Imigranci pocztą pantoflową dowiadywali się o księdzu, który w Warszawie pomaga obcokrajowcom. Bywało też, że on sam słysząc, jak ktoś w sklepie rozmawia po ukraińsku, podchodził, zagadywał, pytał o to, czy Ukraińcy mają zalegalizowany pobyt. Do pierwszego spotkania, w czasie którego przedstawiał im swoją ofertę, dochodziło najczęściej w kawiarni. Kolejne odbywały się już w domu przy ul. Rzeźbiarskiej w Warszawie.
Ojciec Leonard Kokosa, bo tak przedstawiał się imigrantom, podawał się za prowincjała Zakonu św. Jana Jerozolimskiego (Joannici). Za pieniądze robił z obcokrajowców braci i siostry zakonne oraz studentów seminarium duchownego na wydziale etyki chrześcijańskiej instytutu prowadzonego przez ten sam zakon. Kokosa wręczył im też legitymację studencką: ze zdjęciem i pieczątką na pięć lat.
Tatiana, 22-letnia Białorusinka, klientka Kokosy: Kiedyś go spytałam, co mam mówić, gdyby ktoś prosił o odpowiedź, co tak dokładnie studiuję. Kazał mówić, że uczę się o różnicach między prawosławiem a katolicyzmem.
Kokosa opowiadał Tatianie, że taka legitymacja od zakonników to bardzo ważny dokument.
Kobieta nigdy nie uczestniczyła w żadnych zajęciach Wyższego Seminarium Duchownego Ojców Joannitów. Chociaż na ich stronie internetowej widnieje dokładny plan zajęć dla braci i sióstr. 6:30 rano pobudka. 7:00 modlitwa poranna ze śpiewem psalmów, prywatną medytacją i mszą świętą. 8:00 śniadanie. Od 9:00 do 12:50 wykłady. Później modlitwa z rachunkiem sumienia. Obiad, rekreacja, śpiew, nieszpory. O 22:00 gaszenie świateł. Godzinę później już „Silentium Sacrum”.
„W roku akademickim 2017/2018 kształciło się w Seminarium 39 alumnów, w tym 12 z Ukrainy, 2 z Rosji, 2 z Czech, 14 z Kirgistanu, 1 z Uzbekistanu oraz 7 Wietnamczyków i Chińczyk. W roku akademickim 2019/2020 rozpoczęło naukę łącznie 47 chrześcijan. Modlimy się o kolejne powołania” – czytamy na stronie internetowej Joannitów.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego: „Wskazane seminarium pozostaje poza systemem szkolnictwa wyższego i nauki oraz poza nadzorem ministra. Nie jest również wpisane do Systemu informacji o nauce i szkolnictwie wyższym POL-on”.
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji: „12 stycznia 2011 r. Departament Wyznań Religijnych oraz Mniejszości Narodowych i Etnicznych MSWiA dokonał wykreślenia z rejestru kościołów i innych związków wyznaniowych Suwerennego Zakonu św. Jana Jerozolimskiego”.
Znajomość z dyrektorką
Imigranci płacili Kokosie pieniądze nie tylko dlatego, że odgrywał przed nimi rolę księdza zatroskanego o ich los. Także dlatego, że Lech Kokosa (tak w rzeczywistości nazywa się „ojciec Leonard”) powoływał się na wpływy wśród wysoko postawionych urzędników wydających decyzje co do pobytu obcokrajowców w Polsce. Kokosa twierdzi, że dobrze zna się z Agatą Ewertyńską, dyrektor Wydziału Spraw Cudzoziemców w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim, którego szefem jest przecież były minister zdrowia Konstanty Radziwiłł.
W lutym tego roku przeprowadziliśmy dziennikarką prowokację. Na naszą prośbę dwóch Białorusinów umówiło się z Kokosą na spotkanie w rzekomej siedzibie zakonu. Jednego z nich fałszywy ksiądz znał, drugi miał być „nowym klientem”.
Dom Kokosy na warszawskim Wawrze. Stanisław mówi, że niedługo kończy mu się wiza. Pyta, na jak długo mógłby uzyskać pobyt w Polsce.
Kokosa: „Pani dyrektor w ogóle ze mną nie rozmawia na ten temat, więc musi zapadać decyzja gdzieś wyżej. Ona podpisuje ostatni dokument, że wszystko się zgadza. Mnie nawet jest głupio pytać, dlaczego jeden dostaje na rok, a drugi na trzy lata”.
Michaił: „A to ta pani Agata, tak?”
Kokosa: „Tak. Wysłałem Ci dzisiaj SMS-a. To od niej był SMS. Zawsze mówi «Szczęść Boże», taka pobożna kobieta. No i dobrze, że pobożna, a nie komunistka”.
Z dyrektor Agatą Ewertyńską spotykamy się w Wydziale Spraw Cudzoziemców przy ulicy Marszałkowskiej w Warszawie. Odtwarzamy jej nagranie ze słowami Lecha Kokosy.
– Nie znam tej osoby, nigdy nie wysyłałam do niej żadnych wiadomości – mówi.
Pokazujemy jej pismo, które Lech Kokosa miał wysłać na jej biurko.
Agata Ewertyńska: Prowadzonych jest obecnie ok. 22 tys. spraw dotyczących wniosków o pobyt. Trudno teraz mi odpowiedzieć czy takie pismo wpłynęło.
– Przez pani ręce przechodzi każdy wniosek o pobyt, jak mówił Kokosa?
– To nieprawda, fizycznie to byłoby niemożliwe.
Dyrektor cała sytuacja jednak nie dziwi. Mówi, że wiele przedstawicieli firm pośredniczących w legalizacji pobytu dla cudzoziemców twierdzi, że ją zna. Powoływanie się na znajomość z dyrektorem Wydziału Spraw Cudzoziemców ma przyciągnąć klientów. Opowiada historię, jak schodzi z drugiego piętra, gdzie ma gabinet, na parter, gdzie pełnomocnicy przychodzą z obcokrajowcami składać wnioski o pobyt: – Nie widziałam nigdy tych ludzi na oczy, a wszyscy mówią: „Dzień dobry Pani Dyrektor”. W ten sposób pokazują swojemu klientowi, że się ze mną znają, a to nieprawda! Może zabrzmi to niegrzecznie, ale przestałam już komukolwiek odpowiadać na dzień dobry, żeby się nie spoufalać.
Zapowiada, że w sprawie wniosków, o których mowa, powiadomi Straż Graniczną.
Na nasza prośbę ustalono, że do Wydziały Spraw Cudzoziemców wpłynęło 12 wniosków z adresem nieistniejącego zakonu Kokosy.
Koloratka niewidka
Ojciec Leonard to tak naprawdę 72-letni Lech Zbigniew Kokosa. Były ksiądz kościoła polskokatolickiego, który na kapłana został wyświęcony w 1971 r. Służył w parafiach w Radomiu, Kielcach, Tarnowie. W latach 70. został oddelegowany do Berlina Zachodniego, gdzie pracował w zabytkowym kościele przy Kurfürstenstraße, jednej z najbardziej luksusowych ulic stolicy Niemiec. Potem wyjechał do Nowego Jorku.
Ks. Jerzy Bajorek, rzecznik prasowy Kościoła Polskokatolickiego: Został zawieszony tuż po powrocie ze Stanów, gdzie pracował w Polskim Narodowym Kościele Katolickim.
– Dlaczego go wykluczono?
– Nie wiem, teczka z dokumentami Kokosy zaginęła, wyparowała. Nie mam gdzie tego sprawdzić. Za to, co Kokosa robił już po tym, jak usunięto go z kościoła polskokatolickiego nikt z nas nie bierze odpowiedzialności.
Kokosa w 1993 r. złożył śluby zakonne klasztoru joannitów niemaltańskich. To instytucja niepodlegająca żadnym władzom: ani świeckim, ani kościelnym. Lech Kokosa przybrał imię zakonne Leonard Mateusz. „Złości ich to, że zostałem zakonnikiem i nie zareagowałem na namowy powrotu do Kościoła. Nie mają zaświadczenia, że mnie wyrzucono, bo takiego papieru po prostu nie ma” – tłumaczył decyzję władz Kościoła Polskokatolickiego. W kraju przedstawiał się jako zakonnik zajmujący się bioenergoterapią, zielarstwem i uzdrawianiem „przez miłość Bożą”.
Zrobiło się o nim głośno w 2005 roku. Kuria Metropolitalna we Wrocławiu wystosowała podczas niedzielnej mszy komunikat ostrzegający wiernych przed działalnością fałszywego księdza, posługującego się imionami: Mateusz, Lech. Chodziło wtedy o działalność, założonego przez Kokosę, Instytutu Jerozolimskiego pod wezwaniem św. Jana Umiłowanego Ucznia Pańskiego z siedzibą przy ul. Witkowskiej 34 we Wrocławiu. Instytut powstał bez wiedzy Arcybiskupa Metropolity Wrocławskiego, co oznaczało, że nie ma z Kościołem Katolickim żadnego związku. To nie przeszkadzało jednak ówczesnemu księdzu Mateuszowi Lechowi, a dzisiaj już ojcowi Leonardowi, odprawiać mszy świętych, pobierać datków od wiernych i prowadzić własnej kaplicy.
„Owszem, proboszcz parafii, na terenie której mamy siedzibę, zachęcał mnie, abym skontaktował się z kurią, ale po co? Nie jesteśmy przecież od kurii zależni” – tłumaczył się na łamach „Gazety Wyborczej”.
„Niebezpieczni są tak, jak każda sekta” – mówił o zarządzanym przez Lecha Kokosę instytucie ojciec Tomasz Franc z Dominikańskiego Centrum ds. Sekt i Zagrożeń Duchowych. Według niego podający się za księdza Mateusz Lech rozprowadzał mieszanki ziół z gotowych produktów Herbapolu. Ubierał się w habit, nosił koloratkę, zjednywał ludzi, twierdził, że jest energoterapeutą, który chorobę wątroby albo nerek wyczuje od razu pod palcami. Prowadzony przez niego wtedy Instytut Jerozolimski nie miał żadnych podobnych odpowiedników na świecie. Kokosa powoływał się na tradycję joannitów, najstarszego zakonu rycerskiego z korzeniami sięgającymi jeszcze XI wieku przed pierwszą krucjatą do Ziemi Świętej. Ale od razu zaznaczał, że czerpie tylko z ich tradycji i nikomu nie podlega. Instytut mieścił się w skromnym domku w Lesie Osobowickim po północnej stronie Wrocławia.
Proboszcz pod płaszczykiem
Mimo tego, że nigdy nie był katolickim księdzem, w 2002 roku odprawił katolicką mszę z okazji 765-lecia Korytowa (woj. zachodniopomorskie). Katolicki tygodnik „Niedziela” pisał, że proboszczowi lokalnej parafii Kokosa nadał nawet przywilej noszenia płaszcza joannickiego. W ten sam płaszcz ubierał Ukraińców i Białorusinów, od których wyłudzał tysiące złotych za legalizację pobytu w Polsce.
W 2014 roku wpadł na kolejny pomysł na biznes. W Puławach otworzył Zakonny Dom Spokojnej Starości. Wtedy tytułował się już jednym imieniem – Leonard, a nie jak wcześniej dwoma – Mateusz, Lech. Zaraz po otworzeniu placówki, zareagowała lubelska kuria. Wystosowała list do parafian, że Suwerenny Zakon św. Jana Jerozolimskiego nie pozostaje w łączności w Kościołem Katolickim, nie podlega w żaden sposób Papieżowi i nie ma rekomendacji żadnej wspólnoty chrześcijańskiej. Kokosa otworzył dom bez wymaganej zgody wojewody. „Mieliśmy tylko telefoniczny sygnał, że chcą wystąpić z takim wnioskiem, ale żadne pismo nie wpłynęło”- tłumaczył urząd na łamach „Dziennika Wschodniego”. Dom opieki miał przyjąć w pierwszym rzucie 10 pensjonariuszy. Nikt się jednak ostatecznie nie zgłosił.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.