Służby mundurowe zawsze cieszyły się w Polsce stałym i bardzo wysokim poziomem społecznego zaufania. Zarówno Policja, jak i Wojsko i Straż Pożarna we wszystkich właściwie sondażach plasowały się w czołówce tych instytucji, którym Polacy ufają najbardziej.
Wydarzenia ostatnich tygodni i miesięcy są dla Policji wizerunkową katastrofą, która swój początek ma jednak znacznie wcześniej.
Rządy Zjednoczonej Prawicy właściwie od początku musiały się mierzyć ze społecznymi protestami. Rozmontowanie Trybunału Konstytucyjnego i dewastacja wymiaru sprawiedliwości spotkały się z potężną społeczną reakcją. Na ulice polskich miast i miasteczek wszyły dziesiątki tysięcy obywateli protestujących przeciwko rządom „dobrej zmiany”.
Czytaj też:
Brutalność policji nie wzięła się znikąd. To prawdziwe przyczyny problemów
Protesty te stanowiły narastające wyzwanie dla służb porządkowanych, w tym przede wszystkim dla Policji. Z tym wyzwaniem z czasem policjanci radzili sobie coraz gorzej. Wszystko to dlatego, że ich dowódcy, a przede wszystkim politycy, którym podlegają, zaczęli traktować niemałą część społeczeństwa za wrogów, których trzeba zwalczać za pomocą służb mundurowych właśnie.
Apogeum wykorzystywania Policji do zwalczania własnych obywateli obserwujemy w tych dniach i tygodniach, kiedy policjanci w niesłychanie brutalny sposób pacyfikują strajki kobiet, przedsiębiorców czy innych grup społecznych niezadowolonych z polityki rządu. Do historii przejdą obrazy ubranych po cywilnemu bandytów na etacie policyjnym bijących bezbronne kobiety pałkami teleskopowymi, traktowane gazem parlamentarzystki, czy historia młodych dziewczyn – uczestniczek strajku kobiet, które policjanci wyciągali nad ranem z domu z taką gorliwością, że jedna przepłaciła to złamaną ręką. Ledwie kilka dni temu funkcjonariusze wtargnęli do prywatnego domu w Warszawie, aby skonfiskować flagi z symbolem strajku kobiet.
Grzechów „stróżów prawa” jest zresztą znacznie więcej.
Nieudolne „zabezpieczanie” kolejnych Marszów Niepodległości, czy łapanki, które urządzają sobie policjanci na obywateli w czasie covidowych obostrzeń, składają się na obraz służby skrajnie upolitycznionej, bardzo brutalnej i wrogiej wobec obywateli.
Nie mam wątpliwości, że wina za ten stan rzeczy leży przede wszystkim po stronie polityków i chcących im się przypodobać dowódców, choć wiele przykładów świadczy jednak o daleko posuniętej nadgorliwości zwykłych funkcjonariuszy.
Czytaj też:
Mobbing, chamstwo przełożonych, zwolnienia od psychiatrów. Brutalna prawda o polskiej policji
Najnowsze badania pokazują, że spadek zaufania do Policji jest radykalny. Nie tylko nie może to dziwić, ale spodziewam się, że trend ten będzie się pogłębiał. Nie może być inaczej, skoro formacja ta – będąc narzędziem w ręku niezrównoważonych polityków – niweczy wszystkie wysiłki, jakie podejmowała po 1989 roku, by zapracować na zaufanie obywateli.
Tego zaufania już nie ma, a na policjantów coraz częściej mówi się „milicjanci” i „zomowcy”.
Przy wszystkich oczywistych różnicach między czasami rządów PiS a rządami PZPR, obecna Policja rzeczywiście coraz bardziej przypomina Milicję Obywatelską.
Wróciliśmy do punktu wyjścia, a ponowna odbudowa zaufania do Policji wymagać będzie dużo czasu i radykalnych zmian kadrowych w tej formacji.