Pokazuje, że w jakiejś części wcale nie odeszliśmy mentalnie tak daleko od PRL-u, jakby się mogło wydawać 30 lat po upadku „komuny”. Oraz, że organizacja szczepień i procedury im towarzyszące pozostawiają bardzo wiele do życzenia.
W ramach rządowego Narodowego Programu Szczepień (teraz wszystko musi być u nas „narodowe”) zaszczepiono do tej pory zaledwie kilkadziesiąt tysięcy osób. To personel medyczny i niemedyczny placówek ochrony zdrowia, który stanowi tak zwaną „grupę zero”. Wielu medyków i innych pracujących w systemie wciąż czeka nie tylko na szczepienie, ale choćby na wyznaczenie jego daty.
Dopiero, kiedy szczepionkę dostaną wszyscy pacjenci „grupy zero”, zostanie ona zaproponowana seniorom i wybranym zawodom szczególnie narażonym na kontakt z wirusem (np. nauczyciele).
Dla wielu, szczególnie starszych i schorowanych Polaków, oznacza to wyścig z czasem. Wielu niestety nie doczeka szczepionki, która mogłaby uratować im życie. Nie doczekają jej, szczególnie biorąc pod uwagę jak niewydolny i powolny jest w naszym kraju ten cały narodowy program.
W tej sytuacji zaproszenie przez Warszawski Uniwersytet Medyczny grupy aktorów, polityków i celebrytów na szczepienie poza jakąkolwiek kolejnością i jakimkolwiek trybem wzbudziło – moim zdaniem w pełni uzasadnione – oburzenie opinii publicznej. Jest to działanie nie do obrony na jakiejkolwiek płaszczyźnie i przywołuje w pamięci praktyki rodem z PRL, gdzie dostęp do dóbr rzadkich (a takim niewątpliwie jest szczepionka przeciw COVID-19) mieli przede wszystkim członkowie nomenklatury partyjnej i ich rodziny.
Taka sytuacja w kraju, w którym obowiązywałyby jakiekolwiek procedury po prostu nie miałaby się prawa zdarzyć. Jednak jeszcze bardziej żenujące niż same szczepienia „po znajomości” są tłumaczenia, które serwowane są ze strony samych zaszczepionych oraz wspierających ich mediów.
Otóż okazuje się, że szczepione osoby miały być jakoby „ambasadorami” szczepień i właśnie dlatego nie musiały czekać na swoją kolej jak miliony Polaków.
Inna legenda głosi, że cała ta akcja to prowokacja PiS-u, który podstępem ściągnął celebrytów na szczepienia, by ich potem następnie skompromitować w oczach opinii publicznej. Jak zawsze w takiej sytuacji padają także argumenty z serii - nie zajmujmy się szczepieniem na lewo, bo Szumowski, bo respiratory, bo PiS, itd.
Czytaj też:
Pazura o szczepieniu poza kolejnością: Nie żałuję
Rzeczywiście to jak rząd radzi, a właściwie nie radzi sobie z pandemią woła o pomstę do nieba. Także sam system szczepień bardzo kuleje. Dość powiedzieć, że w czasie kiedy w Polsce nie zaszczepiono jeszcze nawet 100 tysięcy ludzi, w Izraelu szczepionkę otrzymał milion obywateli, a do końca stycznia będą to dwa miliony. Czy ta nieudolność, a często towarzyszące im także przekręty (jak respiratory od handlarza bronią, czy maski od trenera narciarskiego ministra) w jakikolwiek sposób usprawiedliwiają szczepienie krewnych i znajomych królika poza jakąkolwiek procedurą?
Argumenty o rzekomych „ambasadorach” szczepień i PiS-owskiej prowokacji brzmią niedorzecznie.
Szczególnie jeśli się spojrzy na fakty. Kampanię promującą szczepienia przygotowuje i organizuje rząd, a nie pojedyncze szpitale. To dosyć oczywiste – akcja ma charakter ogólnopolski i chodzi o to żeby także możliwie jak najbardziej masowy. Stąd w promocję mają być zaangażowane różne autorytety, w tym także celebryci. Pierwszy spot z udziałem aktorów już zresztą „hula” w sieci.
Jednak nasi „wybrańcy” nie mają z tym nic wspólnego. Zostali zaproszeni na szczepienie nie przez rząd tylko przez kierownictwo szpitala i (lub) rektora Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego za pośrednictwem teatru Krystyny Jandy (akurat przypadkowo wszyscy związani akurat z tym teatrem). Oczywistym jest zatem, że nie miała być to żadna rządowa akcja promocyjna, bo rząd PiS-u nie zatrudniłby do niej celebrytów bardzo sobie nieprzychylnych (jak np. pani Janda), byłego premiera z SLD, czy wiceprezesa TVN. To czysty nonsens. Jeszcze większym absurdem jest doszukiwanie się w całej tej sytuacji prowokacji PiS-u, bo zaproszenie przyszło z Uniwersytetu Medycznego, a nie z jakiejkolwiek rządowej instytucji.
Czytaj też:
Anna Cieślak potwierdza, że przyjęła szczepionkę na COVID-19. „W ramach promocji szczepień”
Niestety prawda o tym pożałowania godnym wydarzeniu wydaje się być dosyć prozaiczna: celebryci skorzystali ze swoich znajomości i załatwili sobie dostęp do dobra bezcennego – szczepionki, która uwalnia od groźby ciężkiej choroby i śmierci, od strachu, od izolacji. Szczepionki, na którą w normalnych warunkach musieliby czekać razem z milionami Polaków. O ile dla ich zachowania nie znajduje żadnego usprawiedliwienia, to tym bardziej nie znajduje go dla kierownictwa szpitala i Uniwersytetu, którzy zorganizowali ten proceder z pominięciem jakichkolwiek zasad. Mam nadzieję, że winni tego, co się wydarzyło, poniosą surowe konsekwencje.
W tej pandemii cierpią miliony Polaków. Wielu nie przeżyło, wielu opłakuje swoich bliskich, wielu żyje w strachu i izolacji, nie mogąc spotykać się z najbliższymi, jeszcze więcej popadło w kłopoty w związku z rządowymi obostrzeniami.
Bankructwa, depresja i brak jakiejkolwiek perspektywy to codzienność wielu polskich przedsiębiorców i pracowników.
Czytaj też:
Minister zdrowia apeluje do osób, które przyjęły szczepionkę poza kolejką: Ujawnijcie się!
Pandemia wyzwoliła w nas także wiele dobra: pokłady solidarności, życzliwości, współczucia i gotowości niesienia pomocy. Zobaczyliśmy i doceniliśmy wreszcie bardzo ciężką pracę lekarzy, pielęgniarek i całego personelu medycznego. Dzięki pracy naukowców szybko doczekaliśmy szczepionki, która daje nadzieje. Nadzieję taką samą dla wszystkich – dla wielkich aktorów i dla przeciętnych inżynierów, dla znanych sportowców i nieznanych, ciężko pracujących przedsiębiorców. W obliczu tego kataklizmu wszyscy powinniśmy być solidarni. Szkoda, że tej solidarności z resztą Polaków zabrakło garstce osób publicznych, którzy jako „elita” powinni świecić przykładem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.