Rodzina Lublińskich ponad dwa lata walczy o sprawiedliwość lub chociaż gest przyzwoitości i przeprosiny ze strony ambasady lub sprawcy wypadku. Ale przede wszystkim o powrót do zdrowia jej członków: 57-letniego Ryszarda i jego 11-letniej córki Honoraty. Bezskutecznie. W ojczyźnie czują się obywatelami drugiej kategorii, którym państwo nie chce pomóc.
W podobnej sytuacji Brytyjczycy nie mają skrupułów i domagają się powrotu żony amerykańskiego dyplomaty do Londynu w celu jej ukarania. Kobieta potrąciła motocyklistę, który po tym zmarł i tuż po zdarzeniu uciekła do Stanów Zjednoczonych, zasłaniając się immunitetem. Głos w tej sprawie zabrał premier Boris Johnson oraz szef MSZ Dominic Raab.
W przypadku Lublińskich tylko ich pełnomocnicy domagają się wyciągnięcia konsekwencji.
Koszmarny słoneczny dzień
Wróćmy do wydarzeń sprzed ponad dwóch lat. Był 26 marca 2018 r., zbliżała się godzina 14.30. Ryszard Lubliński właśnie wracał z 9-letnią córką ze szkoły. – Było dokładnie tak, jak dzisiaj: ciepło i świeciło słońce. Najpierw pojechałem po Honoratę na SGGW, bo w poniedziałki zawsze miała basen w ramach zajęć szkolnych, a później podjechaliśmy do szkoły po tornister – opowiada 57-letni mężczyzna, z którym umówiliśmy się na warszawskich Kabatach.
Spotykamy się z nim w kawiarni przy alei Komisji Edukacji Narodowej. To blisko miejsca, w którym zaczął się dramat rodziny. Na spotkanie przyjechał rowerem, rzadko jeździ autem, ponieważ po operacjach kręgosłupa wciąż nie jest w pełni sprawny. Do obrażeń jego i córki jeszcze wrócimy, najpierw rozmawiamy o okolicznościach wypadku.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.