciała mieć rower. Marzenie się spełniło, bo zaraz po opublikowaniu tekstu komornik pojechał do niej z przeprosinami, zwrócił rentę i przywiózł nowy rower. Stwierdził, że w sprawie Zuzi pracownik jego kancelarii popełnił błąd.
Czytaj też:
Dramat 11-letniej Zuzi z Libiąża. Ma milion złotych długu. Komornik zabrał jej rentę
Mama: Historia Zuzi to historia mojej rodziny, dlatego nie wierzę w tłumaczenia komornika, że ktoś w jego kancelarii popełnił błąd. Rozumiem, że można było się pomylić raz, ale dwa razy? Pytanie, ile jeszcze jest takich spraw, jak nasza. Historia rodziny Krupów to opowieść o bezsilności małego obywatela, bezduszności urzędników i wręcz absurdalnych zbiegach okoliczności. Córka pani Marzeny, tak jak 11-letnia dziewczynka z Libiąża, też ma na imię Zuzia. Też ma kilkanaście lat. Też odziedziczyła dług po zmarłym ojcu. Ojciec też miał na imię Piotr. Też ścigała ją firma windykacyjna. Postępowanie egzekucyjne przeciwko niej też prowadził ten sam komornik – Marcin Musiał z Chrzanowa.
29 maja 2018
Mama: To był wtorek. Przed 7 rano. Mam takie małe okienko przy drzwiach, przez które można zerkać na ulicę. Zobaczyłam ciężarówkę z napisem „PRZEPROWADZKI”. Obok dwóch mężczyzn. Po schodach do drzwi zaczęła wchodzić kobieta. Zamachała jakimiś papierami przez szybę. Usłyszałam: „Proszę otwierać! Asesor komornika Marcina Musiała! Jestem w asyście policji!”. Przed domem rzeczywiście stał radiowóz, którego pilnowała dwójka policjantów. W bocznej uliczce zaparkowały dwie puste lawety.
Otworzyłam. Do mieszkania weszła kobieta i dwóch panów. Powiedziała, że zajmuje rzeczy w naszym domu. Zuzia miała wtedy 14 lat. Jeszcze spała w swoim pokoju. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Ludzie zaczęli wynosić krzesła, stoliki, kanapę, telewizor. Z garażu wzięli stare felgi. Z kuchni wykręcili piekarnik. Zabrali leżak z ogrodu, który dostałam dwa dni wcześniej w prezencie na urodziny. Oklejali wszystko folią i pakowali do ciężarówki. Kręcili się wokół pokoju córki. Mówiłam im, że jeszcze śpi, bo ma na 9 do szkoły. I tak weszli do środka. Zabrali jej stolik i kanapę. Kiedy wynosili jej meble, Zuzia się obudziła. Powiedzieli: „Kotka też zabierzemy”. Córka pobiegła po psa, zabrała kota i schowała się ze zwierzętami pod kołdrą.
Na zewnątrz stały dwa auta. Jedno należało do babci, drugie do dziadka Zuzi. Jej mama pokazywała dowody rejestracyjne, że to nie ich samochody, tylko dziadków, ale i tak je zabrali. Kobieta usłyszała tylko, żeby nie przedłużać czynności, bo to ona zapłaci za lawety i ciężarówkę, a każda godzina przecież kosztuje. – Po telefonie od mamy przyjechałem od razu do domu służbowym samochodem. Zaparkowałem obok, bo nie było gdzie stanąć. Chcieli mnie przeszukiwać, czy mam przy sobie kluczyki, bo firmowe auto też chcieli zabrać – opowiada syn Eryk. Podobnie było z ciocią Kariną, która też przyjechała na miejsce. Zatrzymano ją, jak wychodziła z domu. Kazano jej opróżnić torebkę, bo być może wyniosła coś drogocennego. Wysypała wszystko, co miała, na środek schodów przed domem. Niczego drogocennego nie znaleziono. Mama: Pytałam, gdzie to wszystko wywożą. Komornik odpowiadała, że nie wie gdzie, ale to nieważne, bo i tak zaraz wszystko będzie sprzedane.
Do domu przyjechali dziadkowie Zuzi. Zaczęli rozmawiać z pełnomocnikiem wierzyciela i Anitą Borkowską-Moskalik, wtedy asesorką u Marcina Musiała, dzisiaj już komornikiem przy Sądzie Rejonowym dla Krakowa-Podgórza. Kiedy auta były już załadowane na lawety, a reszta zapakowana na ciężarówkę, padła propozycja: „Jeżeli rodzina wpłaci 40 tys. zł, to komornik odstąpi od czynności i odda zabrane rzeczy”. Dziadek Zuzi pojechał na sygnale do banku. Wrócił z potwierdzeniem przelewu, że dokonał wpłaty na konto kancelarii Marcina Musiała. Auta zostały zdjęte z lawet, a meble z ciężarówki wrzucone na kupę na środek domu. Wszyscy odjechali. Zuzia płakała. Miała po tym wydarzeniu stany lękowe. Konieczne były wizyty u psychologa. Ale to nie koniec historii.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.