Nie trzeba było wielkiej przenikliwości i analitycznego umysłu, żeby przewidzieć, co spowoduje otwarcie szkół we wrześniu. Urzędnicy odpowiednich resortów nie wpadli na to albo liczyli na cud. Cudu nie było i w stosunkowo krótkim czasie, po letniej przerwie, koronawirus uderzył w nas ze zdwojoną siłą.
Dzieci i młodzież w wieku szkolnym stały się idealnymi roznosicielami zarazy.
Bo jeśli komuś się wydawało, że w pełnych uczniów szkołach można skutecznie wprowadzać i egzekwować zasady postępowania w czasach pandemii, to jest po prostu niepoważny.
Z końcem października szkoły trzeba było zamknąć, a uczniowie i nauczyciele zaczęli udawać zabawę w szkołę, siedząc przed komputerami. Co przytomniejsi nauczycieli, czując pismo nosem, pędzili od września z materiałem, co rusz robili kartkówki i klasówki. Stawiali dużo ocen. Bo wiedzieli, że gdy wirus zamknie szkoły, to z prawdziwej nauki będą nici.
Do Bożego Narodzenia udawanie nauki jakoś szybko zleciało, potem rozpoczęły się prawie miesięczne ferie. 18 stycznia rusza drugie półrocze udawania szkoły. I tylko dzieci z klas 1-3 zasiądą w szkolnych ławkach. Moim zdaniem to kolejny błąd.
Oczywiście znam tłumaczenie, że najmłodszym uczniom najtrudniej uczestniczyć w zajęciach przed komputerem, zatem to właśnie oni powinni wrócić do normalnej szkoły. Nie kupuję tego. Umówmy się, w klasach 1-3 materiał nie jest aż tak skomplikowany, by nie dało się go nadrobić w normalnych czasach. Wirus tylko czeka, by skorzystać z tego prezentu. Rozbrykaną gromadkę małolatów najtrudniej upilnować. Już to widzę, jak idzie nauczycielom pilnowanie, by dzieciarnia utrzymywała dystans, dokładnie myła ręce i porządnie zakładała maseczki.
Dzieci będą doskonałym „kurierem” zarazy. Wymienią się nią miedzy sobą, poczęstują tym świństwem niezaszczepionych nauczycieli, a potem zaniosą to do domów, gdzie starsze rodzeństwo, rodzice i dziadkowie jeszcze nie mieli szansy na przyjęcie szczepionki. No chyba, że byli w grupie „zero”, albo w słynnej ostatnio grupie zaszczepionych bez kolejki.
A może rząd musi wypchać te najmłodsze klasy do szkoły, bo budżet państwa ledwo zipie i zaczyna brakować pieniędzy na zasiłki opiekuńcze dla rodziców, którzy – zamiast pracować – muszą pilnować młodsze dzieci w domu. Otóż ten powód nie jest najważniejszy, gdyż zasiłek opiekuńczy jest wypłacany tylko na dzieci do lat 8.
Jeśli już ktoś musiał iść do normalnej szkoły po feriach, to powinni to być ósmoklasiści i tegoroczni maturzyści. I jedni, i drudzy muszą się dobrze przygotować do czekających ich zadań. Uczniowie kończący podstawówkę będą pisać egzamin ósmoklasisty. Od jego wyniku będzie zależeć do jakiej dostaną się szkoły średniej. O wadze matury też nie trzeba nikogo przekonywać.
Co ważne, dorastająca i dorosła młodzież to grupa, która będzie umiała poważnie potraktować pandemiczne obostrzenia i nie będzie się zachowywać jak ich rodzice w tasiemcowej kolejce w popularnym dyskoncie, gdzie już nikt nie zważa na dystans.
Szkoda, że minister edukacji nie wpadł na takie rozwiązanie. Bo wpadł na inne. Co zrobi w sytuacji, gdy uczniowie, przed którymi ważne egzaminy, mają gorsze warunki do nauki? Obniży poziom i wymagania na egzaminie.
Robert Feluś
Redaktor naczelny Wprost (i tata ósmoklasisty)
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.