Colter Shaw to łowca nagród w starym westernowym stylu, na dodatek nauczony przez ojca żyć w zgodzie z naturą, wyszukiwać ślady zwierząt i ludzi, jakby był bohaterem „Tropiciela śladów” Jamesa Fenimora Coopera. Potrafi strzelać, walczyć nożem i na wiele innych sposobów. Żeby jego opis był kompletny, trzeba powiedzieć, że jest samotnikiem, porusza się po Ameryce kamperem z przytroczonym motocyklem, odnajduje zaginionych i łapie przestępców. Po prostu samotny jeździec z klasycznego westernu, niosący sprawiedliwość i oddalający się w stronę horyzontu.
Tyle tylko, że Colter Shaw nie żyje na Dzikim Zachodzie, bo tego Dzikiego Zachodu, jaki znamy z opisów, już nie ma. Pozostała dzikość i groza, ale w scenerii jak najbardziej współczesnej. Więc nasz bohater ląduje w Dolinie Krzemowej – regionie który jest awangardą postępu i najnowszych technologii. I daje sobie radę, bo skoro kowboje dali radę kosmitom (w filmie „Kowboje i obcy” z 2011 r.), to i Colter nie boi się śmiało wejść w nie znany sobie świat gier komputerowych i ich twórców.
Zaczyna się od tego, że ktoś porywa dziewczynę, ale nasz bohater ratuje ją w ostatniej chwili, potem jednak porwany zostaje uniwersytecki wykładowca, później kobieta w ciąży… Stopniowo staje się jasne, że wszystkie te akty przemocy mają związek z pewną grą komputerową i odwzorowują kolejne jej poziomy. Kto za tym stoi? I do czego zmierza? Bez obawy, wszystko się wyjaśni w finale, jak musi być w tego typu utworze.
Jeffery Deaver – jak przystało na jednego z mistrzów thrillera – prowadzi akcję pewną ręką i świetnie opisuje zarówno postaci, jak i świat, w którym się poruszają. A świat ten rozmija się z naszymi oczekiwaniami: Dolina Krzemowa nie jest w powieści czysta, elegancka i piękna. Akcja rozgrywa się pod podszewką blichtru, w przeciętnych barach, opuszczonych magazynach, koło walącego się pomostu dla łodzi, w tych miejscach, które dogorywają i za chwilę na ruinach powstaną tam nowe biurowce i osiedla już – niestety – dla innych mieszkańców. Deaver umie pokazać taki świat przed generalnym remontem.
Ale jego kunszt ujawnia się jeszcze w czymś innym. To, co tu zrelacjonowałem na tyle, na ile się dało bez psucia przyjemności lektury, to coś, co można nazwać zagadką bieżącą czy powierzchniową, która ogranicza się do jednej powieści i jest w niej wyjaśniona tak, jak być powinno. W głębszej warstwie ukryta jest jeszcze druga zagadka, którą powieść zaledwie „napoczyna” i prawdopodobnie tak to sobie autor wymyślił, że będzie jej sens odsłaniał krok po kroku w kolejnych częściach cyklu o Colterze Shaw, że rozwiązując zagadkę napędzającą akcję powieści pod nią, równolegle będzie wyjaśniane, dlaczego zginął ojciec Coltera, w co był zamieszany i czego się bał, dlaczego zniknął jego starszy brat… Takie elementy już pisarz podsunął czytelnikowi, już wzbudził ciekawość i niepokój, bo rzecz zapowiada się na grubą sprawę, prawdopodobnie z politycznymi uwikłaniami.
Jeffery Deaver wie, jak wodzić za nos, nie bez powodu cieszy się opinią wybitnego pisarza, zdobywa nagrody, a koledzy z branży obsypują go pochwałami raczej bez ukrytej zazdrości, tylko z podziwem, co wydawca ujawnił na okładce (cytując Lee Childa, Harlana Cobena, Petera Robinsona i innych). No, w końcu jest to pisarz, który wymyślił sparaliżowanego detektywa Lincolna Rhyme i jego asystentkę Amelię Sachs i poświęcił im cykl przebojowych powieści (a z jednej z nich powstał też przebojowy film pt „Kolekcjoner kości” z Angeliną Jolie i Denzelem Washingtonem).
Deaver to po prostu jest mistrz, jeden z niewielu autorów thrillerów i powieści detektywistycznych, którego utwory zawsze warto czytać.
Jeffrey Deaver, „Gra w nigdy”, przeł. Łukasz Praski, wyd. Prószyński i S-ka
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.