Magdalena Frindt, Wprost.pl: Niektórzy debatę prezydencką zapowiadali jako starcie 9:1. Czy Andrzej Duda faktycznie był celem politycznych ataków kontrkandydatów?
Dr hab. Ewa Marciniak, politolog z UW: Moim zdaniem wszyscy z jednym wyjątkiem, o którym zaraz powiem, dyskutowali w granicach debaty publicznej, czyli respektowano zasady dyskusji i oczywiście pojawiła się wzajemna krytyka. To była krytyka, ale nie atak. Jedyną osobą, która używała bardzo spektakularnych, mocnych określeń był Paweł Tanajno, który atakował nie tylko prezydenta Andrzeja Dudę, ale i wszystkich pozostałych, ponieważ atakował partyjność kandydatów, aktualny układ sił politycznych. A jako rzecznik takiego powiedziałabym „odpartyjnienia wszystkiego co się da”, rzeczywiście posługiwał się niewybrednymi określeniami np. mówił „o zagładzie gospodarki”.
Paweł Tanajno na swój sposób się wyróżnił, a kto wygrał debatę?
Moim zdaniem na udziale w debacie zyskał przede wszystkim Szymon Hołownia. Jego wypowiedzi to były po pierwsze odpowiedzi na pytania, po drugie – można było po raz pierwszy zobaczyć Szymona Hołownię jako kandydata, który integruje różne środowiska. Wydaje mi się, że to głównie jemu była potrzebna taka debata, którą oglądało sześć milionów widzów. Hołownia wydawał mi się bardzo logiczny i dlatego uważam, że on wygrał tę debatę i jemu najwięcej przyniesie korzyści. Potrafił np. rozbijać fałszywe alternatywy, rozbijać pytania z tezą.
Wydaje mi się, że inni liczący się w tym wyścigu kandydaci są już wyborcom znani, a nieznany szerzej Szymon Hołownia zyskał najwięcej, ponieważ mógł zaprezentować siebie i swój program. Na drugim miejscu w moim subiektywnym rankingu postawiłabym Kosiniaka-Kamysza, który był obiektem krytyki np. w związku ze sprawą dotyczącą wieku emerytalnego, ale dobrze sobie radził, dobrze ripostował i pokazywał, że jest reprezentantem szerokiego centrum.
Jak ocenia Pani postawę pozostałych kandydatów?
Reprezentujący, jak sam o sobie mówi, nowoczesny konserwatyzm – Krzysztof Bosak i lewicowe idee, czyli świeckie państwo – Robert Biedroń – to były dwa wyróżniające się, na różnych biegunach ideologicznych wyrażone poglądy. Pozostali kandydaci adresowali swój przekaz do elektoratu centro-liberalnego albo centro-konserwatywnego. (…)
Czasami przypisuje się etykiety Kidawie-Błońskiej, że ona reprezentuje środowiska lewicowe, czy też jej partia może starać się pozyskiwać elektorat w środowiskach lewicowych, natomiast w tej debacie tego nie było widać. Ona wraz z Kosiniakiem-Kamyszem i prezydentem Andrzejem Dudą, to są kandydaci, którzy mniej więcej o tych samych wyborców będą się starać. Oczywiście należy tutaj zaznaczyć, że każdy z tych kandydatów ma swój twardy elektorat. Nie mówię więc o twardym elektoracie, a takim, który jest skłonny zmienić swoje poglądy – to może być elektorat, który jest niezmobilizowany, nie chodzi na wybory, elektorat wahający się, czyli ci którzy są zawsze języczkiem uwagi w wyborach.
Chciałabym zapytać także o rolę gadżetów podczas debaty. Władysław Kosiniak-Kamysz pokazał długopis z wizerunkiem Jarosława Kaczyńskiego. Z kolei na pulpicie Krzysztofa Bosaka znajdowała się flaga Polski, a u Małgorzaty Kidawy-Błońskiej widoczna była Konstytucja.
Myślę, że to dobry zabieg, bo te dwa gadżety flaga polska i Konstytucja, podkreślały identyfikacje z pewnymi przekonaniami, ideami. Natomiast długopis oczywiście miał charakter ironiczny i raczej dyskredytujący Andrzeja Dudę. Myślę, że to dobry pomysł, żeby widzowie zobaczyli z czym się kandydaci identyfikują. Uważam, że ktoś sensownie podpowiedział Kidawie-Błońskiej i Bosakowi, żeby zaopatrzyć się w takie gadżety.
Chciałam jeszcze zwrócić uwagę na to, że dużo kolorytu tej debacie dodał Paweł Tanajno, który wielokrotnie wygłaszał ostre sformułowania. (…) Dodał trochę takiego kolorytu, by nie powiedzieć egzotyki swoim wypowiedziom. Zwróciłam uwagę także na niewielki ślad po Kukizie, bo Jakubiak odwoływał się do JOW-ów i weta obywatelskiego, a Tanajno był przeciwko partiokracji. Trochę powiało ideami Kukiza, który już jest nieobecny i można powiedzieć, że reprezentuje go i jego ruch Kosiniak-Kamysz. Ta myśl tutaj zaistniała.
Czy w czasie debaty wydarzyło się coś, na co szczególnie warto zwrócić uwagę?
Była taka jedna wypowiedź dość ostra Andrzeja Dudy w stronę Władysława Kosiniaka-Kamysza, co mogłoby sugerować, że prezydent ma wiedzę na temat jakichś badań, które pokazują, że to lider PSL może być jego rywalem w drugiej turze, o ile do niej dojdzie. Wydaje mi się, że nie był uszczypliwy wobec innych kandydatów, a wobec Kosiniaka-Kamysza – tak. Jeśli coś adresuje do kontrkandydata to tak jakby ustanawia go partnerem do dyskusji, do debaty. Na poziomie językowym to jest przytyk, a na poziomie psychologicznym jest to dowartościowanie. Wydaje mi się, że w niektórych zachowaniach Andrzeja Dudy było widać uznanie ważności Kosianiaka-Kamysza jako poważnego konkurenta w tych wyborach.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Czytaj też:
Nie będzie rozłamu w Zjednoczonej Prawicy. Oświadczenie Gowina i Kaczyńskiego